czwartek, 20 listopada 2014

Niemiła niespodzianka

Wczoraj od rana słyszeliśmy, że przyszedł czas by wybrać się do weterynarza. Z Fuksją patrzyliśmy po sobie o co chodzi. Ja jestem zdrowy jak ryba, więc to musiało chodzić o Fuksję. Tak zaczął się dzionek, jak zwykle spóźniony dzionek, bo znowu zaspaliśmy. No dobra Borowscy zaspali bo my z Fuksja już od wielu godzin rozrabialiśmy. Po śniadanku pojechaliśmy odwieźć Pani i na spacerek.
nasze śniadanko?

Wyszliśmy wszyscy razem i zabraliśmy ze sobą wielką i ciężka drukarkę. Szybko w autku się rozgościłem i pojechaliśmy. Pani odstawiona na miejsce i Pan na dłuższą chwilę tam został. Mnie pozostało słodkie lenistwo na kanapie.
Na całe szczęście Pan dość szybko wrócił i pojechaliśmy na miejsce docelowe spacerku.Chwilkę jechaliśmy i zatrzymaliśmy się na parkingu w dziwnej i nieznanej mi okolicy pod dużym powoli odbudowywanym domkiem. Spacer zaczęliśmy od okrążenia wspomnianego domku i obfotografowaniu go. Ja tymczasem troszkę pozałatwiałem swoje sprawy, psie sprawy.
idziemy pod płotek

chwila na trawie

Trochę sobie spacerowaliśmy po okolicy, raczej zurbanizowanej okolicy. Chodziliśmy chodnikami pełnymi różnych psich zapaszków. Mój zbiorniczek bardzo szybko się opróżniał a wokół ani grama jeziorka a i kałuże takie malutkie i niezdatne do picia. Trochę byłem smutny z tego powodu, ale mimo wszystko dziarsko spacerowałem. W trakcie spacerku zmieniały się nazwy ulic a kamienice ustępowały miejsca dość nowoczesnym blokom. Czasami z nudów ciągałem smycz, a czasami wysłuchiwałem ujadania jakiegoś pieska zza płotu. Zdarzyło się nawet, że miałem okazje z kilkoma się przywitać, że tak powiem "nos tu nos". Zwykle te pieski były malutkie i bardzo głośne. W ogóle z moich wieloletnich obserwacji wynika, że im mniejszy piesek tym głośniejszy.  Dobrze, że ja nie szczekam - zwykle nie szczekam.
o ktoś tu był

tam jest piesio i szczeka

no chodź na trawkę 

wracamy

pogryzę to smycz

Spacerek po mieście nie jest najgorszy, bo się piesio nie brudzi, jest dużo ludzi, którzy mogą pogłaskać i uśmiechnąć się na mój widok, ale niestety nie ma praktycznie patyczków i co najgorsze, cały czas biegam na smyczy. No nic w końcu przyszedł czas na powrót do autka. Droga zleciała nam szybko i już prawie byliśmy przy autku, gdy spotkaliśmy taką miłą Panią. Ona oznajmiła od razu, że jestem niezwykle piękny i zabrała się za głaskanie. W między czasie dowiedzieliśmy się, że Pani też kiedy miała basseta i że mieszkał z nią 13 lat. W ogóle miło się jej słuchało. Do dość długiej chwili się pożegnaliśmy i poszliśmy do autka a Pani w swoją stronę, co jakiś czas oglądając się za mną. W domku nie było czasu na nic innego jak na spanie. Trzeba było zbierać siły przed wizytą u Weta. Tylko krótkie przywitanie z Fuksją i od razu spać, pod stołem
sen
przebudzenie

Nie było mi jednak dane długo spać. Bo Pan zabrał się za sprzątanie, zaczął od porządkowania dokumentów i paragonów, których była masa. Cześć tych niezidentyfikowanych wylądowało na laptopie Pani do weryfikacji. Po tym wszystkim włączył się do akcji odkurzacz. Ten hałaśnik jest dobry w swojej robocie. Po jego przejściu na podłodze nie ma ani jednego włoska, przynajmniej do chwili aż się tam nie pojawiłem. Po tej pracy przyszedł czas na czyszczenie mebelków. Obserwując stan mebli z pierwszego zdjęcia w poście wcale się nie dziwię, że to jest konieczne. W każdym razie potem jeszcze mycie podłogi i wszystko zostało skończone a mieszkanko w miarę czyste
ja też pomogę

umyję łapkę

kot poprawiał  prasowanie

nalewanie wody do brzuszka

Po takich porządkach wyszliśmy z Panem na dworek. Deszcz padał a więc trochę zwilgotniałem. Zrobiłem co musiałem i wróciliśmy do domku, który przestał wyglądać jak posprzątany. Przyszła pora na jedzenie i nie tylko moje a także Fuksji. Nie było chwili do stracenia, po jedzeniu trzeba iść spać, bo aura nie taka, bo ciśnienie za niskie, bo środa!
ona je

ja śpię

ona na laptopie się grzeje

W końcu nastał ten długo wyczekiwany moment i ruszyliśmy całą paczką do na dworek, do autka. Szybki przejazd i niemal od razu wylądowaliśmy u Pani, którą zabraliśmy ze sobą i w dalsza drogę. Ponieważ wet jest bardzo blisko nas to bardzo szybko do niego dojechaliśmy. Małe parkowanie i już dziarskim krokiem przekraczamy próg poczekalni i zaraz potem gabinetu. O dziwo nie było kolejki i nie było w ogóle niczego, tylko my i Pan Wet. 
Na początek moje ważenie. Dość niezgrabnie wgramoliłem się na wagę i zamiast spokojnie siedzieć to się kręciłem. Ostatecznie i po dłuższej chwili waga pokazała 28,2 kg. Troszkę się zmartwiłem bo schudłem. Ech jestem taka drobna i niedożywiona chudzinka. Nikt mi nie wierzy jak mówię, że ciągle jestem głodny. Tu na tej wadze są dowody.
Przyszedł czas na Fuksje. Ta niepewnie wyszła ze swojego fioletowego transporterka i szybko wylądowała na wadze, sycząc przy tym bardzo głośno i atakując Weta. Waga wskazała zawrotne 1750. Tak więc może tego nie widać, ale kot waży więcej niż ja. Co zresztą jest zrozumiałe, bo je częściej niż ja. Potem Fuksja trafiła na stół operacyjny i ciągle sycząc zjadła swój środek na odrobaczenie.
eeeeeee ale o co chodzi

 
to piszczenie to ja, martwię się o siostrzyczkę

Po powrocie do domku Borowscy posprzątali kuwetę kota, który w tym czasie siknął do miski. Było ogólnie trochę śmiechu. Okazało się, że z auta zapomnieliśmy aparatu. Pan zabrał przy okazji śmieci i poszedł sam, całkiem sam. Zostawił Panią, Fuksją a co najgorsze zostawił mnie w domku. Na szczęście szybko wrócił i od razu znalazł problem. Pani trochę posprzątała kuchnię a gdy chwilę później wszedł to ujrzał Fuksję próbującą zakopać swoje produkty, które jakby to delikatnie ująć wydobyły się z każdego możliwego otworu jej ciała. To było tak obrzydliwe, że nawet się do tego nie zbliżyłem. Pani zabrała kota na mycie, a Pan posprzątał to nowoczesne dzieło sztuki. Wszyscy wiedzieliśmy, że z nią jest coś nie tak. Niemrawa położyła się spać a my staraliśmy się jej nie przeszkadzać
śpi pod kocykiem

zakopana w kocu

Ja po jakimś czasie poszedłem na spacerek aby opróżnić to i owo, a nie chciałem powtórzyć wyczynu Fuksji więc spacer. Przeszliśmy owocnie po osiedlu. Czułem się dobrze wiec zatrucie Fuksji musiało wynikać z jej leczenia. Tak mogło się stać i trzeba było udać się dnia następnego do weta.

Na spacerku stała się jeszcze jedna rzecz, dostałem całkiem nową obrożę z nowym gadżetem, który obok mojego nieśmiertelnika sprawia, że wyglądam bardzo bojowo.
tak to pocisk!

Na spacerku stała się jeszcze jedna ciekawa rzecz. Mały, biały, hałaśliwy piesek, który mieszka po przeciwnej stornie mojego bloku zauważył mnie jak wracałem do domku. I pędził co sił aby mnie obszczekać. Niestety na jego nieszczęście dzieliła nas ulica i parkujący samochód którego nie zauważył. Efekt był taki, że piesio dostał po głowie zderzakiem - na szczęście niegroźnie i uciekła w popłochu. Po chwili byłem już przy nim z Panem i pocieszałem go. Jego Pani skomentowała to tylko słowami: że ludzie jeżdżą jak wariaci i może jej pies cię teraz czegoś nauczy. Tak był bez smyczy.
Po powrocie Fuksja jeszcze raz stworzyła trochę mniejsze dzieło i mniej wielobarwne i znowu musiała oddać się w ręce myjki. O dziwo od tej chwili była już bardziej sobą i trochę łobuzowała ze mną i uczestniczyła w różnych kradzieżach skarpetek z prania. Ponadto bawiła się smoczkiem, który jej zabrałem oraz kapslem, który też jej zabrałem
moja reakcja na słowa: Oddawaj co ukradłeś!

Po takim dniu, pełnym emocji wcale nie trudno było mi zasnąć. Oczywiście starałem się zasnąć jak najdalej od Fuksji aby się nie zarazić. Nie no żartuję chwilę ją tuliłem, a raczej ona tuliła się do mnie. Resztę nocy w zasadzie spędziła u cyckając palec Pani. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz