sobota, 1 listopada 2014

Kacza droga

Pani wciąż chodzi z bioniczną noga, przez co trochę kuleje w dalszym ciągu. Choć jak sama mówi jest zdecydowanie lepiej, bo już tak nie boli. No więc rano załatwiliśmy wszystko i pojechaliśmy z Panem do centrum miasta. My jednak nie spacerowaliśmy sobie od tak, my wykonywaliśmy ważne zadania.
Autko zaparkowane na "Skałce". Bardzo dobrze bo dawno tam nie byłem. Od razu dla rozgrzewki przeszliśmy się wokół jeziorka. Jednak nasza rozgrzewka przerodziła się przede wszystkim w polowaniu na kaczki i inne "wodno-powietrzne" stworzenia. Niestety w trakcie jedynego kółeczka jakie zrobiliśmy nie udało mi się nic upolować, choć bardzo się starałem. Moje skradanie i błyskawiczny atak na nic się zdawały. Zawsze uciekały ptaki, a chciałem z nimi się pobawić.
no nie rób tych zdjęć tylko chodź

ech i znowu się nie udało

już prawie z nimi się witałem, ale uciekły

Troszkę smutny zrobiłem całe kółeczko wokół jeziorka zajmując się dla pocieszenia obwąchiwaniem liści i listeczków. Myślałem, że tak spacer soię  
kupa liści to kupa szczęścia

dywan z liści to ogrom szczęścia

Po obejściu jeziorka i przejściu na boisko poszliśmy dalej do sklepu. Zazwyczaj tam jeździmy samochodem, ale dziś Pan postanowił tam podreptać. Na szczęście z parku to tylko kilka kroków. Do sklepu oczywiście wszedł Sam ja musiałem czekać i mieć kontakt z bazą i to dosłownie, bo przykuty byłem do budki z kablami telefonicznymi. Na szczęście szybko się pojawił a zakupów miał tyle co kot napłakał. W sumie to nigdy nie widziałem jak kot płacze, ale pewnie płacze mało.

idziemy do sklepu
no już jesteś !

Zakupy zanieśliśmy do autka i przez naszą "Skałkę" udaliśmy się na pocztę, bo Pan musiał wysłać coś. Tak zgadliście ja znowu zostałem sam przed pocztą. Pan aby nie czuł się samotnie to zostawił mi mój sznur. Ten jednak mnie nie interesował, bo wypatrywałem czy na horyzoncie nie zbliża się policja czy coś.
no ile można czekać! głaskaj mnie :)

Jeszcze czekała nas droga do apteki po leki dla Pani. Oczywiście czekałem przed, ale tam jest o tyle fajnie, że przez przeszklone drzwi widać było Pana. Wracając spotkaliśmy grupkę dzieci, które zachwycały się mną i chciały pogłaskać. Pan je ostrzegł, że zwykle nie gryzę, ale żeby zachowywały się spokojnie. Ja siadłem i razem z Panem miałem wrażenie, że świat zwolnił o jakieś 50% - tak spokojnie się poruszały:). Gdy w końcu mnie głaskały to jeden z nich oznajmił, że zaraz przyjdzie jego mam z podobnym pieskiem. I faktycznie przyszedł mały kudłaty piesio chyba sznaucer czy coś. Szybko wszyscy się zmyli. Razem z Panem się śmialiśmy i rozpatrywaliśmy sprawy podobieństwa w trakcie drogi powrotnej do autka. W sumie z apteki jest bliżej do domku niż do autka, ale nie mogliśmy LaBuni zostawić samotnej. 
Do domku dojechaliśmy szczęśliwie i co najważniejsze szybko. Tam przyszedł czas na odpoczynek i potem porządki. W tych oczywiście aktywnie uczestniczyłem, pomagając Panu i wskazując miejsca do poprawek. Kot tymczasem dalej unika odkurzacza a więc i porządków.
porządnie odkurzaj!

tam popraw!

ech chyba muszę sam się zabrać za zamiatanie!
chowa się pod stołem!

Potem Pan zamiast spokojnie usiąść z nami i poleniuchować zabrał się za przygotowanie niespodzianki dla Pani. Malował sufit w łazience. Nie miałem zamiaru mu w tym pomagać, bo nie przepadam za zapachem farby, a poza tym jestem za krótki aby tam sięgnąć. Kot tymczasem cały czas kręcił się w nogach Pana i łaził a to po drabinie a to po prysznicu, by w końcu zasiąść na stopach Pana. Ja tylko od czasu do czasu złaziłem z legowiska i szedłem na chwilkę sprawdzić co i jak. Sufit pomalowany i nawet ładnie wygląda choć wymaga poprawek. Kolor to chyba ulubiony Pani.
Po wszystkim przyszedł czas na zabawę  i powolne szykowanie się na wyjazd. Przed nami jeszcze była jedna misja. Tak więc szybkie przeciąganie sznura z  murem i w drogę.

Jechaliśmy długo i nawet zasnąłem. Nagle Borowscy wysiedli i zabrali z bagażnika jakieś świeczki i zniknęli. Czekałem w autku w ciszy i w spokoju. 
ja też chcę iść!

Wrócili i pojechaliśmy do sklepu po którym dostałem kiełbaskę za grzeczne i ciche czekanie. Najlepsze było jednak dopiero przede mną. Pojechałem odwiedzić najpierw domek z kafelkami, gdzie się pobawiłem i byłem cały czas głaskany i w dodatku zjadłem jeszcze jedną kiełbaskę i wypiłem morze wody. Potem poszliśmy do domku Freda gdzie zjadłem kosteczki. W tej chwili już wiedziałem, że w domku kolacji nie dostanę, ale się nie martwiłem bo najadłem się dość mocno i to dość egzotycznie, powiedział bym nawet tak wykwintnie.
Powrót do domku nie był łatwy, bo musiałem pożegnać się z moimi wyjazdowymi miseczkami. Pod domkiem wylądowaliśmy w egipskich ciemnościach. Szybko zabraliśmy zakupy i powędrowaliśmy na pięterko do domku. Chwila na powitanie z Fuksją i wykorzystując chwilę nieuwagi Borowskich zaaferowanych wypakowywaniem zakupów próbowałem zwinąć tor - nie udało się! Resztę dnia spędziłem na spaniu, aby wypoczętym móc iść spać do sypialni. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz