piątek, 18 kwietnia 2014

Listonosz

Śniadanko zjedzone i już szykowałem się na samotny pobyt. Widząc jak Borowscy się ubierają ja już leżałem w swoim legowisku i czekałem na zamknięcie kuchni, salonu i w końcu drzwi wejściowych. Stała się jednak rzecz niesłychana. Pan do kieszeni kurtki włożył woreczki na kupki i kaganiec, a do ręki smycz z obrożą i wypowiedział słowa do tej chwili rozbrzmiewające w moich uszach, po prostu miodek na me serce - idziemy na dwór. Nie zwlekając zebrałem się na wycieraczkę i wychodziłem jak król, jak pan na włościach
po co zamykasz ten zamek, chodźmy już!

Pani została odprowadzona do pracy i nie obyło się bez płaczu i smutku z mojej strony. Droga powrotna była bardzo intensywna, bo z emocji gryzłem smycz i nogawki Pana. No po prostu złość we mnie aż kipiała. Zostałem przypięty do słupka i opuszczony na chwilę. Moje szczekanie i nerwy nic nie pomagały i dopiero jak się uspokoiłem, to Pan podszedł. Przez chwilę wszystko było okej i znowu emocje wzięły górę. Teraz poza przypięciem, zostałem okagańcowany. Uspokoiłem się i poszliśmy na miasto. Odebraliśmy paczuszkę z żółtej skrzyneczki, a następnie udaliśmy się do parku ponieważ ciągle jeszcze było przed dziewiątą.

Park był blisko banku, więc gdy wybiła właściwa godzina szybkim sprintem do banku. Tam czekałem na Pana, a tak naprawdę to czatowałem czy nie jadą gliny, a Ten wyszedł z mniejsza ilością pieniędzy. No po prostu żenada. Co to za napad? Ech, maskowanie w kagańcu, wielkie pudło i to wszystko na marne! No nic, z paczuszką udaliśmy się w drogę powrotną. Ja oczywiście nie omieszkałem zrobić kupki na środku chodnika, jak przystało na rasowego furiacika. Paczuszka jednak nie była do domku, ale do pracy Pani. Wróciliśmy więc do Pani. Oddaliśmy paczuszkę, podobno jakieś myszki. Jak bym wiedział, to bałbym się gryźć to pudło, a poza tym to myszki te były dziwne, bo nic nie piszczały, może spały? No nic wróciłem do domku i od razu zabrałem się za spanie. Sen przerwał mi pracujący odkurzacz, to Pan sprzątał, nie omieszkałem mu w tym pomóc. Biegałem to tu, to tam i wskazywałem miejsca niedoczyszczone. O dziwo wszystkie były dokładnie w miejsca gdzie wcześniej byłem. Pan oznajmił, że czas na czesanko. Zabrał więc mnie i wiadro ze śmieciami na spacerek. Znaczy ja byłem na spacerku, a śmieci wylądowały w koszu, nie odwrotnie. Potem był czas na przyjemności. Leżałem sobie na trawce podskubując ją na zmianę z przekąskami. Koniec końców byłem czochrany i czesany przez 30 czy 40 godzin. Efektem całej tej przyjemności, była sierść wypełniająca wiaderko w jednej trzeciej wysokości.

Po tym wszystkim dokończyliśmy sprzątanie mieszkanka, a potem zabraliśmy się za czyszczenie klatki. Byliśmy hałaśliwi i zaparowani, ale bardzo skuteczni. Było czysto. Nadszedł czas by iść po Panią. Zabraliśmy na spacerek piszczącą piłeczkę. Po drodze spotkaliśmy moje koleżanki z klatki. Chwilę się z nimi pobawiłem, ale przecież miałem ważną misję przed sobą. Oczywiście najpierw potrzeby fizjologiczne, a potem chwila zabawy z piłką i w drogę. Towarzyszył nam pewien mały człowieczek, bardzo ciekawski. W końcu zniknął, a my natrafiliśmy na Panią. Wiedziałem, że czeka na mnie i Borowskich spacerek. Pan co chwile rzucał mi piłeczkę, a ja leciałem za nią niczym hart i rzucałem się na nią niczym pitbul.

Odświeżający spacerek dobiegł końca i w domku mogłem znowu odpocząć. Jeden z kolejnych spacerków skończył się bardzo źle. Nie miałem czasu na kupkę na mojej trawce, więc wymsknęło mi się na klatce. Potem już była katastrofa. Nerwy i wściekłość z obu stron. Krzyki i kaganiec, a z mojej strony gryzienie. Skończyło się kagańcem i samotnią w legowisku. W końcu po bardzo długim czasie się pogodziliśmy. przymilałem się do Pana i Pani, zmieniło się wszystko. Z moje strony była skrucha i poddanie, a z Ich stoicki spokój i opanowanie. Nawet z Panem poćwiczyłem zakładanie kagańca. No powiem Wam, że z jedzeniem nawet przyjemny jest ten kaganiec. Czas więc na drzemkę przed snem. Mówili mi, że chrapałem głośna i szczekałem oraz biegałem przez sen. Znając Ich, to pewnie żartowali sobie ze mnie. Przecież ja jako malutki piesio nie mogę chrapać. Przed snem właściwym jeszcze spacerek. Kończący dzień epizod to oczywiście odwiedziny łóżeczka. Byłem jak nindża, niewidoczny, bo wiedziałem, że może się udać. W końcu czas nieuwagi Pana wykorzystałem na małą drzemkę na kanapie. Dobrze słyszę ich dzwonki, więc czas kończyć pisanie na komputerze i poudawać że śpię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz