sobota, 25 października 2014

Zabunkrowany na dwa razy

Wczoraj pojechaliśmy w zupełnie nieznane mi miejsce. Po wyjściu z auta byłem całkowicie zdezorientowany, wszystko było obce inne, nieznane! Za to Pogoda jedyna i wielką stałą. Ciągle szaro i ciągle lekko mży.  No i ruszyliśmy przed siebie mijając stare i raczej niezbyt zadbane kamienice. Zaczepił nas miły Pan, zwracający uwagę na moje długie uszy i oznajmiając, że powinienem dorabiać jako sprzątacz ulic.
Ulice nagle się skończyły a zaczęła jedna wielka łąka, po której mogłem sobie już pobiegać zupełnie swobodnie, ciągnąc za sobą jedynie krótka i tak bardzo nielubianą przeze mnie smycz. Znaczy lubię ją pogryźć, ale nie pałam do niej wielką miłością.
Pies idealny, sam się wyprowadza

biegnę jak dziki

tutaj jestem

Potem Łąka przekształciła się w strome zbocze prowadzące wprost do wody, do wielkiej wody. My nie przejmowaliśmy się niczym i w najwęższym miejscu przeskoczyliśmy wartki nurt i ruszyliśmy w las. W między czasie trochę się oddalałem od Pana, ale nie po to by uciec czy coś, po prostu przecierałem szlak.
biegnę pokazać ci jak przejść

jestem z ciebie dumny Borowski!

W lesie jak to w lesie wszędzie były drzewa i wszędzie były krzaki oraz kałuże. Przez to wszystko byłem cały mokry, ale również i opity. W lesie zdjęć nie było, ale za bardzo się od Pana nie oddalałem więc pewnie niejedna przygoda mnie ominęła. W każdym razie wyszliśmy na pola. Na nich było już bardzo widać jesień. Wszystko malutkie, wszystko jakby umarło.

Tak sobie wąchałem i wąchałem, aż wywąchałem wielki Bunkier, na którego się wspięliśmy, co nie było zbyt trudne, bo cały był obsypany ziemią. Potem dopiero zaczęła się przygoda, droga w nieznane. Otwarty bunkier umożliwiał wejście do niego. Pan włączył latarkę w telefonie i zagłębiliśmy się w ciemny otwór w grubych na jednego furiata ścianach. W środku surowo w garnku z gotowanymi od pięciu minut ziemniakami. Ogólnie pełna destrukcja a na podłodze walało się potłuczone szkło i śmieci. Nie rozumiałem czemu ludzie tak robią, przecież to takie piękne i fascynujące miejsce. Dobrze, że ścian nie zniszczyli.
na bunkrze

w bunkrze

przez ten otwór nad moją głową, chyba wyprowadzali małe pieski

To co dobre szybko się kończy i zostawiliśmy to miejsce, ale liczę, że jeszcze będziemy mieli jeszcze okazję tam wejść. Dalsza droga wiodła przez pole, bo bunkier stał na samym jego środku. Potem droga i znowu łąka i przed moimi oczkami ukazał się kolejny. Ech to chyba nadmiar szczęścia. Uszliśmy ledwo kilka kroków, a tu taka niespodzianka.
wyczuwam, że musimy iść

idziesz?

ostatni spojrzenie na dopiero co odkryty przez nas budynek

no to chodźmy jak najdalej

czuję coś ciekawego

Tym razem podeszliśmy od razu pod wejście. Pan niestety zostawił mnie na zewnątrz i zabronił wchodzić. Oczywiście bym go nie posłuchał, ale przymocował mnie do drzewa. Pan sobie chodził po wnętrzu z latarką w ręku. Co chwilę słyszałem  trzaskające pod jego butami szkło. Ja tylko cicho popiskiwałem, bo czułem, że omija mnie coś wielkiego i fajnego
ojej gdzie on poszedł?

no kiedy on wróci

Wrócił, porobił zdjęcia i po chwili rozmowy mogliśmy iść dalej. Już chcieliśmy wracać do domku, oczywiście inną drogą, a nóż uda się coś ciekawego zobaczyć. Tak więc w trakcie tej wędrówki natrafiliśmy na przeszkodę wodna.  Tym razem przejście było trudne, bo prawie nie było widać drugiego brzegu, a w dodatku wartki nurt i brak dna. Wiedziałem ,że nie będzie łatwo więc się napiłem, a tym czasem Pan przeskoczył na drugą stronę. Ja nie czekając ani chwili ruszyłem za Nim. Troszkę się zawahałem ale...
ja nie przejdę?

udało się! Widzisz, a nie mówiłem

Reszta drogi do autka już obyła się bez przeszkód. W domku oczywiście po wielkim i długim spaniu uzupełnialiśmy podręczny zapas mojej karmy.  

Fuksja od razu wszędzie włazi i się wszystkim interesuje i próbuje jeść!

ja cierpliwie czekam, bo wiem, że sucha karma to tylko z miseczki, mojej miseczki!

Potem Pan nas zostawił w domu i poszedł coś załatwić na mieście. Pewnie niektórzy z Was nie wiedza, ale bardzo nie lubię sam zostawać w domu. Nawet z Fuksja. Początkowo milczałem, ale z czasem zacząłem się denerwować i szczekać. Tak nerwowo upłynęło mi kilka minut.  Po czym wrócił Pan i od razu na progu oznajmił mi, że jestem zły i wyszedł zamykając drzwi. Tak wracał za każdym razem gdy tylko zaczynałem szczekać. W końcu po dłuższej chwili mojego spokoju wrócił na stałe. Trochę mu nie dowierzałem, ale przekonałem się, że nigdzie nie idzie gdy zaczął przygotowywać ciasto. Jak się okazało ciasto na bułeczki z naszego własnego pieca. Oczywiści zwierzyniec aktywnie mu w tym starał się pomagać. 
Gdy ciasto wyrastało udaliśmy się na kolejny spacerek. Przyznam się od razu, że początkowo nawet nie zauważyłem jak za chmur wyłaniało się od czasu do czasu słońce. Na krótko i dość sporadycznie, ale jednak bardzo poprawiło to mi humor. Spacerek spędziłem głównie na łąkach, gdzie biegałem sobie swobodnie, a w pobliżu nie było ani żywej duszy. Latałem za patyczkiem i tak bez powodu. Po prostu realizowałem się w biegach i wąchaniu
idę sobie

biegnę sobie

wącham sobie ziemię

no choć szybciej bo w domu ciasto rośnie

wącham norkę!

biegnę z kijkiem, ale wolno

no rzuć w końcu!

po co go wyrzucasz jak potem go chcesz?

W domku zmęczony znowu poszedłem spać a bułeczki upiekły się same. Gdy się obudziłem Pani ciągle nie było, więc się zamartwiałem. Na szczęście szybko okazało się, że po nią pojedziemy. Było już ciemno więc spóźniła się dość dużo. 
Odebraliśmy ją i pojechaliśmy zamiast do domku to do Freda. Na górę weszła sama Pani i co najgorsze zostawiła mnie tam. Nie była to wielka trauma czy coś, ale nie będę o tym zbyt wiele pisała, bo z obżarstwa prawie nic nie pamiętam. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz