piątek, 20 marca 2015

Maraton

Obudziliśmy się praktycznie skoro świt. Tak właśnie zaczął się czwartek. Z tym, że ten skoro świt wypadł na kilkanaście minut przed czasem naszego normalnego wstawania. Znaczy Pani wstała wcześniej, ale Pan jak zwykle wstał na ostatnią chwilę. Jednak co jest najdziwniejsze i tak był gotowy pierwszy. Tak więc wyszedłem z nim na spacerek i chwilę pochodziłem wokoło autka. W końcu przyszła Pani i ruszyliśmy w drogę, a daleka była przed nami.
W swoim bagażniku niemal całą drogę przespałem. Obudziłem się tylko gdy jedli śniadanie w drodze. Na szczęście byli na tyle dobrzy, że się ze mną trochę podzieliłem. W zasadzie zjadłem takie drugie śniadanie. Patrząc na licznik byłem w szoku, bo Pan jechał bardzo nieekonomicznie, czyli szybciej niż zazwyczaj. Oczywiście wszystko w ramach przepisów prawa, ale to i tak było wielkie szaleństwo jak dla niego. No ale przecież się bardzo śpieszyliśmy. Po zjedzeniu małej bułeczki wróciłem do spania.
Pobudka nie była jakaś gwałtowna, bo gdy tylko autko zwolniło i zaczęło jakoś dziwnie się bujać, przebudziłem się a po chwili już wysiadałem. Szybciutko odprowadziliśmy Panią pod jakiś piękny budynek. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do autka, po Plecak i sznur. Tak zaczęła się moja wielka Wrocławska przygoda. 
Tuż pryz autku nad naszymi głowami górował wielki budynek. Tak dużego jeszcze nigdy nie widziałem, a jak się okazało szliśmy w jego kierunku aby mu się dokładniej przyjrzeć.
idziemy pod wieżowiec

Chwilę czasu go podziwialiśmy, nawet w jego pobliżu się troszkę zesikałem i ruszyliśmy w dalsza drogą. Jeszcze wtedy nie wiedziałem jak wiele drogi przede mną i sobie skakałem i bawiłem się sznurem. Żebym ja wszystko wiedział to bym szedł potulnie jak baranek. Szliśmy wzdłuż ruchliwej ulicy mijając uśmiechających się ludzi. Nagle znaleźliśmy się między kamienicami - dotarliśmy niemal do centrum miasta. 
idziemy do centrum!

Ciągle pojawiały się jakieś nowe zapachy a my trochę zboczyliśmy z kursu aby zobaczyć dworzec kolejowy. Po drodze wywąchałem pyszne jedzenie, które jak się okazało było w posiadaniu jakiegoś człowieka. Ten w ogóle nie reagował na moje prośby a potem groźby i sam perfidnie zjadł wszystko.
ooooo a co tu tak pachnie!

ej daj kawałek

Po przejściu przez ulicę ten straszny zjadacz poszedł w swoją stronę a my w dalszym ciągu przed siebie na dworzec. Minęliśmy kilka kamienic i w końcu przede mną zobaczyłem wielki i ładny budynek na końcu placu - czyli dworzec. Słoneczna przestrzeń dzieląca nas od budynku wypełniona była ławkami a na jednej z nich przycupnęliśmy i zjedliśmy bułkę. To wszystko w akompaniamencie grupy ludzi, którzy nas obserwowali. Po chwili wypoczynku udaliśmy na dalsze zwiedzanie słonecznego placyku. W dalszym ciągu wszyscy przechodnie uśmiechali się do nas a raczej do mnie, zwłaszcza gdy bawiłem się sznurem, a raczej na nim uwieszałem.
nigdzie nie idziemy, poleżę tu

no trzymaj sznur, bo samemu bawić się nie mogę

i znalazła się odrobina trawki

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że im bliżej centrum tym dostępnej trawki będzie zdecydowanie mniej. W drodze powrotnej na główny szlak naszej wędrówki zakupiliśmy krzyżówki. Po powrocie na szlak przysiadłem na chwilę i napiłem się wody w otoczeniu kwiatków.
wpatrujemy się w słoneczko

Nie było czasu na zmarnowanie i udaliśmy się w kierunku rynku. Po drodze znaleźliśmy jeszcze bardzo małego człowieczka. Stał taki wmurowany i nieruchomy, a co najgorszy to w ogóle nie pachniał. To był pierwszy z wielu jakiego spotkałem na swojej drodze. Nasza wędrówka i widoki były trochę utrudnione i ograniczone przez budowy. Praktycznie na każdym kroku stały płotki za którymi robotnicy wymieniali chodniki, ulice i elewacje budynków. Na całe szczęście nie zakłóciło to radości płynącej z obcowania z pięknym miastem. Wielkim atutem była duża czystość, nie udało mi się znaleźć nigdzie śmieci a kosze były na każdym kroku. Trochę nieswojo było mi zostawiać wiadomości, ale co zrobić jak natura i instynkt są najważniejsze.
pierwszy krasnal

ja i drugi krasnal

W końcu dotarliśmy do centralnego punktu miasta, dotarliśmy na rynek. Niestety przeliczyłem się z dostępem do wody, bo piękna fontanna była jeszcze nieczynna a ujęcie wody dla zwierzaków wyglądało jak bagno - ale widać, że miasto szykuje się na Wiosnę. Przy wspomnianej fontannie po okrążeniu całego rynku zasiedliśmy z Panem i uzupełniłem płyny z naszej podręcznej buteleczki.
a w tle budowa

na rynku

okrążamy rynek

Pierwszy cel wyprawy został osiągnięty wiec udaliśmy się w stronę drugiego - na rzekę. Trochę pobłądziliśmy miedzy malowniczymi budynkami po zadbanych i wąskich uliczkach. Trochę musieliśmy zawracać,  ale na szczęście w odnalezieniu pomogła nam mapa. Takie stojące wielkie mapy w gablotach to bardzo dobry pomysł. Okazało się, że szliśmy dobrze, ale trochę na około.

wracamy

nad rzekę

gdzie teraz?

Naszym celem była rzeka a w zasadzie woda, bo buteleczka szybko się kończyła a pic mi się ciągle bardzo chciało. W końcu po wspinaczce na zielony kopiec dostrzegliśmy wielką rzekę, ale taką naprawdę wielką. Pan powiedział, że to Odra, czy jakoś tak. W zasadzie się zdziwiłem bo nie wyglądała na chorą, no ale różnie to bywa. Niestety nie mogliśmy podejść bliżej, aby sprawdzić temperaturę "chorej" bo nad jej brzegami trwał remont chodnika i wszystko było ogrodzone. Za to widoki rekompensowały tą niedogodność. Odrobina zieleni bardzo cieszyła oko.
Teraz tam?

Już wiedzieliśmy gdzie jest woda, ale jeszcze nie wiedzieliśmy jak się do niej dostać. Zeszliśmy z kopca i weszliśmy do parku, którego wejście strzegły piękne posągi. Widać było, że Park się jeszcze nie wybudził i jeszcze aż tak urodziwy nie był, ale i tak cieszył oko.
ooo trawka

duża ścieżka w parku

idziemy dalej

Postanowiliśmy się udać wzdłuż jakiegoś kanału wodnego aby znaleźć jakieś dogodne dojście do upragnionej cieczy. Niestety przez bardzo długi czas było stromo a nawet bardzo stromo. Na szczęście udało nam się obejrzeć kilka pięknych budynków na drugim brzegu a w końcu nawet znaleźć zejście do wody. Woda była najwspanialsza jaką kiedykolwiek piłem. No dobra tak bardzo chciało mi się pić, że pewnie szambo by mi smakowało.
tutaj się nie da, jeszcze metr do wody

w końcu woda

Po tym picu i szaleństwie natrafiliśmy na ogrodzony park, do którego pieski nie mogły wchodzić. Trochę się zdenerwowałem, ale poszliśmy w swoją stronę i napotkaliśmy wysokiego konika. Tak chwilę przy nim pozowałem aby sprawdzić, czy jest do mnie trochę podobny. Po tym usiedliśmy na ławce, gdzie chcieliśmy trochę wypocząć.
podobny do mnie

wypoczynek

Nie było mi jednak wypocząć. Na całe szczęście, bo co chwila zaczepiali nas przechodnie i rozmawiali z moim Panem a mnie głaskali. Oczywiści byłem z tego powodu bardzo zadowolony i naprawdę bardzo mi się to podobało. Niestety wszystko się skończyło i przechodniów jakoś zabrakło a my z Panem ruszyliśmy w dalszą drogę, zapominając o jednym małym szczególe. 
Na moje oko i instynkt zrobiliśmy małe kółeczko i się nie myliłem. Nagle przecięliśmy ulicę, którą szliśmy w stronę rynku. Po chwili podziwiania posągu Bolesława Chrobrego poszliśmy dalej pod budynek z wieżami. Tam podążałem za pieskiem, który był kilkanaście metrów przed mną. Niestety nagle musieliśmy wracać. Pan zorientował się, że nie ma sznura. Mój sznur jak się pięć minut później okazało leżał sobie spokojnie pod nogami ławki na której sobie wcześniej siedzieliśmy. Szybkim tempem wracaliśmy i na miejscu zastaliśmy trochę zdezorientowaną kobietę czytającą książkę, która była nieświadoma jaki skarb miała pod nogami. Sznur odzyskaliśmy i to był znak, że czas wracać do autka. Szybciutko wróciliśmy taką samą droga jak przyszliśmy. 
ładnie i pięknie, ale gdzie jest sznur?

W autku wyczerpany chwilę zostałem sam bo Pan poszedł na malutkie zakupy po przekąskę i piciu. Chwilę go nie było, ale jak wrócił to mnie obudził i poczęstował wodą oraz chipsami. Poszliśmy się jeszcze raz przejść, ale zrobiliśmy tylko małe kółeczko, bo mieliśmy już powoli informacje od Pani, że za kilkanaście minut będzie wychodzić. Ta część spacerku była dla mnie już kara. Już absolutnie nie chciało mi się chodzić i co chwilę się zatrzymywałem, odpoczywałem i chciałem być głaskany. Pomimo tego, że Pan mnie rozumiał i głaskał to powolutku miałem iść. Co chwile słyszałem bardzo żywiołowe i pozytywne komentarze o swoich uszach i łapkach.
musimy iść?

W końcu wróciliśmy do autka. Dostałem pyszny obiadek w postaci mojej suchej karmy i zostałem sam. Pan poszedł po Panią. Nawet nie wiem ile czasu go nie było, bo ledwo bagażnik się zamknął a ja już spałem. Obudziła mnie dopiero otwierana klapa. Ucieszyłem się na ich widok i zorientowałem się, że chyba nie było Pani i Pana długo bo słońce było już bardzo nisko na horyzoncie. Malutki spacerek na obniżenie stanu w zbiorniczku i już szykowaliśmy się do powrotu do domku, ale jeszcze odwiedziła nas bardzo miła Pani. Miałem wrażenie, że ją dobrze znam, ale nie pamiętałem skąd. To była znajoma moich Borowskich. Niestety szybko się pożegnaliśmy, a szkoda bo bardzo ładnie mnie głaskała. W końcu wracamy do domku i bardzo dobrze. Jeszcze dwie godzinki drogi i będę w swoim legowisku, w swoim domku. Pomyślicie pewnie, że w trakcie drogi a wcześniej w trakcie czekania na Borowskich mogłem się wyspać i nie miałem prawa być zmęczonym. Musze jednak Wam powiedzieć, że spanie bez Borowskich i bez domku to nie to samo, to taka namiastka spania. Niby piesek wypoczywa a po pobudce dalej jest zmęczony, bo ciągle śpi się na czuwaniu. 
Gdy dotarliśmy do domku to już było ciemno. W zasadzie nie było gdzie zaparkować, ale jakoś się wpasowaliśmy i do domku. Tam czekała na nas stęskniona Fuksja, która pomogła nam się rozpakować. Nie było tego wiele, ale każda pomoc się przydała. Ja od razu położyłem się spać i nic i nikt mnie nie interesował. Fuksja za to była bardzo "tulaśna". Dawno nie było takich sytuacji by tuliła się jak szalona do Pana. Tak miną mi i mojej rodzince dzień. Do ugryzienia!
pomaga nam w rozpakowywaniu

Fuksja udaje szalik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz