sobota, 6 grudnia 2014

W komitywie

Mglisty poranek sprawił, że nie chciało się nikomu wyszczubiać noska z łóżeczka a tym bardziej z domku. Niestety trzeba było się zebrać i zaraz po śniadanku wyszliśmy. Z wielgachnymi torbami. Znaczy Pan wyszedł z wielkimi torbami, które od jakiegoś czasu szykowali Borowscy. Ja zostałem pod drzwiami a Pan biegał. Zrobił dokładnie dwie rundy a ja i tak zszedłem dopiero z Panią, która również miała kolorowe torby.
Przy aucie spędziliśmy trochę czasu, bo nasze pakunki ni jak nie chciały się zmieścić do bagażnika autka. Skończyło się na tym, że kilka miała Pani w nogach. Na szczęście nie wpadli na pomysł, żeby odbierać mi kawałek mojej kanapy. Na szczęście całego towaru pozbyliśmy się wraz z odwiezieniem Pani do pracy. To były jakieś paczki czy coś, które miała przygotować Pani, ale nie dopytywałem. W sumie im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz, a ja chcę żyć bardzo długo.
Po tym wydarzeniu pojechaliśmy kawałek aby odwiedzić dawno niewidziany park z bunkrem. Na całe szczęście mglista pogoda sprawiła, że spacerek należał raczej do krótkich ale treściwych. Do parku podeszliśmy od drugiej strony. Między malowniczymi, drewnianymi domkami. Oczywiście nie obeszło się bez wąchania cudownych zapachów z potencjalnych źródeł pokarmu. Niestety musiałem obejść się smakiem, za to wywąchałem coś znacznie ciekawszego i już miałem się z tym bawić, ale niestety rudo biały kotek szybko uciekła tak daleko, że ledwo go widziałem.
 w sumie to już możemy wracać

stołówka?

no i uciekł

Po tym fakcie byłem troszkę smutny. Uciekł a ja chciałem się z nim bawić. Trochę przybity w końcu doszedłem z Panem do parku, gdzie nie było praktycznie żywej duszy. Pusto i mgliście, a w oddali było słychać jedynie przemykające gdzieś ulicą samochody. W ten oto sposób spacer zamienił się w straszne przeżycie. Brakowało jeszcze złowieszczej muzyki i uderzenia pioruna. Na szczęście po kilku chwila zaczęli pojawiać się ludzie, snujący się ścieżkami, jakby tacy nieprzytomni. Obawiałem się, że może to zombie albo coś, ale na szczęście byli to zwykli ludzie śpieszący się za swoimi obowiązkami. Ja tymczasem obwąchiwałem okoliczne drzewka i sterty liści w poszukiwaniu czegoś. Sam nie wiedziałem czego, ale udało mi się wywąchać pieska z którym szybko się przywitałem. Niestety on równie szybko zniknął, bo jego Pani się gdzieś spieszyło. Z resztą to już nie było ważne, bo mój spacerek też już się kończył ponieważ już chyba wszystko obwąchałem. Jeszcze tylko szybko do autka i do domku i spać.
tu jest chyba drzewko

o ścieżka

listki

więcej listków

Nim się zorientowałem byłem już pod drzwiami mieszkania na trzecim piętrze. Gdy tylko się one otworzyły to wyskoczyła Fuksja się przywitać. Obwąchaliśmy się i chwilkę pozwiedzaliśmy, ale w końcu udaliśmy się do domku - ładnie i grzecznie. W domku nie działo się nic ciekawego poza spanie. Początkowo Fuksja zajęła mój fotel, ale po krótkiej przepychance musiała zrobić mi miejsce i mogłem sobie usnąć. Pewnie zapytacie, gdzie wtedy był Pan? Otóż On był na kanapie. Spałem sobie w najlepsze i nawet nie wybudzało mnie wychodzenie Pana. Gdy w końcu otworzyłem na chwilkę oczy, bo było mi trochę ciepło to moim oczom ukazała się tylna część Fuksji. Od razu załapałem skąd takie ciepełko było. Ta mała mała mnie grzała, ale mi to nie przeszkadzało, bo w sumie tak patrząc na to wszystko, to fajnie tak razem się cisnąć.
mój fotel

nasz fotel

Fuksja mnie grzeje

no co gorąco mi!

Bardzo długie godziny wyglądały właśnie tak jak ostatnie zdjęcia. Jedynie krótki spacerek w godzinach popołudniowych  i obiadek sprawiły, że wstałem na dłużej ze swojego fotela. Potem to już nie chciałem w ogóle wstawać ba nawet o tym nie myślałem, bo Pan malował kuchnie. Trochę poprzestawiał, trochę nabrudził i w końcu prawie wszystkie ściany były czerwone, lub prawie czerwone. Po początkowym szoku, to wszystko zaczęło fajnie wyglądać. Powiem szczerze, że ten kolor ścian bardzo pasuje do czerwonych szafek. I kuchnia zaczęła wyglądać na troszkę większa.
Zostało jeszcze domalowanie ściany koło grzejnika, gdy już musieliśmy jechać po Panią. Całe szczęście, bo z mojego ciałka mimowolnie wydobywały się jakieś dziwne zapaszki z tyłu. Szybko się z tym uporałem a to zostało uprzątnięte, wyrzucone i mogliśmy już jechać. Oczywiście powrót z Panią to odwiedziny sklepiku. Małe zakupy i do domku. Tam zjadłem kolacje, a następnie pomagałem Panu w malowaniu koło kaloryfera. Tak się składa, że wymagało to przestawienia, kilku moich i Fuksji rzeczy. Oczywiście byliśmy bardzo ciekawi co się tam stało i pozmieniało więc wpychaliśmy się w niewielką przestrzeń pod blatem między ścianę a Pana. W końcu daliśmy mu możliwość malowania, ale za to ja położyłem się na nim. On jet taki wygodny i mięciutki. No i tak minął mi dzionek. Już miałem się po malowaniu i posprzątaniu kłaść spać na fotelik, ale ten był zajęty przez Pana. Przez chwilę go przekonywałem aby mi zeszedł, ale gdy ciągnienie za koc, skakanie i lizanie po rękach nie pomogło poszedłem obrażony na swoje legowisko. Spałem smacznie, ale nie tak wygodnie jak na foteliku i tylko czekałem na okazje. Gdy Pan schodził choćby na chwilę ja od razu byłem na fotelu. Potem musiałem schodzić i tak w kółko. Na całe szczęście w końcu Borowscy poszli spać, a kot za nimi do sypialni. Cały fotelik był mój a w nocy to nawet kanapa, ale nie mówcie o tym Panu. Niech to będzie nasza słodka tajemnica. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz