sobota, 8 listopada 2014

Kuchenna Pomoc

Piątkowy poranek nie rozpoczął się zbyt obiecująco. Nie chciało mi się wstawać a za oknem było szaro buro i w dodatku mgliście. Dobrze, że nie padało. W takich okolicznościach przyrody po śniadaniu ruszyliśmy na zdobywanie świata. Złu świata przeciwstawialiśmy nasz urok osobisty i dobre nastawienie.
Pojechaliśmy w miejsce, które praktycznie było wyludnione a co za tym idzie i pozbawiona jakichkolwiek piesków. Tak więc po zaparkowaniu auta i sprawdzeniu czy aby na 100000% zostało zamknięte i to trzy razy ruszyliśmy przez tą pustynię życia. No dobrze może nie do końca, bo słyszeliśmy ptaki, a otaczające nas laski i pobliskie jeziorko na pewno były pełne życia, no ale myśmy tego nie widzieli!
Początek spaceru to oczywiście poszukiwanie miejsca na załatwienie psich spraw. Udało się i udaliśmy się do wnętrza lasu, a raczej lasku. Pomijając walające się wszędzie śmieci było całkiem fajnie i całkiem wesoło. Cichy i spokojny las o poranku oraz lekko przebijające się między chmurami słońce wprowadzało jakiś pozytywny i tajemniczy nastrój. 
Laskiem wyszliśmy na drugą stronę jeziorka, a więc je obeszliśmy. Z drugiej strony było równie tajemnicze i puste. Skorzystałem więc z okazji i zatankowałem aby uzupełnić stan w zbiorniczku i wtedy zobaczyłem to! Po drugiej stronie jeziorka, koło naszego autka przechodził pewien Pan i jego pies. Nie było chwili czasu do stracenia i popędziliśmy co sił aby dogonić jedyną żywą parę, poza nami w okolicy setek kilometrów.

tu chyba się wysiusiam

idźmy!

maskuje się

na dywanie liści

skradam się po cichy

piję wodę z jeziorka

w chaszczach

uciekamy z chaszczy


o krok od wody i kilka kroków od autka i tropu

Gdy dotarliśmy do autka to po obcych nie było śladu. Na szczęście mój doskonały węch złapał trop i ruszyliśmy w pościg, raczej powolny pościg, ale jednak. Poszliśmy w sumie opuszczoną ulica i parkingiem, gdy nagle trop się urwał. Tak więc ruszyliśmy w kierunku jakiegoś budynku, który okazał się być pozostałościami niedokończonej drogi. Tam oczywiście nikogo nie było, poza przejeżdżającym nieopodal pociągiem, którego kierowca nam pomachał. Obwąchałem kilka kwiatków i kamyczków a ponieważ zrobiło się dość nudno to zaczęliśmy wracać do autka i do domku. Po drodze znalazłem mój ulubiony patyczek, który zgubiłem. Jego zamiennik nie dał się ruszyć z ziemi, wyglądał jak zabetonowany. Ciągnąłem i szarpałem ale to nic nie dawało. Po zajęciu miejsca na tylnej kanapie ruszyliśmy do domku. Szybka droga, małe zakupy i byliśmy w domku. Nawet troszkę pod drodze wyglądałem przez okno, czym wzbudzałem uśmiechy przechodniów.
eeeeeeeee tu nic nie ma!

przejechał pociąg i nic więcej nie ma

ten kwiat mnie atakuje!

 
patyczek

nowy, nie dający się ruszyć patyczek!!

mała sesja na schodach!

W domku było trochę roboty, bo po pierwsze trzeba było posprzątać, a wszyscy byliśmy tak zmęczeni, że poszliśmy spać. Nawet Fuksja zasnęła, mimo iż wcześniej tez zapewne spała. Gdy się wyspaliśmy przyszła pora na sprzątanie. Niechętnie się za to zabrałem z Panem, w sumie to troszkę mu nie pomagałem, ale za to zostałem sam odkurzony. Zupełnie nie wiem dla czego, przecież jestem najczyściejszym psem na świecie. No ale nie chciałem go o tym uświadamiać bo jeszcze by przestał mnie odkurzać na zawsze, a ja to tak bardzo lubię.


Fuksja oczywiście zamiast korzystać to uciekała. No cóż jej wybór. Po odkurzaniu przyszedł czas na mycie podłogi. To wiąże się z nalaniem wody do wiaderka na mopa. No przecież nalewanie wody wiąże się z piciem wody.
po co woda w wiaderku, jak u mnie będzie lepiej spożytkowana

No więc po umyciu podłogi w czym skutecznie przeszkadzaliśmy, Pan postanowił zrobić porządek w kuchni i my mu w tym towarzyszyliśmy. Przecież zawsze mogło się nam coś trafić do jedzenie. W kuchni tego troszkę jest wiec mamy na co liczyć.
czekamy na krześle

czekamy na podłodze

Niestety nic nie spadło i wróciliśmy do salonu aby odpocząć po męczących czynnościach. Pan zasiadł na fotelu a ja za Fuksją musiałem powalczyć o miejsce na nowym czerwonym dywaniku. Walka była raczej szybka i spokojna. Ta nagrana nie była jedyna, ale  końcu się pogodziliśmy i razem zasiedliśmy na czerwonym skrawku materiału.


No i w końcu przyszła pora na wypieki. Pan ostatnio dość często piecze bułeczki tak więc my z Fuksją strasznie mu w tym pomagamy. Znaczy przede wszystkim pomaga mu w tym Fuksja. Sprawdza czy wszystko dodał w odpowiedniej ilości i kolejności i wszystkiego dogląda aby dobrze się mieszało. To dzięki niej te wypieki się udają i bułeczki wyglądają apetycznie.
dosyp trochę soli!

Po upieczeniu bułeczek ruszyliśmy po Panią. Szybko się do nas dosiadła i pojechaliśmy dalej.  Nie do domku, ale Gliwic. Tam zostawili mnie w aucie i gdzieś poszli. Wrócili w nie najlepszych humorach. Nie wiem co się stało, ale pojechaliśmy dalej i w końcu trafiliśmy do Freda. Mały spacerek wcześniej i szybko na pięterko się wdrapałem. Wyczyściłem miskę potem zjadłem kilka frytek i troszkę mięska. Nie zabawiliśmy tam długo i szybko wróciliśmy do autka. Ilość osób się zwiększyła, bo Wiktoria (młodsza opiekunka Freda) zabrała się z nami i zajęła moją kanapę. Tak więc miałem do dyspozycji tylko 2/3 mojej kanapy - no powiem, że ledwo się zmieściłem.
W domku oczywiście Fuksja się z nami przywitała i uciekła na klatkę schodową. Złapana i skruszona ale bardzo smutna wróciła do domku. Tu się głównie relaksowaliśmy i a wieczorny spacerek w lekkim deszczyku odbyłem razem z Fuksją schowaną za kurtką Pana. Ta mała strasznie bała się przejeżdżających aut - pewnie się przyzwyczai. Po powrocie do domku poszliśmy spać.
już prawie spi

małe drapanie i czas spać

Noc była dziwna, bo nie mogliśmy się zdecydować, czy spać w sypialni z Panią i Panem, czy w salonie z Wiktorią. Wybór był na tyle trudny, że przez całą noc kręciliśmy się miedzy jednym pokojem a drugim. Na szczęście jakoś udało nam się wyspać. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz