środa, 22 października 2014

Wykorzystać do końca

Z przedwczoraj został nam bilecik parkingowy, to dzisiaj Pan postanowił go wykorzystać do cna. Bo Wam ostatnio nie napisałem, że po Wecie pojechaliśmy do Chorzowa - niestety byłem tak zestresowany zabiegiem, że wyleciało mi to zupełnie z głowy. Bilecik był ważny, słoneczko było więc ruszyliśmy spacerować.Krótko jechaliśmy autkiem i zaparkowaliśmy w dość centralnym miejscu centrum miasta. Chwilka przygotowań i ruszyliśmy na podbój miasta. Byliśmy w okolicach, które ostatnio odwiedziłem w niedzielę. Już nie było tak gwarno, odpust się dawno skończył. Nawet śladu po nim nie było. Pan zajął się fotografowaniem, a raczej robieniem zdjęć budynkom i innym dziwnym rzeczą. Ja tymczasem w tej miejskiej dżungli pełnej zapachów szukałem skrawka zieleni dla siebie. Nie zrozumie mnie źle uwielbiam chodzić po mieście, ale zawsze potrzebuję choć odrobiny zieleni.
czemu zielono jest zawsze za płotem!
o jest w końcu jest 
dokąd zmierza ten świat, gdy zieleni tak mało!

Tak sobie szliśmy i kręciliśmy się po okolicy a cenne minuty darmowego parkingu uciekały. Przeszliśmy pod wielką droga by w końcu trafić na dworzec kolejowy. Nie jestem wybredny jakiś, ale spodziewałem się czegoś zdecydowanie większego, bardziej nowoczesnego, a nie jakiejś tam wiaty i krzaków, dużej ilości krzaków. Miasto takie duże i ważne, a dworzec gorszy niż u nas. To był dobry moment na chwile odpoczynku i relaksu oraz małą sesje zdjęciową.
no wrażenia nie robi, brakuje tylko krzaczora z westernów 

ale jestem ładny

no i się w ogóle nie ślinię

Nie czekając na więcej ruszyłem dalej do przemysłowej części dworca, mijają po drodze odblaskowych ludzi. Na szczęście tam Pan dał mi chwilkę polatać po okolicy. Mój wspaniały węch doprowadził mnie do pysznego jedzonka w postaci porzuconej w krzakach torby z kanapkami. Nie zastanawiałem się i korzystałem puki Pan się nie zorientował co się dzieje. No i się kończyło rumakowanie. 
dziwne to drzewo w tle, takie kraciaste

to jakieś składowisko blaszki czy jak?

Ponieważ podobno nie powinienem podkradać jedzenia, a tym bardziej jedzenia z toreb porzuconych gdzieś w krzakach, to musieliśmy opuścić to miejsce w trybie pilnym. Nie rozumiałem słów Pana o "niekradzeniu" ale jak mus iść to idziemy. No ale nie było tak źle bo wracaliśmy między drzewkami. Pan potrafi znaleźć nawet najmniejszy skrawek zieleni w betonowej dżungli. Chyba robi to specjalnie dla mnie. Chwilę później trafiliśmy na fontannę. Miałem więc okazje, skorzystać z zasobów jej wody. Niestety tylko dałem rade liznąć i obejść się smakiem, bo była za wysoko i za daleko

oby żaden pociąg nie jechał bo się popsuje piesio:(

liście, dywan z liści

pozuje

ech tak blisko a tak daleko

Pan zerknął na zegarek i z wolna ruszyliśmy w stronę autka, czyli jednym słowem wracaliśmy. Mijaliśmy jakby trochę więcej ludzi, większość z nich się zachwycała mną i moimi uszami tylko nieliczni przechodzili obojętnie. Chyba tracę już swój urok.
ech może ja jestem jakiś niewidoczny, albo niewyraźny

Pod autkiem spotkaliśmy pieska, trochę podobnego do mnie, ale mniejszego o mniejszych uszach i kudłatego. W sumie tak teraz myślę, że chyba podobny był tylko w tym, że miał 4 łapy. Ech ale był bardzo dziwny bo uciekał przede mną i nie chciał się ze mną bawić. Za to jego Pan był bardzo rozmowny i opowiadał o wszystkim co związane było z jego pieskiem. No tak sobie chwilę porozmawiali i w końcu wróciliśmy do autka i do domku.
Tam oczywiście Fuksja witała nas w drzwiach, tylko po to aby zaraz zająć miejsce na fotelu Pana. Chwile się poganialiśmy z kotem i w końcu poszliśmy spać do swoich ulubionych miejsc.
Fuksja mówi, że to jej miejsce, Pan się z tym nie zgadza i raczej miał racje!

Nie minęła chwila snu a ja już było trochę posprzątane i Pan brał się za robienie obiadu. Nie wiem co to było, ale zawierało dużo kiełbaski i boczku. Na który z kotem mieliśmy wielką ochotę. Nie udało się nic zdobyć na bieżąco. Na całe szczęście część kiełbasy musiał ostygnąć i tu widzieliśmy swój cel i sukces. Kot wdrapał się na blat (co zresztą zawsze robi) i po cichutku aby nic nie było słychać zakradł się do sterty stygnących kiełbas. Ja stałem na czatach w kuchni i patrzyłem tylko, czy nie idzie Pan. Nagle pac i jednak kiełbaska już pogryziona przez kota wylądowała na ziemi. Już się za nią miałem zabierać i ciamkać. Ledwo ugryzłem a w kuchni był już Pana. Ech ledwo zasmakowałem a już owoc naszej ciężkiej i wspólnej pracy przepadł, został nam odebrany.
No nic skoczyliśmy z Panem na spacer połączony z zakupami i odbiorem Pani z pracy. Najpierw oczywiście najpierw zakupy bo Pani dała nam cynk, że wyjdzie trochę później. Okazało się ze zakup dotyczył kilku bułeczek, tylko i wyłącznie kilku bułeczek do obiadku. No i poszliśmy dalej, znaczy Pan chciał a ja nabrałem ochoty na walkę ze smyczą. Znaczy się z narzędziem ucisku i zniewolenia. Trwało to dobrych kilka minut. Pan tylko jam mantr powtarzał - siat i siat. W końcu przymusił mnie do spokoju. Zero krzyków, zero siły tylko smycz do góry a ja hyc i siedzę na ziemi. Nie miałem innego wyjścia.
masz zakupy, a coś dla mnie ?

Droga do Pani szła nam powoli, bo oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie oznaczył każdego słupka i nie zafascynował się każdym zapaszkiem. Skończyło się na tym, że Panią spotkaliśmy po drodze i mogliśmy już wracać.
ooooooooooooooo jak ładnie pachnie

tu byłem - Furiat

W domku obiadki każdy zjadł i nawet mogliśmy sobie troszkę pospać. Pani trochę prasowała, co w domku wywołuje nerwową atmosferkę. Ja za bieganie wylądowałem w samotni a kot był odpychany od deski do prasowania. Wróciliśmy do spania, na krótko, bo Borowscy zabrali się, za szykowanie jedzonka. Wyglądało na grubszą robotę. Mąka, ziemniaki i jajka. Wielka micha i gar wody. Toż to wyglądało jak przygotowania do obiadku. Okazało się, że to jest posiłek na obiadek zwany przez Panią paluszkami, a przez Pana kopytkami. Nie wiem skąd ta nazwa, ale po wymieszaniu ciasta przez Pana i krojeniu przez Panią efekty nie wyglądały ani na paluszki ani na kopytka. No i po ugotowaniu było podobnie. Gdy cisto się wyrobiło ja skoczyłem na Panem na spacer i po powrocie kontynuowaliśmy gotowanie. Nawet udało mi się zwędzić kilka kawałeczków surowego ciasta. 
Fuksja musi być najbliżej wszystkiego!

Te gotowanie nas zmęczyły. Ja usnąłem na podłodze w kuchnia Fuksja w swoim tajnym ulubionym miejscu na spanie, czyli w szafce pod zlewem w torbach i workach. Ech dziwna jest no ale to przecież przyrodnia siostra. Takiej się nie wybiera.

Po zjedzeniu rodzinnej kolacji. Znaczy każdy jadł w swoim miejscu i inne rzeczy, ale prawie w jednym czasie przyszedł czas na zasłużony sen przed snem.
śpię

nie błyskaj mi po nosku bo się prześwietli!

Potem szybko do sypialni. O dziwo nie musiałem iść na nocy spacerek i zasnęliśmy. Fuksja cała noc spała pod kołdrą wtulona w ręce Pani. Tak zleciał nam ten dzionek, piękny dzionek. Ja jeszcze dodam, że miałem trzy razy zakrapiane oczka i wyglądało to bardziej na walkę i siłowanie niż na leczenie. Przez te krople czasami nie widzę co piszę, stąd mogą być błędy. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz