poniedziałek, 29 września 2014

Smerfna apokalipsa

Po pobudce zaczęło się moja gehenna. Pan znajdując moje mokre prezenty w salonie wpadł w szał. Jedyne co rozumiałem, jak lądowałem w swojej samotni to " nie po to wychodziłem o 2 rano, żebyś teraz Nam zasikał całe mieszkanie". Siedziałem tam już bardzo długo o suchym pysku i głodny. Pan tymczasem poodkurzał całe mieszkanie i umył podłogę wszędzie poza moją samotnią. Jednak śladów moich prezentów nie dało się tak łatwo zmyć. W końcu mnie wypuścił  i posprzątał w mojej samotni, ale moje podgryzanie Go i skakanie skończyło się kagańcem oraz samotnią. Trwało to bardzo długo i wiedziałem, że dzień będzie bardzo trudny i nic od Pana nie wyproszę.
W kagańcu jeszcze nim Pani do końca wstała udaliśmy się na spacerek a w sumie to po bułeczki na śniadanko. Szybko podreptaliśmy i poczekałem na Pana pod sklepem licząc, że po powrocie będę miał zdjęty kaganie.  Niestety ten został zdjęty dopiero w domku. Po moim i Borowskich śniadanku znowu zacząłem łobuzować a ponieważ Pan był dziś wyjątkowo cięty to od razu bez dyskusji wylądowałem w samotni. Tak za każdym razem po wyjściu, gdy tylko łobuzowałem to ord razu lądowałem w samotni do czasu aż nie przestałem piszczeć, plus kilka chwil. Dzionek mijał nam tak dość spokojnie właśnie na takich przepychankach.
Po obiadku który tylko oglądałem, sam dostałem jedzonko. Co było bardzo dziwne bo jakby jeszcze nie moja pora a może to był mój ostatni posiłek. Gdy chrupałem sobie kawałeczki (na spółkę z Fuksją) to nie myślałem o tym co będzie mnie czekać a delektowałem się każdą chwilą, a raczej kęsem. Potem jak się okazało udałem się na spacerek i to bardzo dług spacerek po takich miejscach, że nawet mi się w głowie nie mieściło. Najpierw szliśmy spokojnie naszymi łączkami i naszym laskiem, co w sumie było całkiem normalne. Przez Pana i jego ciągłe zdjęcia robiły się długie przestoje i przez to nasze tempo marszu bardzo spadało. Ba prawie nie było czasu na obwąchiwanie krzewów i drzewek.
ooo jaki trawniczek! czy abym tu już kiedyś nie był? 
o ile liści, co się dzieje, że drzewa łysieją? 
to nie piesio za mną to ja jestem taki długi

W końcu opuściliśmy nasz bezpieczny last i udaliśmy się przed siebie w nieznane. W miejsca których nie widział, żadne basset. No dobra w niektórych już wcześniej byłem, ale bardzo się pozmieniały i wszystko było całkiem inne nie takie. Najpierw szliśmy drogą do wiaduktu kolejowego, którego jak się okazało na miejscu już nie ma - chyba ukradli. W między czasie bawiłem się w zaplatanie piesia wokół drzewka. Zboczyliśmy też, troszkę ze szlaku i po krzaczorach wdrapaliśmy się na polane, z której absolutnie nic nie było widać poza krzaczorami.
dam radę przepleść się przez jeszcze jeden konar?

Troszkę załamany brakiem wiaduktu i tej śmiesznej budowli na szczudłach, która kiedyś stała w tym ciekawym miejscu postanowiłem się napić i tak łykając z kolejnej kałuży, nagle Pan zaczął się ze mnie śmiać, zupełnie nie wiedziałem dla czego!
ej o co ci chodzi ?
mówi, że smerfnie wyglądam

Ech na szczęście w trakcie dalszej drogi zauważyłem, że coraz mniej się ze mnie śmieje chyba moja smerfność schodziła. Poszliśmy małą wąską ścieżka, wzdłuż nasypu. Potem nasypem w dzikie ostępy. Po drodze widziałem bardzo dziwnego psa.
to chyba jakiś pies stróżujący

W dzikich ostępach szalałem w trawach i krzakach, czasami tak się zaplątywałem, że miałem problem z powrotem lub wyjęciem smyczy. Byłem upaprany po sam koniec ucha i ogona. Ba nawet gdy skończyła się droga i szykowaliśmy się do powrotu ja zasmakowałem w przydrożnym kanaliku pełnym wody. Ledwo tam dosięgłem, ale się udało.
maskuje się 
uzupełniam elektrolity

W końcu wracaliśmy do domku, wiedziałem to bo jakieś milion godzin temu szliśmy tymi ścieżkami, ale w przeciwną stronę. Byłem cały wybrudzony i dodatkowo korzystałem z każdej okazji aby wleźć do kałuży i się ubrudzić.
jestem brudaskiem i jestem z tego dumny

W drodze do domu zboczyliśmy na chwilkę z kursu aby odwiedzić sklep celem zakupu margaryny. W domku tymczasem był armagedon. Pani robiła pierogi - znowu. Po chwili Pan się do niej dołączył i lepili je razem. Wałkowali ciasto, gotowali i wynosili do wystygnięcia na balkon. Ja i Fuksja towarzyszyliśmy im w tym w każdym etapie, tuż przy nodze licząc, że coś spadnie i sobie coś schrupiemy. W końcu w nocy praca się skończyła, po 123 pierożkach skończyło się ciasto. Jutro się dorobi i zacznie od nowa, jak znam moich Borowskich. Po tym wszystkim ja  poszedłem na szybki spacerek i spać na swoje legowisko wcześniej zdobywając podusię z łóżka.
tak jest bardzo wygodnie 
tak zresztą też.

Fuksja przed snem postanowiła jeszcze troszkę pobuszować po stole i nie tylko. Najgorsze jest to, że beze mnie poszli spać do salonu. Dołączyłem do nich dopiero w środku nocy. 
u może poliże!

Od razu po cichu wgramoliłem się na łóżko i wszystko było by fajnie gdyby o 5 nad ranem Pan się nie zorientował i mnie nie zrzucił. Ja postanowiłem się na nich zemścić i zasikać im salon, ale On po cichy szedł za mną i mnie nakrył na niecnym planie, który bardzo szybko przerwał. Ubrał się i wyszedł ze mną na spacer, bardzo owocny spacer. Po tym wszystkim wróciliśmy do łóżeczka i spania. Do świtu, a raczej do 10 dzwonka na pobudkę. Do ugryzienia                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz