sobota, 22 marca 2014

Poza domem - dzień pierwszy...

Gdy tylko wstałem rano, usłyszałem "Jedziemy do Sośnicy!". A co za tym idzie.... Jedziemy do Freda! Jeszcze tylko ostatnie poprawki i pakujemy się do LaBuni. Droga minęła mi tak jak zawsze... Nic ciekawego.
Wreszcie jesteśmy! Szybko, szybko, bo nie zdążę! Muszę sprawdzić co tam u misek... yyyy... to znaczy... u Freda, oczywiście. Wparzyłem do domku niczym strzała i od razu zostałem powitany głośnym "FURIAAAAT!!!" Ale ja oczywiście nie wiedziałem o co chodzi, dlatego szybko pognałem do kuchni, a tam.... O zgrozo! Wszystkie miski puste. Ale... ale jak to puste? No ejjj! Co wy sobie jaja robicie czy co? Ale kiedy tylko spojrzałem na nich wzrokiem zbitego psiaka dostałem kostkii! Wszystkie zmieliłem w drobny mak.
Po tym, jak trzeci raz nasikałem na podłogę w przedpokoju, zapadła decyzja: Idziemy na spacer! Pani Spaniel ubrała się, założyła na nos takie duże, czarne coś i przypięła mi smycz. Fred też miał z nami iść, niestety nie bardzo pałał radością na tę wieść, dlatego z odsieczą przyszła Pani Mama, która sprowadziła Freda na saaam dół i dopiero wtedy poszedł. Byłem nad dużym jeziorem, na którym pływały jakieś dziwne ptaki. To się chyba nazywa kaczki.




Chyba jednak zrobię sobie przerwę


I może jeszcze jedną...


No chodź Fred! Tam jest tak fajnie!

Mmmm, ale dobra ta woda z jeziora
Wróciliśmy do domku i, nie ja wcale nie rozrabiałem i wcale, ale to wcale, nie ukradłem sernika ze stołu w kuchni! Nie wiem kto to zrobił....
Mam dla Was na zakończenie jeszcze kilka fotek:
Odpoczywamy.

A tutaj jem ziemniaki w sosie śmietanowym, które jakimś cudem znalazły się na ziemi.
Pyszota!

A tu szykuję się do spania.
No, także to byłoby na tyle.
Życzę Wam spokojnej nocy i do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz