sobota, 28 marca 2015

Jestem wszędzie

Przed samym weekendem dzień zaczął się całkiem normalnie, choć pogoda nie za bardzo dopisywała - nie było słońca. Mimo wszystko powolutku zaczęliśmy nowy dzień. Nie śpieszyliśmy się, ale Panią odwieźliśmy na czas, jak zwykle. Potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Drzemałem sobie spokojnie w bagażniku gdy dojechaliśmy na miejsce.
Pan nie czekając ani chwili wyniósł jakieś ciężkie rzeczy. Obracał tak kilka razy aż w końcu wrócił z Panem z fajką. Pojechaliśmy wszyscy najpierw do Bojkowa, aby poszukać jakiegoś koła do auta czy coś takiego. Tu chyba chodzi o ten piszczący i hałasujący element. Ja w tym czasie biegałem sobie po całym placu i domku, robiąc przy tym całkiem sporo hałasu. W końcu jednak się skończyło bo zostało znalezione to co znalezione być musiało i ruszyliśmy w drogę powrotną. Na budowie oczywiście wszystko rozgrzebane, choć muszę przyznać, że bardzo duża część mieszkanka miała już wspaniałą kafelkową podłogę. Wszyscy rozmawiali a ja najnormalniej w świecie szukałem sobie miejsca do spania a w zasadzie do drzemki. Po niekrótkich poszukiwaniach i zjedzeniu kiełbaski w końcu się udało. Chwilę drapałem i się kręciłem, a gdy tylko się położyłem to usnąłem. Nie zwracałem za bardzo uwagi jak ktoś się kręcił, no chyba, że przechodzi nade mną.
dobre miejsce na spanie

W końcu jednak pojechaliśmy. W końcu trzeba było ruszyć dalej przed siebie. Pożegnaliśmy się i w drogę. Pojechaliśmy do sklepu po części do LaBuni. Mieliśmy stary wzornik który odszukaliśmy iw drogę. W sklepie niestety okazało się, że cześć będzie ale dopiero na poniedziałek, a to oznacza, że w poniedziałek odwiedzę Gliwice. Potem jeszcze wróciliśmy do Gliwic aby odwiedzić Freda. Trochę tam czasu spędziliśmy. Ja głównie na jedzeniu i proszeniu o jedzenie a w końcu na drzemce. Fred się trochę na mnie podenerwował a jak starałem się zaczepiać Milkę i zachęcać ją do zabawy, ale niestety nie dała się. 
pod domkiem Freda - tu też trzeba wszystko oznaczyć!

W końcu trzeba było wracać do domku, ale nie było to takie proste, bo pojechaliśmy po Panią, gdzie oczywiście okazała się niezbędna nasza pomoc. Czułem, że szybko do domku nie wrócimy. Siedzieliśmy tam sporo czasu, ba nawet zrobiło się bardzo ciemno. Nie sprawdzałem zegarka wiec nie mogę Wam powiedzieć ile czasu zmarnowałem na drzemce a nie na śnie, ale było tego dużo. W końcu jednak zbieraliśmy się i chwilę pobiegałem sobie po wielkim placu firmowym wypełnionym cegłami i innymi takimi blachami i metalami. Oczywiście zawsze kątem oka sprawdzałem gdzie są moi Borowscy. Gdy wsiadali do autka sam wskoczyłem do bagażnika i pojechaliśmy przed siebie, niestety jeszcze nie do domku - a Fuksja od rana za nami tęskni. Pojechaliśmy na zakupy. Ja jak zawsze czekałem w autku bo takich małych piesków do centrum handlowego nie wpuszczają. Jednak nie martwcie się o mnie, spałem sobie w bagażniku w ciszy i spokoju. Wiedziałem, że Borowscy wrócą, więc nie było powodu do zmartwień. Że też taki mądry nie jestem jak muszę sam zostać w domku!
Zakupów było trochę sporo, ale nie gigantyczne ilości. Szybko się zapakowaliśmy na tylną kanapę i w drogę. Pod domkiem mały spacerek i do domku. Pani pomijając spacerek udała się do naszej małej Fuksji. Ta oczywiście przywitała ją w domku wskakując na ramie przy samych drzwiach. Kilka minut później ze mną przywitała się równie wylewnie, czyli powąchaliśmy się i pogłaskała mnie łapką po nosie i poszliśmy razem do misek. Ja ciągle jedynie podgryzałem co nieco, ale z pustym brzuszkiem spać iść nie mogłem, więc wszamałem wszystko, ale bardzo spokojnie i po dodatku parafiny na lepsze trawienie.
Sen szybko mnie zmógł, choć jeszcze dałem radę posprawdzać wygodę różnych miejsc, od łóżka przez kanapę po podłogę i fotel. Fuksja również dała mi spokój i przy Borowskich usnęła bardzo spokojnie. Nocą oczywiście za Borowskimi do sypialni na pontonik. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz