piątek, 7 marca 2014

Proste jak frytka

Piątek, tak więc od samego rana zostałem sam i jest to tak pewne jak pewna jest pyszność fryteczek. W tym czasie oczywiście ciągle spałem. No może prawie ciągle spałem. Bo zająłem się orzeszkiem włoskim, który się sprytnie schował w niebieskiej torbie. Zabawa była przednia, ale w smaku, że tak się wyrażę, ciężkostrawny - zwłaszcza skorupka. No ale nie ma tego złego, czego Furiacik nie wtrąbi. Po skonsumowaniu tego i owego wróciłem do tego, co Furiat lubi najbardziej, czyli do spania. No w końcu wrócił Pan i mogłem wyjść z nim na spacerek. Troszkę pokręciliśmy się w okolicach zamkniętej poczty. Wydawało się jakbyśmy na coś czekali. Całą zabawę przerwał telefon i musieliśmy biec pod klatkę, bo tam jak się okazało czekał na nas jakiś Pan z paczuszką. Ku zaskoczeniu - w niej były książeczki, oczywiście nie dla Pana, a dla Pani. Bo muszę Wam coś powiedzieć, Ona jest chyba uzależniona, ciągle tylko czyta książki. Kiedy bym na Nią nie spojrzał, to ona w ręku książka. Ona nawet nie śpi - bo czyta! To jakiś straszny nałóg, zważywszy, że te książki nawet nie zostają zjedzone. Ja się pytam, jaki jest więc sens je ruszać?

No już nie ważne, po spacerku wróciliśmy do domku, gdzie z Panem się pomizialiśmy. Usnąłem w  jego nogach, nawet nie wiedziałem kiedy. Nagle się poderwaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Zasiedliśmy do naszego rumaka, zwanego LaBunią i jechaliśmy w stronę zachodzącego słońca - szkoda tylko, że było pochmurno - i uratowaliśmy Panią z okowów i więzów pracy. Skoro już byliśmy w trójkę i byliśmy w autku, to nie mogliśmy zmarnować takiej okazji i nie mogliśmy nie pojechać na zakupy. Zapytacie gdzie? Oczywiście, że do Ikei. Do sklepu z hot dogami. Niestety dziś się nie załapałem, a Borowscy wrócili z małym pakunkiem wyglądającym z daleka jak jedzenie. Potem odwiedziliśmy jeszcze wodopój dla LaBuni. Pan czasami zabujał autkiem, aby więcej mogło się napić. To bujanie było bardzo fajne i bardzo uspakajające. Na szczęście to był ostatni punkt podróży i w końcu pod domkiem owocnie pospacerowałem i na pięterko spać. Tam szykowały się frytunie.
 czy ja widzę frytunie?
 daj jedną 
 no  nie bądź sobą, podziel się jedną
jestem nindża, lata treningu, ciało doprowadzone do perfekcji w każdym calu, a wszystko to dla tego momentu. Zjem jedną frytkę.

Całe wysiłki poszły na marne, frytki przeszły mi koło noska, mimo iż moja droga do nich była już bardzo prosta, prosta niczym frytki. Mimo wszystko się nie udało. No nic, skoro zbliża się już północ to czas na zabawę piszczącą piłeczka. Wiecie, że jak ją ściskam w ząbkach, to wydaje bardzo głośny  i przeszywający dźwięk - to jest super!
ja i moja ulubiona nocna zabawa

Skoro moja piłeczka została mi zabrana to nie pozostaje mi nic innego jak udanie się w objęcia Orfeusza i senne marzenia o świecie pełnym frytek i jedzenia wszelakiego dla Furiatka, czego i Wam życzę (oczywiście snów o jedzonku dla mnie). Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz