sobota, 10 stycznia 2015

Kołacze za czekanie

Ko by się spodziewał, że rano trzeci dzień z rzędu będę musiał rano siedzieć i czekać w aucie na Pana. To już chyba staje się powolutku naszą tradycją. No i tak czekałem a Pan tylko co chwila mnie odwiedzał na chwilkę i zabierał pudełka. W końcu jedno przyniósł i pojechaliśmy pod domek, na spacerek.  Pogoda była jeszcze w miarę fajna, spacerowa nawet, a więc zrobiliśmy rundkę po okolicznych łączkach i wróciliśmy do domku aby się wyspać.
W domku po chwilowym odpoczynku dostałem od Pana do dokończenia jabłuszko. Oczywiście kot mi zazdrościł i obserwował mnie z zawiścią, ale jakoś tak nie spróbowała nic, gdy jej odstąpiłem kawałeczek.
ej co tam masz?

jem jabłuszko

jakie pyszne!


Potem to już spałem, zresztą tak samo jak kot i nawet nie zwracałem za bardzo uwagi na sprzątanie w mieszkanku i krzątanie się Pana. Ogólnie sprawiałem wrażenie bardzo zmęczonego, ale przecież mi się należy w końcu taki fajny jestem a to wymaga wiele pracy i jest męczące. W końcu na dobre się obudziłem aby zjeść i przejść się na malutki spacerek. Tak sobie dzień płynął, za oknem robiło się ciemno, a Pani ciągle nie było. W końcu telefon i się zbieramy. Nawet kot z nami zszedł do samochodu
jedziemy?

Ja po malutkim siku wskoczyłem do bagażnika, Fuksja natomiast rozsiadła się na fotelu pasażera z przodu i ruszyliśmy. Najpierw po Panią, potem szybko nakarmić naszą LaBunie. W zasadzie tylko łyknęła troszkę na przetrwanie i ruszyliśmy w drogę, do Freda. O tym dowiedziałem się dopiero na miejscu, po wyjściu z auta. To zresztą też nie było takie łatwe. Pani z Fuksją ruszyły do przodu szybciutko do domku Freda, a ja nie miałem jak zejść, bo na ziemi wszędzie było błoto. Celowałem, próbowałem z jednej strony, z drugiej, ale nic to nie dało, już myślałem, że zostanę. Na szczęście był ze mną Pan, który mnie wyniósł z bagażnika na własnych rękach i postawił z dala od błotka. Uf byłem szczęśliwy, że mnie uratował i mogliśmy już lecieć do Freda, a w zasadzie do jego miseczek.
Gdy w końcu się wdrapałem to jak poparzony wpadłem do kuchni omijając wszystkich i wszystko. Gdy dobiegłem do celu to było w nich pusto, więc smutny mogłem się iść przywitać. W trakcie biegu zarejestrowałem tylko widok Fuksji bawiącej się w świeżym legowisku Freda.
mości i się wyleguje

W sumie to do Freda przyjechaliśmy aby zjeść, no w sumie to jeszcze po kalendarz. O tym ostatnim jednak zaraz. Tak więc wracając do najważniejszego celu wizyty, czyli do jedzenia to nie tylko ja czekałem na miseczkę jedzenia, ale także czekali moi Borowscy i jak się potem okazało Fuksja też. 
W końcu miseczki dla piesków się napełniły i całe szczęście, że Fred jeść nie chciał, tylko zainteresował się Borowskimi. Na całe szczęście bo mogłem w ciszy i spokoju konsumować miseczki. Byłem pierwszym, który jadł i mój brzuszek się trochę napełnił, ale czekałem na więcej.
w tle czyszczę miseczkę!

ile trzeba czekać na więcej?!

W między czasie moi Borowscy dostali jakieś jedzonko, nie wiem co to było, ale na pewno było smaczne. W sumie to wszystko było by smaczne, bo byłem jeszcze bardzo głodny. Czas leciał a ja czekałem na więcej jedzenia, kręciłem się i zaglądałem na blaty. Tymczasem do kuchnia zawitała Fuksja i szukała jedzenia. Oczywiście je dostała. Na całe szczęście ja też coś dostałem- chlebek z tłuszczykiem.
e te kluseczki to dla mnie? E  czemu dla Borowskich?

no i ładnie, teraz kot dostaje?

coś jeszcze się dla nas szykuje?

Gdy się już lekko napchałem jedzeniem to spoglądałem kątem oka na Pana i widziałem, że jego była raczej nie tęga. Już wiedziałem, że będzie narzekał na to co jadłem i ile tego zjadłem. Na tą chwilę się tym nie przejmowałem, bo byłem bardzo szczęśliwy. W każdym razie czas było już wracać do domku. Zabraliśmy więc różne rzeczy przeznaczone dla nas i pożegnaliśmy się. Fuksja żegnając się jeszcze się podenerwowała i pokazywała pazurki i ząbki. Od wyjścia z klatki do autka mieliśmy kilka metrów a i tak przez padający rzęsisty deszcz nim wskoczyłem do bagażnika byłem całkiem mokry. A po drodze zrobiłem tylko malutkie siusiu. Po chwili dołączyła do nas Pani i pojechaliśmy. 

Fred w całej okazałości, dziękuje "wielkiej kości" o to, że w końcu pojechałem i będzie miał spokój

Nie ujechaliśmy jednak zbyt daleko, ale spokojnie z LaBunią wszystko w porządku. Po prostu pojechaliśmy na zakupy. Ja i Fuksja zostaliśmy w aucie. Ona została przypięta do pasa na przednim fotelu a ja z bagażnika obserwowałem jak Borowscy wchodzą do sklepu. Zniknęli mi z oczu a ja ich wypatrywałem. Gdy się nie pojawiali to po prostu poszedłem spać. Nawet nie wiedziałem kiedy wrócił Pan. troszkę zaniepokoiło mnie, że był bez Pani, ale na szczęście chwilę później po przejechaniu kawałka drogi zatrzymaliśmy się i pojawiła się Pani. Zapakowaliśmy, znaczy Oni zapakowali zakupy, a ja dostałem kawał pysznego pasztetu. Nie martwcie się, bo Fuksja również zjadła kawałeczek. Jadła go z ręki Pani siedząc na jej kolankach. Tak naszcza szczęśliwa rodzinka wróciła do domku, co prawda w trasie troszkę marudziłem, bo moje obfite i zróżnicowane jedzenie chciało wyjść. W każdym razie po dojechaniu pod domek, Pani zabrała lżejsze zakupy i Fuksje a ja z Panem poszedłem na spacerek, nie długi, ale bardzo treściwy. Trochę w jego trakcie napadało najpierw deszczu a potem śniegu. Przemoczony ale szczęśliwy.
W domku w końcu Pani i Pan pokazali mi kalendarz który został nam kupiony na naszą prośbę przez opiekunkę Freda. Zobaczyliśmy tylko pierwszą stronę, czyli miesiąc styczeń ale od razu mi się spodobał, bo był na nim piesek. Okazało się, że jest to kalendarz charytatywny, a pieniądze z  jego sprzedaży przekazane zostały na pomoc Fundacji Szara Przystań. Po przejrzeniu ich strony okazało się, że jest to całkiem fajna inicjatywa pomagająca bezdomnym zwierzętom znaleźć dom. Tak więc popieram taką akcje i nawet oddałbym kilka kulek swojego jedzenia z każdej porcji, ale tak nie za dużo co bym z głodu nie umierał. Na szczęście nie muszę, bo są ludzie, którzy aktywnie ich wspierają, ale na pewno każda pomoc się przyda. Tak więc jak nie wiecie co zrobić ze swoimi pieniędzmi i macie wielkie i dobre serce to możecie się podzielić, na pewno dobrze to wykorzystają.
ja i kalendarz (to tylko jego chwilowa lokalizacja)

Chwilę później kalendarz wylądował na swoim właściwym miejscu a ja poszedłem na swój fotelik spać. To był męczący dzionek i obfitujący w przygody i jedzenie. Do ugryzienia moi drodzy!
zasypiam a ty mi tu po oczach?

i prawię śpię

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz