wtorek, 11 marca 2014

Spacerowy zwierz

Po pięknym i cudownym poranku w poniedziałek liczyłem, że dziś będzie tak samo; że oni zostaną, że będziemy razem, a tu zonk. Najpierw pożegnałem Panią, a potem po małej drzemce pożegnałem Pana. Ech, na szczęście został w mojej mordce wędzony szpon orła. Czekałem z wielkim smutkiem. Jak ja to zniosłem, tak cierpiałem przewracając się z boku na bok przez sen. Tyle ile ja poz musiałem przyjąć, ile ja musiałem się naprzewracać czekając na łaskawe przyjście któregoś z Borowskich. W końcu się pojawił, w końcu jest, zjawił się Pan. Dopiłem wodę i w drogę, na spacerek. Gdzie ja nie byłem, czego ja nie oglądałem, a tak na poważnie, to przeszedłem się przez łąkę do lasu i z powrotem. Byłem jak ten Frodo, z tym, że nie zostawiłem obrączki w ognisku, choć takie mijałem.

Przez ukrytą łączkę na której niestety pojawiły się zanieczyszczenia i już bawić się tam nie zamierzam, udaliśmy się leśnym duktem. Obwąchałem każdy skrawek ścieżki.
 wspomniany leśny dukt, widok niepełny, bo mnie nie ma!

wącham badylki i kijki oraz meszek

W drodze na swoją łączkę wywąchałem jakiś fascynujący zapaszek. Było to takie połączenie pieczonej kiełbaski z perfumami. Wydaje mi się, że to mógł być ten pies, co szedł przede mną.

czuję coś
 tak, tak czuję coś
moja łączka, widok niepełny, bo mnie nie ma!

Na moje nieszczęście, nie spędziłem tutaj ani chwilki, nawet najmniejszego momentu, bo skręciliśmy w las. Tam tyle listków. Jak można się w takich warunkach opanować i iść przed siebie nie zwracając uwagi na otaczający nas ferwor zapachów.

o, no dajmy na to to fascynujące i pachnące drzewko

W ogóle to dziś stała się rzecz bardzo dziwna, bo Pan nie prowadził mnie na smyczy, a ją puścił i dreptałem za nim. Chyba mi bardzo ufa, choć ta smycz się tak niechlujnie za mną wlokła. To pewnie w razie gdybym nagle zafascynował się czymś i nie zważając na cały świat poszedł w długą! Przez to troszkę smycz wygląda teraz jak wyjęta psu z gardła, co w sumie nie jest nieprawdą, bo ostatnimi czasy lubię ją sobie pomiętosić w pyszczku, no tak wziąć ją na ząb. Pan wyraźnie gdzieś dreptał, miał jakiś cel, kolejną łączkę.
 patyczek w pyszczku to jest to co lubię!
ja biegnę do Ciebie
 i już dobiegłem do Ciebie
 no weź nie uciekaj
jak Ty uciekasz to i Ja polecę w swoją stronę

Troszkę poszaleliśmy na łączce i spędziliśmy tam sporo czasu, ale wszystko co dobre to kończy się i ruszyliśmy dalej przed siebie. Łączka się nie kończyła w lesie, a prowadziła do niego ścieżka.
 
widok ze mną na rzeczonej ścieżce

Na powrót trafiliśmy do lasku. Tam znowu zapaszki i listki. Nie omieszkałem zostawić po sobie jakiegoś zapaszku, jeśli wiecie o co mi chodzi. Skrzętnie ukryłem go w liściach, a niech szukają!
daleko jeszcze?
 naprawdę cieszy mnie ten spacer, ale czy możemy już wracać do domku?
wdrapujemy się na tę górę, może pora już wracać?

Pan znalazł po drodze taki piękny patyczek, ale wiecie co on mi zrobił? Nawet się nie domyślacie. Z góry rozpościerał się widok na dolinkę i On tam ten patyczek rzucił. Ja w te pędy, nie wahając się ani minuty zleciałem. 
Nie znalazłem patyczka i próbowałem z wielkim wysiłkiem wgramolić się na górę. To było już troszkę trudniejsze, ale Pan był ze mnie bardzo dumny i dostałem przysmaczków kilka. Kolejna nagroda była chwilkę później, bo przyleciał do nas piesek.
witam się z pieskiem, który rozmiarowo mnie troszkę przypomina

Ech, ten męczący spacerek z wieloma emocjami w końcu dobiegał końca. Resztkami sił, ostatnim tchem pędziłem do domku. Pan za to się trochę ociągał. Czy On nie jest zmęczony, czy mu nie chce się jeść i pić? Nie ważne, najważniejsze jest to, że mi się chce, a ja jestem najważniejszy!

W domku mój posiłek i z pełnym brzuszkiem mogłem pomóc Panu w szykowaniu Ich obiadku. Oczywiście nie kroiłem czy też nie doprawiałem, po prostu czekałem, aż coś skapnie do mojego pyszczka! Nie powiem kilka razy wpadło przez co byłem bardzo szczęśliwy. Skończona praca w kuchni oznaczała rozpoczęcie sprzątania w całym domku. Tu odkurzyliśmy, tam umyliśmy podłogi, by w końcu zetrzeć kurze. Na samym końcu na balkonie zostałem porządnie wyczesany. Ech, moich kłaczków było prawie pół miski. Lżejszy o kilka kilogramów włosów ruszyłem na spotkanie Pani. Czekałem na nią i czekałem, aż w końcu się pojawiła. Dostrzegłem ją z bardzo daleka, jakieś, 5 metrów a może nawet 10. W domku zaglądałem im do talerza.

W końcu Pan zabrał się za robienie rogalików. Pomimo, że dzielnie mu pomagałem, to nic nie trafiło do mojego gardziołka. No trudno spać pójdę głodny, no nie licząc swojej kolacji, która była bardzo dawno. Na pocieszenie poukładam sobie podusie i do snu
Dobranoc i do ugryzienia mili moi Czytelnicy, niech lost wam sprzyja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz