Poniedziałek rozpoczął się od bardzo ciężkiego i trudnego wstawania Borowskich. Kiedy ja już byłem gotowy do działania oraz z uśmiechem i radością chciałem witać nowy dzień. W końcu wypełzli spod kołderek i dzień potoczył się już całkiem normalnie i szybko. Autko, odwózka Pani i jazda na spacer. Tym razem centrum. Odwiedziliśmy dobrze znane mi okolice, ale w takie zimno wszystko było jakieś takie spokojniejsze.
wącham tu
wącham tam
Chodziliśmy tak po mieście w sumie bez celu, jak mi się wydawało. Załatwiałem swoje sprawy, ba nawet odwiedziliśmy specjalnie przygotowany wybieg dla psów (widoczny na drugim zdjęciu). Spodziewałem się ogrodzenia, jakiś przeszkód a zastałem jedynie lekko odgrodzony żywopłotem od reszty okolicy skrawarek trawy i pisaku. Szału nie robiło tak wiec szybko wróciliśmy na główną ulicę. Okazało się tutaj, że cały nasz spacer miał wyższy cel o którym nie wiedziałem. Okazało się, że musieliśmy odwiedzić wszystkie sklepy z pasmanterią aby zorientować się w cenach grubej włóczki. Niestety godzina była na tyle wczesna, że niemal wszystkie sklepy były zamknięte. Co prawda do otwarcia pozostały jedynie minuty, to z powodu przenikliwego zimna nie wytrzymaliśmy i udaliśmy się do autka i do domku. Wszystko po to by się ogrzać i wykonać najważniejszą czynność każdego dnia - mianowicie pójść spać. W progu drzwi przywitała nas rozdzwoniona Fuksja i od razu zabraliśmy się za to co sobie obiecywaliśmy, za spanie. Wszyscy, chyba. Pan siedział na kanapie i chyba też mu się drzemało, ale na pewno ie chrapał.
Fuksja zajęła całą kanapę
szykuję się do spania
Fuksja śpi w swoim domku
Pobudka była dość szybka i gwałtowna, bo zaczęło się sprzątanie. Odkurzanie, mycie podłogi i co najważniejsze, zaczęło się tez gotowanie, gotowanie obiadku. Był to proces długotrwały i bardzo męczący, ale nie odstępowaliśmy Pana ani na krok. Nie robiliśmy tego z dobrego serca, ale z chęci zarobku. No może nie zarobku a najedzenia się. Gdy wszystkie produkty znajdowały się w garnku i z wolna gotowały to okazało się, że brakuje jednego składnika - przecieru pomidorowego. Szybko z Panem udaliśmy się więc na zakupy a ja ten czas przy okazji wykorzystałem na załatwienie psich spraw. Musieliśmy szybko wracać, bo czas nas gonił. W końcu po dodaniu brakującego składnika i doprawieniu, nasze leczo było gotowe. Byłem bardziej niż pewien, że i tak Pani jeszcze doprawi - zawsze doprawia.
Fuksja pomaga z blatu
ja z podłogi
Umyta podłoga w kuchni nie wyglądała już jak umyta, ale nie było czasu nad tym rozpaczać, bo trzeba było pojechać po Panią. Droga do niej była trochę okrężna, bo zablokowali ulicę, z powodu jakiejś tam budowy. W końcu dotarliśmy i pojechaliśmy, no właśnie pojechaliśmy do weterynarza. Bo zapomniałem wspomnieć, że kot pojechał Po panią razem z nami. Po zaparkowaniu niemal pod samymi drzwiami gabinetu, praktycznie z biegu weszliśmy do środka. Miły i już dobrze znany mi wet przywitał nas i od razu przeszedł do sedna. Kot wylądował na stole operacyjnym i się zaczęło. Już nie chciała wychodzi z transportera a na stole zaczęła głośno buczeć i syczeć. Wet szybko i sprawnie dokonał oględzin nie zważając na groźby Fuksji. Potem tylko szybkie badanie temperatury. Ja tymczasem chodziłem od kąta do kąta wszystko obwąchując. Zaglądałem tylko na za wysoki stół gdy słyszałem głośniejsze narzekanie Fuksji. Niestety nie byłem w stanie jej pomóc wiec zacząłem wyżywać się na smyczy.
Te głośniejsze narzekanie Fuksji było związane z pobieraniem jej krwi do badania. Najpierw instruktarz dla Pani, który przeprowadzał wet. Potem właściwe pobieranie właściwie krwi. Wyraźnie było widać, że Fuksji się to nie podoba. Po tej traumatycznym wydarzeniu nastała niepokojąca chwila oczekiwania na wynik testu.W tym czasie Wet zajął się moją osobą i głaskał mnie i uśmiechał oraz co było troszkę niepokojące zaglądał mi do uszu. Na szczęście poza brudkiem nic nie znalazł.
obwąchuje kąty
przegląd
przegląd ciąg dalszy
badanie temperatury
pobieranie krwi
no raczej jej się to nie podoba
gryzę smycz abyś jej pomógł
Na szczęście wynik testu był negatywny, co było bardzo dobrą wiadomością dla nas. Okazało się po prostu, że Fuksja nie jest nosicielką kociego HIV i kociej białaczki. Tak więc będzie mogła ze mną chodzić na spacerki. Wszyscy się ucieszyliśmy z takiego obrotu spraw, ale przyszła pora na właściwe szczepienie. Fuksja nawet nie zauważyła. Ja w tym czasie znalazłem w gabinecie jeszcze jednego kota, na którego naszczekałem. Był niewzruszony. Trudno jakoś przeżyłem, że kolejny kot się mnie nie boi. Udaliśmy się szczęśliwi do autka, z niecierpliwością odliczając dni do tego aż Fuksja będzie mogła sama chodzić po podwórku. No jeszcze maksymalnie trzy tygodnie.
ech wynik negatywny
po szczepieniu
obszczekany kot, a się nic nie boi
Nie wracaliśmy jednak jeszcze do domku. Kot został w ciepłym autku a reszta bandy udała się na miasto. Odwiedziliśmy sklepy z pasmanterią, ale niestety nie udało nam się nic a nic kupić, bo takiego towaru jaki chciała Pani nie było. Troszkę zdołowani udaliśmy się dalej bo jeszcze jedną sprawę trzeba było załatwiać w sklepie. Tak się stało, że Pani się od nas oddaliła, bo ja musiałem pójść za potrzeba. Straciliśmy Panią z oczu i nawet Pan nie wiedział gdzie Ona jest. Na szczęście wydał komendę. Szukaj Pani i jak nigdy wiedziałem co robić. Nos w ziemię i lecę za zapachem -tropię. Szukałem, wąchałem i trafiłem. Pani odnaleziona i nie było w tym najmniejszego przypadku. Tak doskonale działa mój nosek, a Pani nie miała ze sobą nic do jedzenia. Chwilkę poczekaliśmy na nią pod sklepem i wyszła uradowana. Teraz już wróciliśmy najpierw do autka i przez małe odwiedziny centrum handlowego do domku.
W domku Pani doprawiła leczo i zjedli je. Ja dostałem kilka kawałków pieczywka zanurzonego w leczo od Pana. Z Fuksją dzieliła się Pani. Zauważyłem zresztą ciekawą zależność, im my jesteśmy grzeczniejsi tym więcej za to dostajemy. Chyba moją strategia musi być spokojnie siedzenie a nie włażenie na stół.
Po jedzonku nie było czasu na odpoczynek, bo trzeba było się zabrać za ciasto. Tu też oczywiście pomagaliśmy, czasami nawet za bardzo, zwłaszcza Fuksja. Troszkę pojadłem jabłuszek, których chyba kilka ton obrał i starł Pan. Tymczasem ciasto wyrabiało się w mikserze a ja od czasu do czasu zaglądałem na blat aby sprawdzić, czy wszystko jest w jak najlepszym porządku z ciastem i jego przygotowaniami. W końcu po długich pracach przygotowawczych ciasto znalazło się w piekarniku a ja pod koniec jego pieczenia mogłem udać się na spacerek. Wróciliśmy bardzo szybko w sam raz na zakończenie pieczenia i pierwsze krojenie. Ciasto pachniało smakowicie i nawet udało mi się dostać troszkę do spróbowania od Pana. No ale żebyście nie myśleli, że obżeram się. Kawałeczki są bardzo malutkie i pozwalają mi jedynie na sprawdzenie smaku - tak więc moja linia jest raczej niezagrożona. No i tak po konsumpcji ciasta przyszedł czas na spanie. Do ugryzienia!
po co On to wsypuje do miski, przecież lepiej było by do naszych brzuszków
no daj spróbować tych jabłek trochę więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz