niedziela, 30 marca 2014

Przeniesiony w czasie

Zgadnijcie kto dziś przeszedł ponad 5 kilometrów na własnych nóżkach, w takim wielki upale mogąc ochłodzić się jedynie wodą i kilkoma kęsami lodów śmietankowych? Nie myślcie, że mówię o jakimś maratończyku. To byłem JA. Spacerek się rozpoczął w godzinach popołudniowych, wtedy kiedy słońce grzało najbardziej i było chyba ze 400000 stopni w cieniu. Na szczęście spacerowaliśmy głównie w słońcu. Cała nasza trójka ruszyła dziarsko przed siebie. No mówię Wam przeszliśmy chyba cały świat. Dziarsko wędrowałem po lasach i łąkach, dobrze wiedziałem, że po ostatniej wizycie u Weta żaden kleszczy mi nie straszny.
 Najpierw poganiałem po łące za pysznymi patyczkami

Przy okazji pojadłem kilka przekąsek i sobie swobodnie pobiegałem, oczywiście wszystko w pobliżu moich Borowskich. Potem udaliśmy się do lasku, przez który szliśmy niezwykle długo, ale nic dziwnego, w końcu to Pani wyznaczała trasę przemarszu.
na swojej drodze nie raz spotykałem przeszkody, które ledwo przechodziłem
 musiałem szukać Pani

Było bardzo fajnie choć język miałem chyba do samej ziemi. Wyszliśmy z lasku i przemaszerowaliśmy między nieznanymi mi blokami. Gdy mój język już się ciągnął za mną po ziemi, Pani nagle zniknęła mi z oczu i szybko wróciła z wodą dla mnie i lodami dla Nich. Trochę wody wypiłem i całe szczęście, że podzielili się ze mną lodami, które były bardzo zimne i smaczne. To był mój pierwszy raz z lodami. Po tym wszystkim ruszyliśmy dalej i dotarliśmy nad jezioro, które okazało się znacznie mniej fascynujące, niż to które widziałem na zdjęciach Państwa z ostatniej wycieczki. No cóż trudno, lepszy rydz niż nic. Załamujące było to, że w okolicach jeziorka dodatkowo trwały prace budowlane.
tu jeszcze idziemy w stronę jeziorka 
 rekreacyjny teren wokół jeziorka
 ten sam teren, ale szeroki plan

Nie zabawiliśmy tam zbyt długo, bo nie było ku temu sprzyjających warunków. Udaliśmy się do domku, znaną mi już drogą. Po drodze jeszcze był czas na małe czochranie. Ten czas poza faktem samego czochrania umilała mi butelka z wodą do gryzienia.
 tu jestem czochrany, akurat buteleczka mi wypadła z pyska, bo przechodził jakiś piesio

Koniec końców po kilkudziesięciu godzinach dotarliśmy do domku, gdzie mogłem położyć się spać. Przygotowania nie trwały zbyt długo, bo padłem od razu jak kawka.
tutaj na chwilkę się wybudziłem, bo obudził mnie jakiś błysk

Na szczęście szybko wróciłem do spania. Sami przyznacie należało mi się. Po pobudce i kolejnym krótkim spacerku poprzedzonym jedzonkiem dostałem do przegryzienia kosteczkę wołową.
tutaj jestem w trakcie ciamkania

Koniec końców z kosteczki po prawie godzinie nie zostało nic i mogłem wrócić do spania. W ogóle dzisiejszy dzień wydaje się być jakiś dziwny, wszystko dzieje się rychło nie w czasie. Od rana było dziwnie. Obudziłem się, a Oni jak zwykle spali. Początkowo ich ignorowałem, ale w końcu się nie powstrzymałem i zacząłem ich budzić. Pan się obudził i poszedł ze mną na spacer, gdzie mogłem popuścić sami wiecie co. Wróciłem, zjadłem i Pan o dziwo położył się znowu. Wtulił się w Panią, a ja zdębiał i nie wiedziałem, co się dzieje. W końcu przeszedłem do ofensywy. To lizałem Ich po rączkach, to wskakiwałem na łóżko. Troszkę się ze mną pobawił Pan, troszkę mnie zrzucał. Koniec końców usnął, więc i ja zebrałem się do spania. Jak już wstali to zabrali się za śniadanie, które też oczywiście chciałem spróbować, ale się nie udało.

Podsumowując ten dzień muszę zauważyć, że uciekła mi jakaś godzina. Nie wiem gdzie i nie wiem jak, może gdy spałem zostałem przeniesiony w czasie przez kosmitów? Nie wiem, zresztą teraz nie mam co o tym myśleć, bo za gryzienie po rękach (chciałem się bawić) trafiłem w kaganiec. Ech, to jest zamach na moją wolność i swobody pieskowe. No nic, czas kończyć ten szalony dzień snem. Do ugryzienia i niech los Wam sprzyja, a czas będzie wolno płynął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz