czwartek, 23 października 2014

Kuchenne porządki

Poranna aura za oknem była bardzo nieprzyjemna. Było zimno, było ciemno i co najważniejsze a zarazem najgorsze padał deszcz. Taka aura sprawia, że odechciewa się życia. W sumie odechciewa się wszystkiego. Tak więc zjadłem śniadanie i uspakajałem swój pęcherz bo nigdzie nie miałem zamiaru się ruszać. Niestety inne plany mieli Borowscy.
No wiec chcąc nie chcąc ruszyłem na spacer. Na szczęście Parasol sprawił, że droga do auta była do zniesienia. Coś tam oznaczyłem i od razu do autka. Po chwili zjawiła się Pani i odwieźliśmy ją do pracy. Po cichu liczyłem na jakieś oberwanie chmury czy coś. Niestety ciągle tylko padało, więc spacerek mnie nie ominie. Podjechaliśmy za skąpaną w deszczu "Skałkę". Bez chwili zastanowienia ruszyliśmy wkoło jeziorka. Okazało się, że taka niesprzyjająca aura jest całkiem fajna, bo nikogo oprócz nas nie było i latałem całkowicie samopas. Biegałem to tu to tam i nawet ten padający deszcz jakoś zeszedł na drugi plan. Wiejący wiatr również przestał być przykrością, a stał się źródłem wielu zapaszków.
o jaki murek i jak pachnie

trawka, a może by tak tutaj?

najlepiej na drzewko

gdzieś są kaczki, czuję to!

w trawie...

no nie ociągaj się i chodź

pod krzaczkiem....

sprinter Usain Basset von Bolt (poniżej 10 sekund od sygnału start, do pierwszego kroku)

Tak sobie pobiegałem całkiem swobodnie i radośnie. W sumie mimo tej straszne aury to zrobiliśmy trzy pełne kółeczka wokół jeziorka, więc zdążyłem wszystko bardzo dokładnie obwąchać. Ba nawet udało mi się wystąpić pod estradą. Sami się prosili, a ponieważ jestem sławny to nikt się nie sprzeciwiał - może to dla tego, że nikogo nie było.
no dobra schodzę z estrady, ale niepokonany!

Ostatnią rundkę spacerku spędziłem, na poszukiwaniu patyczka idealnego na poranek. Szukałem wszędzie, niemal wszędzie bo nie wchodziłem do wody. Liczyłem, że kilka patyczków znajdę pod drzewami, przecież patyczki rosną na drzewach. Niestety nie było ani jednego godnego mojej uwagi. Obwąchiwałem całą drogę. Już to wszystko miało pójść na zmarnowanie, gdy w końcu znalazłem nad brzegiem. Wybór był ciężki, ale się udało i kawałek było mi dane przejść ze swoim ulubionym patyczkiem.
pod drzewami nie ma

to trochę za duże

to za małe

już widzę!

mój ulubiony patyczek!

jednak ten jest lepszy!

Niestety ulubiony patyczek nie zmieścił się do autka i musiałem go zostawić. No ale przynajmniej będzie na następny raz. W domku poddałem się toalecie w postaci wycierania do sucha ręczniczkiem i czyszczenia fałdek Borasolem. Potem kropelki do oczu i można iść spać.
czysty i lśniący, po prostu boski jestem

Pani długo nie wracała a na dworek nie chciało mi się wychodzić i razem z kotem przespaliśmy prawie cały czas. Raz ze sobą, raz z dala na swoich pozycjach. Koniec końców wyszedłem dopiero po nocy po Panią. W miedzy czasie wychodził tylko Pan na kilka chwil. W sumie mnie to nawet nie ruszyło, tylko położyłem się spać w przedpokoju i tyle.

śpimy

W końcu gdy się wyspaliśmy, Pan zabrał się za sprzątanie, ale nie byle jakie bo odkurzanie i mycie podłóg to już standard. Wcześniej jednak wypucował całą lodówkę, od góry do dołu, od środka na zewnątrz. No po prostu lśniła. Niestety nic nie udało nam się zabrać poza rękawicami do piekarnika i dwoma workami foliowymi.
jeszcze nie posprzątane po ostatnim wielkim gotowaniu!
Fuksji znudziło się sprzątanie więc zjadła kawałek kiełbaski, mi też wpadły do miski więc spoko

Potem Pan zabrał się za pomoc mi w przygotowywaniu zakładek, które lada dzień muszą być wysłane do laureatów konkursu. Używał do tego ostrego noża, masy taśmy klejące, papieru, nożyczek, lakieru i gliny. No po prostu cuda na kiju i tym podobne. Fuksja nie omieszkała sprawdzić, czy wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie raz i nie dwa sprawdzał. W sumie kręciła się po blacie cały czas.
z góry najlepiej widać!

tutaj coś jest

Panią spotkaliśmy na zimnym i ciemnym już dworze. Bardzo się cieszyłem, że już była z nami, bo bardzo za nią tęskniłem. Po powrocie odgrzali sobie wczorajszą zupkę, która do tej pory razem z paluchami była na balkonie. W sumie doskonale to pamiętałem i ciągle starałem się tam dostać, jednak z powodu zimna balkon był zamknięty na cztery spusty.
Przed snem właściwym jeszcze jedne spacer odbyłem. Nie chciało mi się bardzo iść i gdym wiedział, że natury w nocy mogę nie oszukać to bym nie wychodził. Na spacerku w wielkim deszczu robiłem krok w przód i krok w tył. No po prostu była jedna wielka "udawajka" spacer. Gdy wracaliśmy to po schodach mało się nie zabiłem by wskoczyć w swoje legowisko. Nastała ciemna noc i Borowscy razem z kotem przenieśli się do sypialni (znaczy kot sam przyszedł). Ja dołączyłem do nich późną nocą. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz