sobota, 17 stycznia 2015

Lampowa tragedia

Wczorajszy dzień był cały bardzo dziwny i niezwykle przygnębiający. To co, że pogoda była okej, to co, że spacerki były fajne. Najnormalniej w świecie stała się wielka tragedia, ale taka naprawdę wielka. Wszystko zaczęło się prawie normalnie, bo wstaliśmy a w zasadzie to Pani nas budziła, zjedliśmy śniadanie i poszliśmy do autka. Tak przynajmniej myślałem, ale okazało się, że się myliłem.

Od bardzo dawna tego nie robiliśmy, ale odprowadziliśmy  Panią do pracy, tak odprowadziliśmy. Poszliśmy sobie na piechotkę. Taki spacerek w trójkę jest naprawdę fajną sprawą. Kilka minut i byliśmy na miejscu. Pani się z nami pożegnała a my z Panem poszliśmy na spacerek. Jak się potem okazało zupełnie inną droga weszliśmy na naszą górkę. W sumie tą drogą szedłem nie raz, ale było to bardzo dawno temu, że nie rozpoznawałem żadnego zapachu. No ale na szczęście mogłem zostawić swój. Tak wiec wędrowaliśmy sobie laskiem i łączkami w kierunku domku. Nie raz i nie dwa razy się zaplątałem i nawet spotkałem jednego, czy też dwa pieski.
oooooo ale ciekawostki!

no w zasadzie nie ma co oglądać się za siebie

hmm dawno mnie tu nie było

lasek listki tylko śniegu brak

najważniejsze, że świeci słoneczko

i jak ja teraz przejdę ?

chodźmy za tym człowiekiem!

Do domku weszliśmy cichutko jak myszki. Oczywiście Fuksja spała. Nie wahałem się ani przez chwilę i do niej dołączyłem. Niestety nie mogłem się tym faktem cieszyć zbyt długo bo najpierw sprzątaliśmy, no dobra 10 razy odkurzaliśmy i to w zasadzie tyle. No i jeszcze małe mycie podłogi. No ale to było tylko preludium do tego co się stało. Otóż nasz aparat przestał do nas błyskać. Zdjęcia robił jak zwykle ale zapominał do nas błysnąć. Tak więc Pan bardzo szybko skontaktował się z twórca tego cacuszka i już wiedzieliśmy wszystko. Znaczy prawie nic, bo nigdzie nie było pudełka. Już w tedy wiedziałem jaka będzie nasza misja w dniu następnym.
Fuksja śpi

śpię i ja

Pan ciągle próbował to uruchomić i się troszkę denerwowała a ja go uspokajałem aby poczekał na pudełko i się wtedy zobaczy! W takim nieciekawym nastroju poszliśmy na popołudniowy spacerek aby jeszcze złapać trochę słońca. Poszliśmy na nasze pole, no dobra ono nie jest nasza, ale tam chodzimy więc tak jakby było trochę nasze. Oczywiście po drodze udało mi się złapać coś do zjedzenia. Tak sobie pochodziłem po polu i o dziwo to ja prowadziłem a nie Pan. On cierpliwie czekał aż wszędzie zajrzę i wszystko obwąchał, przy okazji bawiąc się aparatem. Oczywiście z błyskania nici, ale wszystko inne działało bez zarzutu.
kanapeczka

wąchanie

no już nie smuć się

wąchanie

do domku

W drodze do domku zeszliśmy jeszcze do piwnicy po ziemniaczki, aby przyrządzić z nich pyszny obiadek. Tak sobie szykowaliśmy go i kolejny raz sprzątaliśmy. Potem poszedłem spać. Obudził mnie dopiero Pan zbierający się po Panią do pracy. O dziwo znowu na piechotkę poszliśmy i na piechotkę wróciliśmy. Zaczynałem się zastanawiać, czy może LaBunia nie jest chora a ja o czymś nie wiem.
W domku oczywiście było obiadek, na który bardzo liczyłem, ale praktycznie nic nie dostałem i byłem trochę smutny, bo zawsze Pan zostawia mi chociaż troszkę ziemniaczków w garnku. No ale może to jakieś roztargnienie spowodowane awarią aparatu. No nic wybaczę mu to. Do ugryzienia!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz