Rano pojechałem z Panią i Panem aby odwieźć tą ostatnią, niestety nie było tak pięknie. Musiałem poczekać na Pana w autku, na całe szczęście wcześniej troszkę się wysiusiałem. W końcu wrócił i podjechaliśmy okrężną droga do domku, a w zasadzie pod domek. Zanim weszliśmy na pięterko poszliśmy na spacerek. Szybko załatwiłem co trzeba.
W domku sobie oczywiście podroczyłem się z Fuksją i poszliśmy spać. Jednak nie było tak pięknie, bo nagle ni z tego ni z owego zaczął się hałas i harmider. Najnormalniej w świecie Pan poszedł sprzątać, ale nie było to jakieś tam sprzątanie, bo oprócz standardowych porządków doszło całościowe i kompletne pucowanie kuchni. Tak dokładnie tej, której sprzątanie zostało bardzo pobieżnie wykonane przed świętami na ostatnią chwilę.
Oczywiście razem z Fuksją uczestniczyliśmy bardzo czynnie w tych pracach. Najpierw Pan coś tam przykręcał przy rurach od ostatnio montowanego sprzętu. Zacząłem się już zastanawiać, czy kiedyś się to skończy. Wiecznie coś przy tym robi, wiecznie grzebie. Nawet Fuksja dawała Panu do zrozumienia za powinien to wszystko zostawić w spokoju - łaziła mu między rękoma, po Nim i ogólnie trochę mu przeszkadzała. Na szczęście powiedział, że to ostatnia rzecz do zrobienia przy tym. Jeszcze tylko noga do blatu, ale to się aż tak nie śpieszy a zresztą ona się musi zrobić - została zamówiona. Na szczęście blat się trzyma. No więc sprzątanie przebiegało dość sprawnie, choć trochę się dłużyło. Może to była trochę nasza wina, bo gdy tylko jakaś szafka się wyczyściła, to my z Fuksją zaraz sprawdzaliśmy czy jest wszystko ok. No i efektem tego było to, że szafkę trzeba było sprzątać jeszcze raz. W każdym razie na szczęście w końcu udało się posprzątać. Nawet kuweta została wypucowana, no po prostu blask. Choć mycie podłogi odbywało się na ostatnią chwilę. Bo nim się zorientowaliśmy, to było już ciemno i pora na pojechanie po Panią.
Ja szybciutko i sprawnie zasiadłem w bagażniku, a Fuksja która za nami pojechała siedziała na przednim fotelu, obok Pana. W każdym razie Pani szybko się dosiadła do nas i pojechaliśmy, ale nie do domku ale na spacer. Okazało się, że pojechaliśmy do Parku. Najpierw wjechaliśmy autkiem dość daleko szukając miejsca parkingowego, ale się nie udało bo wszędzie były zakazy i inne takie, tak więc wróciliśmy się kawałek i wysadziliśmy Panią i Fuksje, a ja z Panem pojechałem zaparkować. Droga była oblodzona a w dodatku jej część stanowiło wielkie rondo. Pan nie omieszkał się trochę poślizgać autkiem po czym zaraz zaparkowaliśmy i po dołączyliśmy do czekających na nas. Gdy dotarliśmy na miejscu nasza Pani i Fuksja rozmawiały z jakaś obcą Panią. Przywitałem się i chwilę jeszcze pogadaliśmy, ale po dłuższej chwili się pożegnaliśmy i poszliśmy przed siebie. Było prawie pusto nigdzie żywej duszy, tylko My, śnieg i blask latarni. To był pierwszy spacer Fuksji na smyczy. Smycz nawet jej nie przeszkadzała, ale za to śnieg. to już inna sprawa. Próbowałem ją pogonić troszkę w naszym spacerku, ale to nic nie pomagała, tylko ją denerwowało.
no spacerujmy już
Fuksja na smyczy
no idź już a nie siedzisz!
ee obraziła się chyba
ojejku ile na nią trzeba czekać
poganiam ją
poganiam dalej
my spacerujemy a nie siedzimy. Fuksja rusz się!
eh i "pospacerowane"
Fuksja została z tyłu
W końcu Borowscy się nad nią zlitowali i Pan zabrał ją do siebie pod kurtkę. Czyli spacerek z nią jak zawsze. Ona niemal od razu zasnęła w kurtce, ale za każdym razem gdy się zsuwała to się budziła i w końcu na stałe do nas dołączyła i obserwowała spacerek z lotu ptaka.
Fuksja układa się do spania
no i wrócił nasz obserwator
ja spaceruje tradycyjnie
i dobrze bo mogę poczytać i zostawić wiadomości
Fuksja pilnowała nas w naszym spacerku. Park wyglądał zdecydowanie inaczej niż za dnia. Jak już wspomniałem było pusto, ale muszę jeszcze dodać, że bardzo tajemniczo i gdyby nie było śniegu to również bardzo strasznie. W zasadzie to nie zapuszczaliśmy się na jakieś nieoświetlone obszary, bo w zasadzie szliśmy zobaczyć czy stoisko z goframi jest czynne. Niestety wszystko było zamknięte na cztery spusty i obeszliśmy się smakiem. Chwilkę się pokręciliśmy, ale ogólnie to najnormalniej w świecie zaczęliśmy wracać do autka. Fuksja zmieniła nosiciela. Pani opatuliła ją w swój własnoręcznie zrobiony szaliczek i powolutku acz stanowczo poszliśmy w stronę czekającej i na pewno zmarzniętej LaBuni. Potem to już tylko małe zakupy i do domku.
no tu też jej się tu podobało
ostatni liścik zostawiam i do domku
W domku się okazało, że te małe zakupy to jednak były bardzo fajne. Bo Pan zakupił kilka gadżetów jak lampka na czoło oraz gąbka do szyb w aucie. No ale najważniejsze to to, że kupił sobie nową skrzynkę na narzędzia do auta, bo ta stara to już się ze wszystkich stron rozpada. No i tak w zasadzie skończył się dzień. No dobra jeszcze tylko kilka spacerków i błaganie o jakieś kęsy z ich kolacji, a było o co walczyć, bo była pizza. Dostałem troszkę brzegów, tak zwanych "dupek" Dobra kończę już was zanudzać. Do ugryzienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz