środa, 26 marca 2014

Do siebie

Rano jak to rano. Do wstania nakłonił mnie Pan, a ja poszedłem budzić Panią. Spacerek jak każdy poranny był krótki, ale bardzo owocny. Śpieszyło mi się do domku, bo przecież tam czekało na mnie śniadanko. Nie myliłem się. Wszamałem je niczym błyskawica i mogłem iść się prosić o jakiś skraweczek z ich stołu, co niestety się nie udało. Pomagałem Borowskim w przygotowaniach do wyjścia, bo już od samego rana wiedziałem, że wychodzą zostawiając mnie na pastwę okrucieństwa i obcych. Zamknęli drzwi za sobą zostawiając mi szpona orła, żółtego szpona orła. Zostałem sam!
dobrze już idźcie, przecież wiem, że zostanę sam


Cały czas po wszamaniu, a poprzedzającym ich powrót, spędziłem na spaniu w setkach pozycji, a to na legowisku, a to na wycieraczce, która nomen omen jest bardzo smaczna i uspokajająca, zwłaszcza jej rożek. Co prawda nie znam się na zegarku i nie do końca mam poczucie upływającego czasu, ale w głębi serduszka i duszyczki wiedziałem, że dziś wyjątkowo długo ich nie było. Mijały kolejne miesiące i nagle słyszę jak klucz zaczyna obracać zamek. Pełen gotowości czekałem kto stanie w otwierających się drzwiach. To był Pan, od razu go przywitałem obskakując go z każdej strony. Ubrałem się na dwór, zabraliśmy worki na kupki i w drogę. Na dole czekała Pani. Pospacerowaliśmy trochę i poszliśmy do sklepu. Tym razem zostałem z Panem. Na całe szczęście szybko wróciliśmy do domku. Co prawda uwielbiam spacerować, ale bardziej uwielbiam jeść, a już była moja pora na jedzenie. Prawdą jest jednak to, że zawsze jest pora na moje jedzenie, bo ja zawsze bym coś zabrał na zęba. W domku po jedzeniu, znowu prosiłem się o jedzonko ze stołu. Nie udało się, ale warto próbować, bo raz na 10000000 razu się udaje coś upolować. Potem zabrałem się z Panem, za przesypywanie mojego jedzonka do pojemniczka.
Moje nowe stare jedzonko. Mniam, starczy mi na jakieś 5 dni max!

Pan jak zwykle po przesypaniu zostawił kilka ziarenek w torbie, które ja musiałem upolować. No po prostu to była wielka kara. Jak ja mam się dostać do wnętrza, skoro to jest takie wielkie i takie zamknięte?
halo jedzonko, wychodź!!!!!!

Po próbach nawoływania, błagania i proszenia przeszedłem do czynów! Gryzłem to tu, to tam i się udało!

teraz mi już nie uciekniecie!

Furiacik zjadł, co było furiatka i na kolejnym spacerku miałem siłę by wariować. Gryzłem smycz i gryzłem nogawki, ale wszystko to skończyło się słowami Pana: Furiat przestań! Ech, taka fajna zabawa się zapowiadała. W domku głównie skupiałem się na spaniu. Drzemałem to tu, to tam i nagle postanowiłem pomóc Panu szykować kolację i po drodze skapnęło mi kilka kropelek siuśków. Cała droga od przedpokoju do kuchni była mokra! I zaraz krzyki i zaraz kaganiec i sławetne "Furiat do siebie". Ja wiem, że nie ma co się sprzeczać i kłócić - posłusznie leżę w swoim legowisku. Każda próba wyjścia kończyła się stanowczym "Furiat do siebie". Tę katorgę przerwał spacer. Na sam koniec spacerku Pan w końcu zdjął mi kaganiec. Tak więc w domku jak zwykle koło 11-12 w nocy mogłem zabrać się za zabawę. Wyszukałem najbardziej hałaśliwy przedmiot i za nim ganiam po całym mieszkaniu. Ech, uwielbiam ciszę nocną przerywaną moim tupotaniem i gnieceniem plastikowej butelki - o jea! Dobrze muszę wracać do zabawy. Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz