poniedziałek, 31 marca 2014

Na świeczniku

Hm, zostawili mnie jak zwykle w poniedziałek. Musiałem ciągle spać, przerywając tę ciężką pracę chwilą na picie i zabawę. Na szczęście dziś Borowscy poza moim ulubiony szponem orła zostawili mi kości wołowe. Tak więc oprócz smacznej przekąski miałem zajęcie na jakieś 5 minut, czyli nawet nie zauważyłem. kiedy wyszli. Potem było już gorzej, bo jak tu zorganizować sobie 300000 godzin bez jedzenia? Długo wyczekiwany Pan w końcu wrócił i od razu trzeba było wykonać misję. Wygrzebał coś z lodówki i zanieśliśmy to do Pani, która jak dobrze wiecie była w pracy. Po ciężkich bojach dotarliśmy na miejsce. Trwało to dość długo, bo przecież po drodze było tyle zapachów, odgłosów i trzeba było sobie robić małe przerwy nie tylko na wypoczynek ale i na zostawianie pamiątek. Doszliśmy na miejsce przywitaliśmy się z Panią, trochę z nią chodziliśmy, a wszystko to, by się z nią pożegnać, odwrócić na pięcie i odejść. Ledwo dałem radę, ledwo byłem w stanie. Ja chciałem z nią zostać. Na pocieszenie poszliśmy do sklepu, ja czekałem, a Pan kupił pysznie pachnące pieczywko i w dodatku upadł mu kawałek batonika, oczywiście przez przypadek i nim się zorientował, ja już oblizywałem mordkę ze smakiem po połknięciu rzeczonego kawałeczek.

niedziela, 30 marca 2014

Przeniesiony w czasie

Zgadnijcie kto dziś przeszedł ponad 5 kilometrów na własnych nóżkach, w takim wielki upale mogąc ochłodzić się jedynie wodą i kilkoma kęsami lodów śmietankowych? Nie myślcie, że mówię o jakimś maratończyku. To byłem JA. Spacerek się rozpoczął w godzinach popołudniowych, wtedy kiedy słońce grzało najbardziej i było chyba ze 400000 stopni w cieniu. Na szczęście spacerowaliśmy głównie w słońcu. Cała nasza trójka ruszyła dziarsko przed siebie. No mówię Wam przeszliśmy chyba cały świat. Dziarsko wędrowałem po lasach i łąkach, dobrze wiedziałem, że po ostatniej wizycie u Weta żaden kleszczy mi nie straszny.
 Najpierw poganiałem po łące za pysznymi patyczkami

sobota, 29 marca 2014

Ten kto sprząta, żyje krócej

Poranek dzisiejszego dnia był bardzo dziwny. Po pierwsze wstali dość późno, mimo iż ja musiałem wyjść wcześniej, więc sprezentowałem im mokrą niespodziankę. Potem zamiast wyjść, po prostu zjedli śniadanie i mi też nasypali. No więc dostali niespodziankę numer dwa. Potem było jeszcze dziwniej. Na spacer wyszliśmy całą trójką. Szliśmy sobie spokojnie w kierunku pracy Pani. I tu cały piękny dzień się skończył. Gdy tylko minęliśmy bramę, Pani się pożegnała z nami i zniknęła za drzwiami biura. Ja byłem bardzo smutny i chciałem ją stamtąd wyciągnąć, ale smycz była za mocna i musiałem dokonać odwrotu. Dziarskim krokiem wróciliśmy do domku i tam się zaczęło. Pan skończył naprawiać krzesełka, które na moje oko w ogóle nie wydawały się zepsute. Tak, mogę powiedzieć, że nie zostały nadgryzione zębem czasu - jeszcze. No nic, ponieważ w użyciu była wiertarka, ja postanowiłem obserwować te czynności z dystansu. Oczywiście obserwowałem aktywnie, nie omieszkując głośno komentować: gdzie wiercisz, czemu pod takim kątem?
sprzątam!

piątek, 28 marca 2014

Mój pierwszy raz

Witam serdecznie moi drodzy czytelnicy, dzisiaj naprawdę krótko i na temat. Po pierwsze dziś bardzo długo byłem sam w domku, bo Pan postanowił pojechać do Bojkowa beze mnie. Mam nadzieję, że nie grzebali w aucie bez moje asysty, bo pewnie by jeszcze coś popsuli :). Zamiast doglądać, to trenowałem spanie w 10000000 i jednej pozycji. No ale gdy już wrócili, to wszyscy na raz. Od razu poszedłem na spacerek z Panem, który zaniepokoił się moim czółkiem. Ech, przecież nic się nie dzieje, zważywszy, że nic nie widzę. Koniec końców po powrocie do domku Borowscy oznajmili, że to jest kleszcz. Tak więc moi kochanie ogłaszam wszem i wobec - Dziś miałem pierwszego kleszcza. Państwo jeszcze mnie przejrzeli i  Pani oznajmiła - jedź do weta i załatw wszystko. Tak więc z Panem się zebraliśmy do autka i w drogę.

U weterynarza czas oczekiwania umiliła mi miła kobieta, która zachwycała się mną i z lubością słuchała Pana jak opowiadał o Furiacie. Koniec końców wszedłem do gabinetu. Wet wiedział kim jestem, ale nie poznał mnie. Od razu wylądowałem na stole operacyjnym i do dzieła chwila siłowania, przekąska i wydziabanie kleszcza. Jak zobaczyłem co było przyklejone do mojego  czółka to mało nie zemdlałem na miejscu - zrobiło mi się ciemno przed oczami, na szczęście na rękach Weta znalazłem śmieszne rękawiczki. Ciągnąłem je i jak puszczałem to strzelały. No po porostu ubaw po paszki. Potem zostałem nasmarowany jakimś mazidłem po kręgosłupie. Dodatkowo został oceniony stan mojego uzębienia - już mam wszystkie ząbki stałe. Ponadto Wet zachwycony był moją posturą, co potwierdza moja waga - to piekielne urządzenie wskazało 20 kilogramów i 200 gram. Pan opłacił rachuneczek i opuściliśmy bardzo miłego Weta.

czwartek, 27 marca 2014

Joystick

Liczyłem, że dzisiejszy dzień przyniesie coś ciekawego, coś więcej niż zwykle. Długie godziny samotności przecież musiały być ciszą przed burzą. Słyszę domofon, ale na otwieranie drzwi czekam bardzo, bardzo długo. W końcu jest i w drzwiach staje Pan z workiem ziemniaków, bardzo fascynującym workiem ziemniaków. Wywnioskowałem, że ten długi czas między domofonem, a otwarciem drzwi, wynikał z wizyty w piwnicy. Ech, nie ważne gdzie był, ważne, że jest i możemy iść na spacer. Pan wprowadził nową zasadę, jak wychodzę na dworek to powinienem zasiąść na wycieraczce przed drzwiami, gdzie zakładana jest mi obroża. Tak sobie kalkuluję, że to dość fajny pomysł. Może jak będę tam siadał to będzie oznaczać, że powinni ze mną wyjść - e, to takie moje spiskowe teorie pewnie!

Na spacerku się wybiegałem, spotkałem parę piesków, a co najważniejsze odwiedziliśmy łączkę, a na niej był wielki patyczek. Od razu go wywąchałem, z daleka już wiedziałem gdzie iść!
 no choć, tam jest patyczek!

środa, 26 marca 2014

Do siebie

Rano jak to rano. Do wstania nakłonił mnie Pan, a ja poszedłem budzić Panią. Spacerek jak każdy poranny był krótki, ale bardzo owocny. Śpieszyło mi się do domku, bo przecież tam czekało na mnie śniadanko. Nie myliłem się. Wszamałem je niczym błyskawica i mogłem iść się prosić o jakiś skraweczek z ich stołu, co niestety się nie udało. Pomagałem Borowskim w przygotowaniach do wyjścia, bo już od samego rana wiedziałem, że wychodzą zostawiając mnie na pastwę okrucieństwa i obcych. Zamknęli drzwi za sobą zostawiając mi szpona orła, żółtego szpona orła. Zostałem sam!
dobrze już idźcie, przecież wiem, że zostanę sam

wtorek, 25 marca 2014

Dzień 108 uczenia jak pieskiem być

Co jak co, ale noc przespałem jak miś przesypia zimę. Spałem jak zabity i nawet poranna zrywka Pani do telefonu mnie nie ruszyła, nawet Pan musiał mnie przekonywać bym wyszedł na dwór. Cały poranek nie wstałem z legowiska swojego ani razu, a zmuszony do spaceru nie byłem zadowolony i od razu po powrocie rozłożyłem się w swoim wyrku, oczywiście wcześniej pałaszując śniadanko. Mijały godzinki ja dalej nie mogłem się nadziwić i nacieszyć, że jestem w domku i mogę spokojnie spać u siebie, obserwując moich Borowskich. Właśnie sobie coś uświadomiłem, skoro ja jestem w Ich rodzince, to ja chyba też jestem Borowski, Furiat Borowski - śmieszne.

Rozległ się nagle dźwięk domofonu i po chwili Pan przynosi małą paczuszkę, która okazała się być dla mnie. To była wielka szara mata - ciekawe po co mi to?!

W końcu zaczęliśmy się zbierać
ja tak się uśmiechałem na samą myśl o wspólnym wyjściu

poniedziałek, 24 marca 2014

Powroty

Poniedziałek już z wolna dobiegał końca. Już mi się wydawało, że to będzie kolejny dzień bez Borowskich. Już powolutku zacząłem szukać sobie  miejsca do spania. Moje zagubienie, smutek i rozpacz w połączeniu z gniewem osiągają coraz wyższy stopień. Co prawda u Freda jest fajnie, ale ja po prostu chcę do domku. Obiecałem sobie, że jak się pojawią, znaczy jeśli jeszcze kiedyś się pojawią Borowscy, to przyjmę ich chłodno, niech wiedzą jak się gniewam! Nagle słyszę drzwi, widzę jak leci Fred, więc lecę za nim. W drzwiach stoi Pani. Pamiętając swoje postanowienie, siadłem przed Nią i olewczo obserwowałem. Oczywiście nie reagowałem na Jej wołanie i ostentacyjnie się odwracałem. Hm, dałem się jej nawet pogłaskać, ale zaraz się odgryzłem. Byłem bardzo zmęczony. Nie wyspałem się porządnie od wielu dni i marzyłem tylko, by się wtulić w Panią, ale nie chciałem jej tego pokazać. Nagle przyszedł Pan. Poleciałem za Fredem do drzwi i się chłodno przywitałem. Nie było skakania, nie było piszczenia - to było zwykłe cześć. Potem to już tylko się pogłaskaliśmy i coraz bardziej cieszyłem się, że są ze mną. Miałem nadzieję, że mnie nie zostawią i zabiorą mnie ze sobą, nie ważne czy do samochodu, czy będę musiał iść 12432344352234 kilometrów. Ja chcę z nimi!

Zapakowali moje rzeczy do torby, wzięli smycz i w drogę. Powoli schodziłem, aby nie pokazać jak się cieszę, bo jeszcze przecież nie wiem, czy mnie gdzieś nie wywiozą znowu. W autku już czułem się bardzo szczęśliwy i bach zasnąłem, nawet nie wiem kiedy. Pojechaliśmy do kilku sklepów, odebraliśmy wielką paczkę i nagle wysiadamy pod domkiem, moim ukochanym domkiem. Ciągle nie okazuję radości i z dystansem poszedłem z Panią na spacer i tylko siusiu. Cała nasza trójka z torbami powolutku wdrapała się na trzecie piętro - na nasze piętro. Otwierają się drzwi i wewnątrz już wiem, że będzie dobrze, że czas się cieszyć, ale dalej robię to wewnętrznie, nie ukazując swojej radości Borowskim. Obwąchałem całe mieszkanko, sprawdzając czy coś się nie zmieniło. Brakowało mojego legowiska i miseczek, które własnie się wypakowywały. W końcu wszystko było jak dawniej. 
 miseczka się magicznie napełniła

niedziela, 23 marca 2014

Poza domem - dzień drugi

Dziś nie działo się nic specjalnego. Rano wstałem około siódmej i obudziłem Panią Mamę, ponieważ Pani Spaniel nawet nie ruszyła się z miejsca. Po krótkim spacerze razem z Fredem zjadłem śniadanko i troszkę po wkurzałem domowników. Około dziesiątej padło hasło "Trzeba obudzić Wiktorię", więc lecę jak szalony, mało sobie karku nie skręciłem, a tu się okazało, że Pani Mama już dawno obudziła Panią Spaniel. No nic, pomyślałem, po czym posikałem się ze szczęścia, bo w końcu wstała. Chwilę później wyszedłem na spacerek, niestety bez Freda, gdyż ten nie chciał z nami wyjść.
Reszta dnia minęła spokojnie. Kilka razy nasiusiałem na podłogę, za co zostałem dobitnie skarcony głośnym "Nie wolno!", ale nic sobie z tego nie zrobiłem. Trochę pobawiłem się z Fretką, która chyba bardziej wolała siedzieć pod meblami, aniżeli biegać ze mną.
No nic.... Dzisiaj bez zdjęć, ponieważ KOMUŚ (no pomyślcie, komu?)  nie chciało się ich robić. A może... a nie, i tak na jedno wyjdzie.
To ja się z Wami żegnam, i życzę Wam spokojnej nocy. Niech przyśnię Wam się ja!

sobota, 22 marca 2014

Poza domem - dzień pierwszy...

Gdy tylko wstałem rano, usłyszałem "Jedziemy do Sośnicy!". A co za tym idzie.... Jedziemy do Freda! Jeszcze tylko ostatnie poprawki i pakujemy się do LaBuni. Droga minęła mi tak jak zawsze... Nic ciekawego.
Wreszcie jesteśmy! Szybko, szybko, bo nie zdążę! Muszę sprawdzić co tam u misek... yyyy... to znaczy... u Freda, oczywiście. Wparzyłem do domku niczym strzała i od razu zostałem powitany głośnym "FURIAAAAT!!!" Ale ja oczywiście nie wiedziałem o co chodzi, dlatego szybko pognałem do kuchni, a tam.... O zgrozo! Wszystkie miski puste. Ale... ale jak to puste? No ejjj! Co wy sobie jaja robicie czy co? Ale kiedy tylko spojrzałem na nich wzrokiem zbitego psiaka dostałem kostkii! Wszystkie zmieliłem w drobny mak.
Po tym, jak trzeci raz nasikałem na podłogę w przedpokoju, zapadła decyzja: Idziemy na spacer! Pani Spaniel ubrała się, założyła na nos takie duże, czarne coś i przypięła mi smycz. Fred też miał z nami iść, niestety nie bardzo pałał radością na tę wieść, dlatego z odsieczą przyszła Pani Mama, która sprowadziła Freda na saaam dół i dopiero wtedy poszedł. Byłem nad dużym jeziorem, na którym pływały jakieś dziwne ptaki. To się chyba nazywa kaczki.

piątek, 21 marca 2014

Misja podpórki

Byłem sam przez wiele bardzo długich, ciągnących się w nieskończoność godzin. Ciągle tylko spałem lub podziwiałem drzwi które wstawiłem. Nawet chwilę myślałem, aby tak lekko poprawić je ząbkami, ale jakoś tak szybko mi przeszło - w końcu ideału się nie poprawia, bo można wszystko popsuć. Wypiłem całą wodę, zjadłem wszystkie przekąski, więc tylko spanie mi pozostało, cóż począć - trzeba się pomęczyć. Tę katorgę przerwało zjawienie się Pana. Nalał mi pełną miskę wody i dodał, że koniecznie muszę wypić, bo czeka nas misja. Musimy kupić podpórki meblowe pod półki. Byłem zachwycony takim zadaniem, choć nie wiedziałem co jest celem. Nie ważne, wypiłem całą michę i w drogę. Najpierw mała winda przez próg i po schodkach. Oczywiście najpierw musiałem załatwić najpilniejsze rzeczy i byłem gotów do wyzwań. Pierwszym etapem było dostanie się do ronda. Zajęło nam to niecałe 5 minut, czyli pokonaliśmy dystans jakichś 50 kilometrów. Tak to czułem. Padałem ze zmęczenia, jęzor mi wisiał do samej ziemi. Nie pomogła nawet mała przerwa na przywitanie się z miłym dzieciaczkiem. No nic, trzeba było wędrować dalej, mimo zmęczenia, mimo ciągłego kręcenia w brzuszku. Tak przeczłapaliśmy przez centrum miasta, nieopodal Weta. Minęliśmy znane mi okolice i przeszliśmy nad bardzo wielką ulicą. Pan powiedział, że teraz wstąpimy do parku, zobaczyć łabędzie. Na sama myśl o łabędziach dostałem nagłego zastrzyku energii. Nie miałem bladego pojęcia co to są łabędzie, ale na pewno jest to smaczne i na pewno to znajdę, a potem zjem.
Zeszliśmy po schodkach i byliśmy w parku

Jęzor do samej trawy w około patyczki, ale ja je omijałem i nie interesowałem się nimi, bo przecież musiałem znaleźć łabędzia, bo byłem jak zwykle głodny.

czwartek, 20 marca 2014

Wymiona skrzydła

Od rana wszystko było inaczej. Po kolejnych dzwonkach nie wstawali, co było już bardzo denerwujące, bo chciałem na dwór, a przede wszystkim chciałem jeść. Ponieważ jestem ynteligentny to wiem, że to drugie zależy od pierwszego, a to wszystko zależy od zerowego - od wstania Borowskich. 7.00 brak reakcji na budzik. No nic poczekam jeszcze 5 minut i na 100% wstaną. Dzwonek, lecę a tu brak reakcji i tak jeszcze dwa razy. W końcu wstali. Szybki spacerek, dodam tylko, że bardzo owocny. Szybki powrót i pełna miseczka jedzenia. Gdy zjedli śniadanie i Pani zaczęła się zbierać do pracy, Pan tymczasem zaczął z przedpokoju wynosić wszystkie rzeczy, w tym moje legowisko. Czy to oznacza kolejną moją przeprowadzkę?
gdzie ty wynosisz wszystkie moje rzeczy? oddawaj huncwocie!

środa, 19 marca 2014

Złodziej to brzmi smacznie

Co dziś się działo? A no rano zostałem całkiem sam, jednak wcześniej próbowałem zachęcić ich do zabawy, no dobra - do głaskania mnie. Udało się choć na chwilkę dłużej zostali ze mną.
uwaga pozycja - zostańcie, jestem taki słodki. Czochrajcie mnie

wtorek, 18 marca 2014

Wypad do Spa

Usłyszałem dzwonek, przyleciałem i czekałem aż wstaną, nic z tego! Usłyszałem po raz kolejny dzwonek i znowu lecę. Widzę tylko jak się do siebie przytulają, ale dalej nie wstają. E, no co jest, dziś wolne? Szybko spojrzałem w kalendarz i widzę, że jest wtorek. Nic już nie rozumiałem. Na szczęście usłyszałem ruch. Już wstawali. Pan wstawił wodę na parówki, ubrał się i wyszliśmy. Raz, dwa, trzy, szybciutko, bo już na mnie śniadanko czekało, a już mi w brzuszku burczało. W domku miseczka była już pełna, a Pani krzątała się po domku. Wszystko ładnie i pięknie, tylko szkoda, że zjedli i się zbierali. Znowu zostanę sam.
nie zostawiajcie mnie, proszę!

poniedziałek, 17 marca 2014

Co nie wisi w końcu zawiśnie

Wstałem sobie wraz z pierwszym dzwonkiem w telefonie. Co prawda ja nie ustawiałem, ale postanowiłem skorzystać. Razem ze mną wstał Pan, tak więc od razu wylecieliśmy na spacerek. Wszystko szybko załatwiło się i mogliśmy szybko wrócić do domku, aby zjeść. Po otwarciu drzwi zauważyłem, że moja miseczka jest ciągle pusta. Na szczęście Pani już niosła pudełeczko z jedzonkiem. Jak ja się objadłem, no w sumie jak zwykle. Potem Borowscy zabrali się za jedzenie śniadania, tylko zapomnieli nałożyć dla mnie. No, ale jestem obrotny, więc postanowiłem sam na jedną kanapeczkę zapolować i  muszę przyznać, że w końcu prawie się udało - byłem ze dwa centymetry od kanapeczki. W tej swoje radości nawet nie zauważyłem kiedy się ubrali, zamknęli przedpokój i wyszli, zostawiając mi szpona orała i nowy przysmaczek. Na odchodne poinformowali mnie - pilnuj! Myślę sobie, jak byłoby co, nawet telewizor nie działa. No cóż zabrałem się za stróżowanie z zamkniętymi oczkami. Nawet się nie zorientowałem, a było już popołudniu i wrócił Pan. Znowu wyskoczyliśmy na spacerek. Spokojnie i nieśpiesznie wypełniłem swoją powinność. Wróciliśmy do domku i zabraliśmy się za ustawianie antenki. Okazało się, że jednak konieczna była jeszcze wymiana jednej śruby. No, najpierw nie dało się jej wyjąć. Ja miałem początkowo zakaz wstępu na balkon, ale z czasem postanowiłem pomóc sprzątając, to co leżało na ziemi. 
ech, same problemy z tą anteną, może ją zjem?!

niedziela, 16 marca 2014

W autku jest fajno

Poranek był bardzo długi. Najpierw ciężko pracowałem, aby doprosić się wyjścia na dworek w celach bytowych, że się tak wyrażę. Potem zjadłem i znowu musiałem ich budzić, by się pobawić. Nic z tego - spali jak kamienie. No na szczęście wstała Pani, która się troszkę mną zajęła, a co najważniejsze zabrała się za robienie śniadanka. Takie pyszne zapaszki dobiegały z patelni, że nie mogłem się opanować. Te zapaszki zbudziły również Pana. On to ma takie szczęście, że budzi się akurat w monecie, gdy jest już wszystko gotowe. Pani nie była z tego zbytnio zadowolona, ja natomiast próbowałem się dostać na stół, za co zostałem ukarany. Ze swojego legowiska spoglądałem na jedzących śniadanko. Pan chyba jednak mnie trochę lubi, bo co jakiś czas niby niedbale upuszczał na podłogę kawałeczek jedzenia. Ja wiem, że On robił to specjalnie, bym miał co przekąsić. Gdy się odbraziłem, pozwoliłem sobie skonsumować, to, co było na ziemi, a muszę przyznać było to dobre i było tego dużo.

sobota, 15 marca 2014

W gościach

Dziś będzie krótko i na temat. Gwałtowna zmiana pogody, jaka nastąpiła sprawiła, że w ogóle nie chciało mi się wychodzić na dwór. Jak już to zrobiłem to na krótko i tylko aby zrobić najważniejsze rzeczy. Na jednym z kolejnych spacerków razem z Panem zbieraliśmy śmieci porozrzucane po okolicy przez wiatr. Przez jakiś czas byliśmy bardzo ProEko. Dzień upływał raczej spokojnie. Nie działo się w sumie nic wartego zapamiętania, no może poza incydentem z bucikiem. Pierwszy raz zaintrygował mnie budzik Pana. Nie mogłem się oprzeć i po prostu musiałem, go sobie przynieść z przedpokoju na swoje podusie.

piątek, 14 marca 2014

Spacer czy zakupy

Pojechali rano. Zostawili mnie samego, może to dla tego, że rano tuż przed spacerkiem zrobiłem siusiu. Naprawdę musiałem i niechcący popuściłem. No, ale wychodząc zostawili mi jedzonko i wędzonego szpona. Po konsumpcji postanowiłem walnąć się spać. Ten czas mogę określić, jako 1001 samotnych pozycji w legowisku. Mijały godziny, dni, tygodnie, w końcu miesiące, a nawet lata. Wrócił Pan i od razu wio na spacerek! Nie długi, ale bardzo owocny. W końcu cały samotny czas skupiałem się aby nic ze mnie się nie wydobyło. Wróciliśmy i obserwowałem dokładnie jak Borowski przyrządza sobie kanapeczkę z tostera i potem ją bezczelnie je, nie dzieląc się - wyobrażacie to sobie!

Na szczęście chwilę później dostałem swoje jedzonko i popiłem to wodą. Tak więc nadszedł czas na kolejny spacerek - no po prostu musiałem. Na szczęście stało się jak sobie wymarzyłem i ruszyliśmy na spacer. Tak sobie szliśmy i szliśmy i nagle spotkaliśmy Panią. Szybciutko wróciliśmy do autka, zostawiliśmy rzeczy w bagażniku, Pan za moją radą sprawdził stan oleju w aucie.
i co powiedz, powiedz stan ok ?

czwartek, 13 marca 2014

Pył i kurz

Czwartek ostatnimi czasy stał się dniem grzebania w aucie. Ponieważ dziś jest, a w zasadzie to już się kończy czwartek, to razem z Panem wybraliśmy się do Bojkowa. Od razu zabraliśmy się do roboty. Pan wygrzebał z czeluści wielkiego, acz bardzo sfatygowanego domu, wielki odkurzacz koloru żółtego. Pracował głośno, ale bardzo skutecznie. Po chwili buczenia w aucie nie zostało ani jednego paproszka. Trochę mnie to nudziło, więc postanowiłem sprawdzić, co to za dziury w ziemi.
do końca dnia każda z nich się nieznacznie powiększya dzięki moim łapką i ciężkiej pracy

środa, 12 marca 2014

Potargały las

Środa to dzień niezbyt sFuriatowany, przynajmniej na początku. Bo to zostaje sam, bo muszę spać w 3000 pozycji. Sam musiałem się bawić swoimi zabawkami, a co najważniejsze cały ten czas spędziłem o suchym pysku. No znaczy woda była z tym, że zwykła a nie źródlana, ze szklanej butelki. No sami powiedzcie co to za życie? W końcu się zjawił. Wrócił Pan i zamiast ze mną wyjść zabrał się za sprzątanie. No dobrze może troszkę nabałaganiłem, ale to przez moje uszy.
no choć już na ten spacer!

wtorek, 11 marca 2014

Spacerowy zwierz

Po pięknym i cudownym poranku w poniedziałek liczyłem, że dziś będzie tak samo; że oni zostaną, że będziemy razem, a tu zonk. Najpierw pożegnałem Panią, a potem po małej drzemce pożegnałem Pana. Ech, na szczęście został w mojej mordce wędzony szpon orła. Czekałem z wielkim smutkiem. Jak ja to zniosłem, tak cierpiałem przewracając się z boku na bok przez sen. Tyle ile ja poz musiałem przyjąć, ile ja musiałem się naprzewracać czekając na łaskawe przyjście któregoś z Borowskich. W końcu się pojawił, w końcu jest, zjawił się Pan. Dopiłem wodę i w drogę, na spacerek. Gdzie ja nie byłem, czego ja nie oglądałem, a tak na poważnie, to przeszedłem się przez łąkę do lasu i z powrotem. Byłem jak ten Frodo, z tym, że nie zostawiłem obrączki w ognisku, choć takie mijałem.

Przez ukrytą łączkę na której niestety pojawiły się zanieczyszczenia i już bawić się tam nie zamierzam, udaliśmy się leśnym duktem. Obwąchałem każdy skrawek ścieżki.
 wspomniany leśny dukt, widok niepełny, bo mnie nie ma!

poniedziałek, 10 marca 2014

Obudź w sobie bestię

Jak ja nienawidzę poniedziałków, co prawda nie wiem dlaczego, ale bardzo ich nie lubię. Może to wpływ Borowskich, a może to dlatego, że w ten dzień po wspaniałym weekendzie zostaję sam na długie godziny - niemalże na lata. Jednak dziś było inaczej. Nie obudzili się jak zwykle z samego rana czyli o 7.00. Ich budziki nie dzwoniły, już się nawet o Nich bałem więc poszedłem sprawdzić co i jak. Początkowo nie reagowali, jednak gdy lekko popuściłem, natychmiast Pan stanął na równe nogi. Dostało mi się za to, ale w końcu mogłem iść na spacerek, a to jest najważniejsze. Szybko przeleciałem najbliższą okolicę, bo w domku już czekała na mnie miseczka pełna jedzenia. Nie myliłem się. Oni zjedli i zajęli się własnymi sprawami. No, ale czemu oni nie wychodzą, czy coś się stało? Czy to przez to, że zrobiłem siusiu? W sumie nie ważne, bo liczy się, że są ze mną. Mam nadzieję, że tak już będzie na zawsze. Choć zwykle gdy tak myślę i piszę to dzieje się coś zupełnie przeciwnego. Obym tym razem nie zapeszył. W tak zwanym między czasie szalałem i bawiłem się w najlepsze i zdarzyło się, że podgryzłem rączkę Pana lub Pani za co trafiałem w kaganiec, a co za tym idzie musiałem spędzić czas na swoim leżaku.

niedziela, 9 marca 2014

Relaks

Kto rano wstaje, ten wcześnie je. Na nieszczęście Borowscy tego nie rozumieją i nie chcieli się obudzić, ba - nawet nie bardzo wstać chcieli, gdy przyszedłem ich obudzić. Czy oni nie spali ostatniej nocy? No gdy w końcu łaskawie się obudzili, znaczy Pan, to dostałem jedzonko, wodę i poszliśmy na spacer. Jednocześnie Pani została zamknięta w sypialni, nie wiem czy za karę, czy abym jej nie przeszkadzał. Ja przeszkadzał? No, po spacerku zjedli śniadanko, a ja mogłem się zająć łobuzowaniem. Piłka piszczałka, szczekanie i bieganie bez powodu. W końcu wszystko zostało przerwane słowami: czas na kąpiel. Podobno po wczorajszej wycieczce i wcześniejszej naprawie auta byłem bardzo brudny i śmierdziałem. Ech, zaprawdę jest to śmieszne, gdyż codziennie psikam się ich perfumami, gdy nie widzą.
 namaczanie

sobota, 8 marca 2014

Nadciąga Furiat

Jak się można domyślić, Furiacik dzisiejszy dzień spędził w podróży. Tak, tak moi mili. Poznań w końcu się doczekał długo wyczekiwanej wizyty mojej cudownej osóbki. Szykowałem się całą drogę, Pan już od kilku dni mówił, że mam pokazać jak się wyje. Więc całą drogę dawałem popis. Niestety chyba nadwyrężyłem struny głosowe bo...

aaaa...

zapomniałem wspomnieć, że te wyjce to Within Temptation ... zaraz zaczyna się koncert, więc muszę lecieć, dokładną relację z całego tego podbijania Poznania zdam w najbliższym dniu wolnym od prasowych i koncertowych zobowiązań.

Dobrze jestem już w domku. Co się okazało. Wchodzę sobie jak gwiazda do budynku, gdzie grają koncert, a tam ani jednego fotografa, ani jednego fana, nawet czerwonego dywanu i co najgorsze zakaz wprowadzania psów. I moje nawoływania, że mam status gwiazdy, że mam paszport polsatu (tak naprawdę go nie mam, ale ochrona o tym nie wie), że jestem uwielbiany przez miliony ludzi, że będę śpiewał - nic nie pomogły - ochrona stanowczo mówiła "NIE". No nic musiałem obejść się smakiem, no ale to nie ja najbardziej na tym ucierpiałem, tylko miliony widzów udających się na koncert - nie usłyszą mojego głosu. Wiem, że będą zawiedzeni, bo każdy kto mnie mijał zwracał uwagę na moją słodycz i wspaniałe uszka. Dobrze, że nie wiedzieli co ich ominęło, bo myślę sobie, że w Poznaniu byłyby potężne rozróby. Postanowiłem się nie awanturować i pozwiedzać miasto, wsłuchać się w nocne odgłosy tętniącego życiem miasta i poznać jego zapachy.

piątek, 7 marca 2014

Proste jak frytka

Piątek, tak więc od samego rana zostałem sam i jest to tak pewne jak pewna jest pyszność fryteczek. W tym czasie oczywiście ciągle spałem. No może prawie ciągle spałem. Bo zająłem się orzeszkiem włoskim, który się sprytnie schował w niebieskiej torbie. Zabawa była przednia, ale w smaku, że tak się wyrażę, ciężkostrawny - zwłaszcza skorupka. No ale nie ma tego złego, czego Furiacik nie wtrąbi. Po skonsumowaniu tego i owego wróciłem do tego, co Furiat lubi najbardziej, czyli do spania. No w końcu wrócił Pan i mogłem wyjść z nim na spacerek. Troszkę pokręciliśmy się w okolicach zamkniętej poczty. Wydawało się jakbyśmy na coś czekali. Całą zabawę przerwał telefon i musieliśmy biec pod klatkę, bo tam jak się okazało czekał na nas jakiś Pan z paczuszką. Ku zaskoczeniu - w niej były książeczki, oczywiście nie dla Pana, a dla Pani. Bo muszę Wam coś powiedzieć, Ona jest chyba uzależniona, ciągle tylko czyta książki. Kiedy bym na Nią nie spojrzał, to ona w ręku książka. Ona nawet nie śpi - bo czyta! To jakiś straszny nałóg, zważywszy, że te książki nawet nie zostają zjedzone. Ja się pytam, jaki jest więc sens je ruszać?

czwartek, 6 marca 2014

Furiatus Mechanikus

Od pewnego czasu ten czwartek był zapowiadany jako dzień naprawy samochodu, bo od dłuższego czasu coś tam z tyłu stukało. No cóż, nie ma co próżnować i trzeba brać się do roboty. Z rana Pani poszła do pracy, a Pan coś pisał na komputerze. Gdy skończył zajmować mój komputer, to postanowił zapakować w worki leżące już od dłuższego czasu na balkonie sztuczne drzewko. Już nie było takie okazałe jak pierwszy raz gdy je zobaczyłem. Nie miało już światełek, bombek i łańcuchów. Cała moja praca przy tym przedsięwzięciu polegała na podniesieniu głowy z legowiska, ale tylko na moment. W końcu zapakowaliśmy się do autka. Na szczęście choinka nie zajęła mojej części autka.
ech, najpierw ten objazd teraz czekamy na przejazd pociągu. No kiedy będziemy na miejscu?

środa, 5 marca 2014

Obojętność i Fanatyzm

Ranek nie był zbyt wesoły dla mnie i dla Borowskich. Po pierwsze spałem cały wieczór dnia poprzedniego, tak więc już z samego rana próbowałem ich dobudzić. Nie dało się, a ja nie budziłem ich bo miałem taki kaprys, po prostu musiałem iść na dworek. No jakby zamykali drzwi na jakiś zamek, który bym dosięgnął, to bym nie musiał ich budzić i sam bym wychodził. No więc co nieco zostawiłem im w salonie i w sypialni. Och, byli bardzo źli na mnie i wcale im się nie dziwię. Przez to wszystko jedzonko dostałem tuż przed Ich wyjściem.
oj nie wychodźcie - proszę, zostańcie, pobawimy się i nie będę gryzł, obiecuje!

wtorek, 4 marca 2014

Dzień bez telefonu

Jakoś mimo mojego niewątpliwego sukcesu, telefony się do mnie nie rozdzwoniły z ofertami milionowych kontraktów reklamowych lub filmowych - może jest to spowodowane tym, że nie mam telefonu? Znaczy raz jeden gryzłem, ale chyba to nie o to chodzi. 
nikt nie dzwoni
na prawdę ani jednego telefonu

poniedziałek, 3 marca 2014

Furiaty

Dzisiaj pozostałem całkowicie sam. W sumie już się do tego przyzwyczajam. W końcu tak dzieje się niemal codziennie. Na szczęście Borowscy mnie nagrywają i wiedzą dokładnie jakim spokojnym i fajnym pieskiem jestem. Oczywiście to wszystko moja wyrafinowana gra, za którą może nie wiedzieliście, ale dostałem Oskara.

niedziela, 2 marca 2014

sobota, 1 marca 2014

Na psie wierzchem

Sobota okazała się kolejnym tłustym dniem. Co mój brzuszek nie raz potwierdzi. No ale poranek był bardzo ciężki. Musiałem wyjść już natychmiast, więc starałem się zbudzić Borowskich z czego Pan był jedynym, który się podniósł. Ubrał się i już mamy wychodzić, a ja chyba przez zaspanie wyobraziłem sobie, że jestem człowiek i przed wyjściem muszę się załatwić w ubikacji co uczyniłem, ale tylko częściowo, bo Pan szybko naprowadził mnie na właściwe tory. Wychodząc spotkałem swoją sąsiadkę. Przywitaliśmy się, a z emocji co nieco mi uciekło. No nic, zniesiony na trawniczek dokończyłem to co zaczęło się na górze i spokojnie wróciłem do domku, gdzie już czekało śniadanko. No dobra, nie czekało, za to Pan wrócił do łóżka, wcześniej sprzątając dowody mojej zbrodni. Zasnął, a ja tymczasem niecierpliwie kręciłem się w legowisku, czekając na śniadanko. No ile można czekać! Mija 5 minut -nic. Mija 20 minut - nic. Domyślałem się, że to opóźnienie wynikało, z mojego siuśkowego zachowania, ale za przeproszeniem ile można? No po 134566545567 minutach nie wytrzymałem i lecę ich budzić. Liżę, wskakuję, podgryzam - nic. W końcu zrezygnowany wskakuje na łóżeczko i eureka. Wstają i dają mi jeść. Znaczy Pani wstała, a Pan dalej spał. No dobra udawał, że spał bo jak podchodziłem to mnie głaskał. No w końcu wstał. Po ich śniadanku w końcu dostałem zezwolenie na kanapę. I zasnąłem. Co prawda na krótko, bo zbudziło mnie to, o czym mówiłem na początku - mój brzuszek. Tak w nim buzowało, tak się gotowało i nagle uciekło. 
Oto reakcja otoczenia