piątek, 21 marca 2014

Misja podpórki

Byłem sam przez wiele bardzo długich, ciągnących się w nieskończoność godzin. Ciągle tylko spałem lub podziwiałem drzwi które wstawiłem. Nawet chwilę myślałem, aby tak lekko poprawić je ząbkami, ale jakoś tak szybko mi przeszło - w końcu ideału się nie poprawia, bo można wszystko popsuć. Wypiłem całą wodę, zjadłem wszystkie przekąski, więc tylko spanie mi pozostało, cóż począć - trzeba się pomęczyć. Tę katorgę przerwało zjawienie się Pana. Nalał mi pełną miskę wody i dodał, że koniecznie muszę wypić, bo czeka nas misja. Musimy kupić podpórki meblowe pod półki. Byłem zachwycony takim zadaniem, choć nie wiedziałem co jest celem. Nie ważne, wypiłem całą michę i w drogę. Najpierw mała winda przez próg i po schodkach. Oczywiście najpierw musiałem załatwić najpilniejsze rzeczy i byłem gotów do wyzwań. Pierwszym etapem było dostanie się do ronda. Zajęło nam to niecałe 5 minut, czyli pokonaliśmy dystans jakichś 50 kilometrów. Tak to czułem. Padałem ze zmęczenia, jęzor mi wisiał do samej ziemi. Nie pomogła nawet mała przerwa na przywitanie się z miłym dzieciaczkiem. No nic, trzeba było wędrować dalej, mimo zmęczenia, mimo ciągłego kręcenia w brzuszku. Tak przeczłapaliśmy przez centrum miasta, nieopodal Weta. Minęliśmy znane mi okolice i przeszliśmy nad bardzo wielką ulicą. Pan powiedział, że teraz wstąpimy do parku, zobaczyć łabędzie. Na sama myśl o łabędziach dostałem nagłego zastrzyku energii. Nie miałem bladego pojęcia co to są łabędzie, ale na pewno jest to smaczne i na pewno to znajdę, a potem zjem.
Zeszliśmy po schodkach i byliśmy w parku

Jęzor do samej trawy w około patyczki, ale ja je omijałem i nie interesowałem się nimi, bo przecież musiałem znaleźć łabędzia, bo byłem jak zwykle głodny.



Oczywiście zawsze znajdzie się chwila dla fotoreporterów, a nóż widelec jakiś paparazzi mnie obserwuje. No dobra chciałem zrobić siusiu i dorobiłem do tego ideologię. W końcu dotarliśmy na miejsce. Pan powiedział, szukaj łabędzi. Łyknąłem sobie odrobinkę wody i zabrałem się za poszukiwania. Spędziłem dobre kilka minut na poszukiwaniach, ale znalazłem jedynie chlebek i kilkoro wesołych ludzi.
Gdzie te diabelne łabędzie? Cała ta droga na marne?

Ech, z pustym brzuszkiem powędrowaliśmy dalej, bo jeszcze nie byliśmy u celu, jeszcze nic nie kupiliśmy. Wychodząc z parku zakręciło mi się w brzuszku po raz drugi. Było to nagłe i gwałtowne, ale dało mi wielką ulgę. Tak sobie myślę, że to może być wina zjedzenia czegoś nieodpowiedniego. Tylko przecież ja nic poza karmą nie jem, tak więc co to mogło być!?

Ech, moje dywagacje przerwało przejście przez ulicę. Dreptaliśmy między ulicą, którą właśnie minęliśmy, a bardzo niskimi poręczami, na które Pan nie pozwalał mi wejść. Nagle bum, kolejna kupka! Czy to kiedyś się skończy?
tu ja, a w tle niskie poręcze

W końcu dotarliśmy do celu. Lecę do drzwi sklepu, jednak ta straszna smycz mnie powstrzymuje. Pan odprowadza mnie na trawniczek, przypina do drzewka i znika za automatycznymi drzwiami. Ja tymczasem wszystkim mijającym mnie ludziom oznajmiam, że przyszliśmy kupić podpórki pod półki i czekam, aż mój Pan wróci. Jest, pojawił się On, na szyi aparat, a w ręku pudełeczko. Cieszył się, więc i ja się cieszyłem. Kupiliśmy podpórki, a więc misja została zakończona sukcesem. Pozostało tylko wrócić do domku.
Wracaliśmy z drugiej strony poręczy, przez park.
Aż się pośliniłem ze szczęścia, w sumie to ja zawsze się ślinię. Park był czasem na chwilę relaksu po ciężkiej pracy, na odskocznie od trudów wykonywania tak trudnych zadań.
 po co wyrzucałeś ten patyczek!
 przynoszę ci, a ty wyrzucasz
 szukam kolejnego, którego wyrzuciłeś
 patrz jaki jestem zmęczony, a ty ciągle wyrzucasz
ja nie mogę się oprzeć i ciągle ci je przynoszę. To fajna zabawa

W końcu Park się skończył, a my przeszliśmy przez jezdnię. Ku naszemu zaskoczeniu ujrzeliśmy kolejny park, tym razem bardziej dziki. Było z górki więc się fajnie szło. Była nawet chwilka, by zapozować i tu mam na myśli prawdziwe pozowanie, a nie jakieś tam siusiu.
czemu Pan nazywa mnie pokraką, to nie wiem

Zaraz po wyjściu z parku, zebrało mi się na kolejną kupkę, tym razem malutką i na środku jezdni. Ech, naprawdę nie wiem co dziś ze mną się dzieje. Może jak bym zjadł jakiegoś łabędzia, to by mi przeszło? Po długich godzinach w końcu wróciliśmy do domku. Zjadłem co było w miseczce, wypiłem całą dostępną wodę i z przegryzką położyłem się u siebie wykończony jak słoń po safari.

Do końca dnia było już leniwie. Pomagałem Panu przygotować autko do drogi. Sprawdziliśmy oleje, dolaliśmy płynu do spryskiwaczy. Teraz czas się układać do snu i dobrze się wyspać we własnym domku, bo najbliższe dwie dni spędzę na gościnnych wyjazdach u Freda. Borowscy jadą na wypoczynek i zupełnie nie wiem, dlaczego mnie zostawiają! No trudno, sobotę i niedzielę będziecie musieli się obejść bez nowych postów. Do ugryzienia najszybciej jak będzie się dało!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz