Poranek nastał wyjątkowo szybko i chcąc nie chcąc musiałem obudzić Pana i ruszyć w drogę, na spacer. Nie wsiadaliśmy do autka a jedynie na nóżkach poszliśmy na naszą łączkę. Spacer jednak nie należał do krótkich o co to, to nie. Mało tego, że byliśmy na wspaniale pachnącej i ośnieżonej łące, to jeszcze biegałem beż żadnej smyczy nawet tej asekuracyjnej.
no w końcu gdzieś idziemy
Mimo stosunkowo niskiej temperatury powietrza bardzo szybko się rozgrzałem biegając po łące, a w zasadzie po polu. W około było pełno zapachów, które musiałem bardzo wnikliwie przeanalizować. Mój nosek w trakcie tego spacerku bardzo mocno się napracował.
wącham
ta mała kropka to ja
chyba tam w oddali idzie jakiś piesio, pobiegnę do niego!
Po moim niesłuchaniu gdy biegłem przywitać się z pieskiem i po tym jak mnie Pan dogonił to zostałem przypięty do smyczy. Przywitałem się z pieskiem i poszliśmy dalej do lasku. Nosek miałem mokry i już powoli zaczynał mi odmarzać, że o uszach nawet nie wspomnę. Trzeba było wiec wracać do domku, do ciepłego domku.
wącham śnieg i trawkę
cały biały nosek
e a tam co jest!
choć już do domku!
W domku Pani, kotek i ciepełko. Przyszedł więc czas aby pospać. Bardzo skrupulatnie się do tego przygotowywałem. Zastanawiałem się, czy aby nie pospać na kanapie, jednak Pani mnie szybko przekonała, że to nie jest najlepszy pomysł. Tak wiec przekonałem Fuksje śpiącą na foteliku, że ten jest mój i wygodnie się na nim ułożyłem. Fuksja musiała się przenieść na swoje miejsce na swój drapak.
może na kanapie?
wygodnie sobie śpię
Fuksja układa się na drapaku
Spałem sobie w najlepsze kilka godzinek. Niestety wybiła godzina zero i trzeba było się zbierać. Trzeba było pojechać do sklepu. Wyprawa nie była jakimiś tam zakupami. Była to wyprawa do sklepu aby upolować promocje na ozdoby świąteczne. Takie zakupy stają się już tradycją w rodzince Borowskich. Szybciutko się uwinęliśmy na tych zakupach, znaczy Oni bo ja czekałem w autku. Po tym jak przynieśli kilka pudełek z bombkami i reklamówkę ozdób choinkowych pojechaliśmy odwiedzić Freda. No w zasadzie Borowscy pojechali na obiad, ale ja też coś dostałem i zjadłem. Wizyta nie była zbyt długa a Freda widziałem tylko na dworze jak jechał wyjeżdżał ze swoim Panem.
Najedzeni udaliśmy się na w drogę powrotną do domku. Dołączyła do nas Wiktoria. My jednak nie jechaliśmy do domku, ale pojechaliśmy do jeszcze jednego sklepu, aby upolować jakieś ozdoby świąteczne. Niestety tam prawie nic Borowscy nie kupili i w końcu wróciliśmy do domku. Niestety wróciliśmy tylko na chwilkę. Nikt się nie rozbierał, tylko zabierali jakieś tam rzeczy, więc ja nie jadłem bo nie chciałem aby mnie zostawili. Może jeszcze nie wiecie, ale ja nie zostaję sam w domku, a przynajmniej nie zostaję w domku sam bez głośnego i ciągłego szczekania. Tak się dzieje prawie zawsze, więc Borowscy nie mogą mnie zostawiać bo cały blok słyszy, że zostałem sam. Tak więc wszędzie gdzie Oni tam i ja. Nie inaczej było tym razem. Pojechaliśmy szybciutko zaraz po ustawieniu nawigacji. Z bagażnika obserwowałem tylko jak zmienia się świat. W końcu wjechaliśmy do budynku, tak do budynku. Ciężko było sobie to wyobrazić, ale jeździliśmy w środku budynku i to na piętrach. Z tego co się zorientowałem, to szukaliśmy miejsca do parkowania. Trochę to potrwało, ale udało nam się. Pasażerowie wysiedli z autka zostawiając mnie w bagażniku z pysznym wędzonym uszkiem i pazurem. Trochę poskubałem przysmaczki, ale ostatecznie poszedłem spać.
Nie wiem po jakim czasie, ale w końcu pojawili się "człowieki" i pojechaliśmy do domku, znaczy najpierw odwieźć Wiktorię. Po drodze oczywiście zawitaliśmy do mijanego centrum handlowego, tego samego co rano. Wariaci Borowscy znowu odwiedzili sklep i znowu kupili trochę bombek. Coś mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec z tym ich nałogiem świątecznym. Po tym odwieźliśmy Wiktorię do domku, a ja chwilę pospacerowałem przy autku. Trochę poślizgałem się na zmrożonych kałużach trochę powąchałem i bardzo mocno obniżyłem poziom w zbiorniczku. Przez bardzo mocno, mam na myśli bardzo, bardzo mocno.
W końcu wróciliśmy do domku, tam zabrałem się za spanie, za to witający nas kot wyglądał na bardzo ożywionego. Ta mała małpa wariowała po całym mieszkaniu, nawet szalała w zamkniętym pokoju. Wlazła do niego przeskakując z krzesła nad bramką. Problem w tym, że nie umiała z niego wrócić. Postanowiła więc pobuszować w znajdujących się tam kartonach (po ozdobach choinkowych - ktoś zapomniał je wynieść do piwnicy). Gdy jej się znudziło to Fuksja postanowiła się wdrapać na orbiter, który teraz służy za wieszak na plecaki i suszące się kurtki. Tam oczywiście obwąchiwała wszystko i zastanawiał się jak zejść. Pewnie by w końcu zeszła sama, ale uratował ją Pan.
hm jakie mięciutkie
powącham to
uratowana
Po tych przeżyciach Fuksja postanowiła położyć się spać. Pewnie się trochę przestraszyła więc sen był dla niej ukojeniem. Położyła się obok mnie, znaczy naprzeciwko i tak zasnęliśmy. Do ugryzienia!
co ona tu tak będzie leżeć
a co mi tam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz