sobota, 19 kwietnia 2014

Wyjec

Wstali, tak więc czas na spacerek. Szybko i treściwie. Potem śniadanko i znowu spacerek. Odprowadziłem Panią do Pracy i poszedłem na daleki, bardzo daleko spacer. Nie myślcie sobie, że byłem sam. Jeśli spacerek, to oczywiście z Panem. Byłem bardzo zadowolony z przebiegu tego spacerku, bo nikt się nie denerwował, że go podgryzam lub szarpię - zabrali ze sobą mój sznur. Tak więc kilka długich godzin ciężkiego i wyczerpującego spacerku minęło jak z bicza strzelił, bo miałem sznur i do tego piszczącą piłeczkę. Trochę za nią pobiegałem, ale w nieswoich okolicach, więc to nie była taka wielka frajda. Ponadto wszędzie dookoła były jakieś obce pieski. W pewnej chwili zostałem otoczony przez ich głosy. Wywołało to we mnie atak paniki i lęku. Poniżej pare fotek ze spacerku.
 o i tak wącham trawkę

chodźmy tam!

Przeszliśmy kilka dobrych kilometrów, zwiedziliśmy remontowany mostek, doszliśmy do śmiesznego ronda, a potem wędrowaliśmy osiedlem pełnym zapachów. W końcu wracaliśmy. Po drodze pomogłem dwóm Panom sprzątającym, zamiatając co nieco swoimi uszami, za co dostałem pochwałę. Pod domkiem wsiedliśmy w autko i pojechaliśmy je umyć. Woda lała się zewsząd i po całym autku. Siedząc w środku myślałem, że utonę więc głośno szczekałem. W końcu się skończyło i Pan wsiadł do autka i oznajmił: "no autko umyte, więc pewnie dziś spadnie deszcz". Dodam tylko, że tak - spadł deszcze wieczorem - to chyba jakieś czary, czy coś. Czystym autkiem pojechaliśmy odwiedzić Panią, a tam wyduldałem z 10 litrów wody. Pożegnałem się i wróciliśmy do domku. Tam spotkałem miłe starsze Panie, które zachwycały się moją psiowatością, uroczą psiowatością. Ochów i achów nie było końca. W końcu Pan to przerwał słowami, że musimy wracać do domku. Wdrapaliśmy się i ja od razu w kimonko.

Spałem sobie w najlepsze, nikomu nie wadząc. Co jakiś czas otwierałem oczka celem kontroli obecności Pana - był, więc spałem dalej. W końcu wyszliśmy na spacerek. Tym razem pod blokiem, na swojej trawce pobiegałem za piłeczką
 mam ją 
 o widzisz tutaj jest!

Biegałem za nią jak głupi. Dziś wyjątkowo głośno piszczała i nie mogłem się opanować
Potem przyszedł do nas sąsiad z dołu. Porzucał mi patyczek, bo piłeczka mi się znudziła. Poganialiśmy za patyczkiem. W większości przypadków był szybszy, ale to dlatego, że pozwalałem mu wygrywać. Zauważyłem taką ciekawostkę, że stając na tylnych łapkach jestem prawie tak wysoki jak On. Wspomniał On, że jestem bardzo szczekliwym pieskiem, choć ostatnio tego nie robiłem, ale obiecałem sobie, że przy najbliższej okazji mu pomogę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ta okazja będzie tak szybko.

W domku znowu spałem. Pomogłem trochę w zmywaniu i nagle dostałem jedzenie i co najważniejsze, wyczułem szpon orła. Coś się świeciło - zostanę sam. Zamknął się salon, a chwilę potem drzwi do mieszkanka. Spałaszowałem szpona i od razu zauważyłem, że kuchnia jest otwarta. Postanowiłem głośno to zamanifestować, licząc, że Pan szybko wróci i poprawi swój błąd. Latałem to tu, to tam i nadawałem na cały regulator. Szczekanie, na zmianę z wyciem, nic nie dawało, więc poszedłem spać. Niestety był to krótki sen, bo ciągle dobiegały do mnie dźwięki z dworu. Obudziłem się i wróciłem do informowania o niezamkniętej kuchni. W końcu wrócił zdyszany Pan i od razu mnie okrzyczał, że jestem złym pieskiem. Mimo wszystko ja po Nim skakałem, nie pozwalając się ignorować. Poszliśmy na dworek, tam czekała zawiedziona mną Pani.

Powrót do domku i padła diagnoza - mam lęk przed rozłąką, jednak objawia się on tylko popołudniami. No nic, ja tylko informowałem o kuchni, a Oni mi wmawiają problemy psychologiczne. Koniec końców życie było już fajne, bo wrócili. Pani zabrała się jak co piątek, za pieczenie ciasta. Nie przeszkadzałem jej w tym zbytnio, bo robił to bardzo skutecznie Pan. Coś tam podjadał, gdzieś tam wtykał paluszek. No po prostu zastępował mnie doskonale. Ponadto drzwi do kuchni były dla mnie zamknięte. Ja leżąc spokojnie pod drzwiami byłem głaskany niczym król, jednak gdy się denerwowałem, to nikt nie wychodził. Ciekawa zależność, muszę to przemyśleć. W oczekiwaniu na wyjście zdarzyło mi się zabrać zatyczkę z prysznica i wylać wodę z miski z praniem. Pan się podenerwował bardzo, kazał mi leżeć u siebie i się nie ruszać. Za każdym razem gdy szedłem do niego, on mnie przeganiał. Straszna kara była.

Ciasta się upiekły i Borowscy spokojnie zasiedli w pokoju, tak więc i ja mogłem się spokojnie położyć się spać, po wyczerpującym zarówno fizycznie jak i psychicznie dniu.
 w razie niebezpieczeństwa przenieść w bezpiecznie miejsce

Leżałem tak puki nie zorientowałem się, że ich już w salonie nie ma. Nawet nie kłopotałem się sprawdzać, czy już śpią - po prostu walnąłem się do legowiska.

O świta, czas położyć się już spać na poważnie, bo znowu będę humorzasty i przestaną mnie lubić i będą się na mnie denerwować. Do ugryzienia i zapraszam kolejnego dnia!

1 komentarz:

  1. Pani to musi kochać ten dźwięk co nie :) A w ogóle, to się Furiat daje, jak rzucił, to sam Pan niech przyniesie :) I bez smakołyków, no nie wiem!!! :)
    Buziaki świąteczne dla Was!

    OdpowiedzUsuń