wtorek, 1 kwietnia 2014

Mechanik pełną gębą

Rano mnie zaskoczyli, bardzo mnie zaskoczyli. Wstałem i nie było od razu spaceru, nawet nie było jedzenia - musiałem czekać, aż łaskawie zjedzą i się ubiorą. Za karę zmoczyłem im podłogę troszeczkę. Już byłem pewien, że mnie zostawią, że sam będę musiał spędzić cały dzień. Stało się coś co mnie zupełnie zaskoczyło. Dali mi jedzonko, poczekali aż zjem i cała nasza trójka wyszła na spacerek. Dreptaliśmy sobie w stronę pracy. Okazało się, że odprowadzamy Pancię do Pracy. Powrót mi się już zdecydowanie mniej podobał. Ciągle obracałem się za Panią, czemu została, czemu nie idzie z nami, gdzie ona jest?'

W domku Pan dalej siedział przy komputerach i coś tam naprawiał, postanowiłem wówczas, że jak nie naprawi do wieczora to mu pomogę. Ech, w sumie to niewiele więcej się działo, no bo zjadłem pyszną kosteczkę, tą którą wczoraj gotowali moi Borowscy i po domku roznosiły się takie wspaniałe zapaszki. Oni ciągle narzekali, że strasznie śmierdzi, zupełnie nie wiem dlaczego
ja i resztka kosteczki (poduszeczka mokra z powodu mojej paszczki)


Nagle poruszenie, Pan się ubiera i już wiem, że wychodzimy. Pada zdanie, a raczej równoważnik zdania "na dwór", więc lecę w te pędy na wycieraczkę i czekam. Pan ubrał mi obrożę przyszykował jakieś torby i w drogę. Szybkie siusiu i w drogę. Załadowany zostałem do autka i jada. Dość szybko dojechaliśmy na miejsce i ja zostałem sam w autku i o dziwo miałem otwartą szybkę. Bałem się, że mnie ktoś ukradnie. Nagle wrócił Pan i miła Pani która robiła mi zdjęcia z zewnątrz auta. Ja z radości szczekałem. Dostaliśmy jakieś papierki i pojechaliśmy dalej. Odwiedziliśmy Panią w pracy. Chyba tylko sprawdziliśmy czy jest i czy nic jej nie jest, bo zabawiliśmy tam może z 5min. Zostawiliśmy ją jeszcze w pracy, a my zabraliśmy wielkie wory czegoś tam. To pewnie przemyt, ale ja oficjalnie o tym nic nie wiem - pewnie narkotyki albo nielegalna karma. Jedziemy dalej tym razem do sklepu. Odebraliśmy kilka rzeczy, zapakowanych w kartoniki i po małym spacerków wróciliśmy do autka
tu zwiedzam okolice sklepu.

Pojechaliśmy dalej. Pan aby dać mi odetchnąć otworzył mi szybkę. Lekki wiaterek omiatał moje uszka, ponadto pełno zapaszków oraz szybko zmieniający się świat sprawiał, że musiałem wyściubić nosek
Wszystko jest super i wszystko jest pięknie, tylko szkoda, że mój pas jest taki krótki. Przerażenie zastępowało radość, gdy obok przejeżdżała wielka ciężarowa. No wtedy to w tempie ekspresowym ewakuowałem się na drugi koniec swojej kanapy.

W końcu dotarliśmy do Bojkowa. Od razu wiedziałem, że to oznacza, iż będziemy coś grzebać przy autku i się nie myliłem. Od razu zabraliśmy się za wymianę różnych różności, regulacje i przyklejanie
gdzie mój podest? Jak mam naprawiać, jak nie sięgam?
 ej podaj mi oczkową 14 i coś na ząb
 mówię ci, to trzeba przekręcić i przesunąć w lewo

Gdy troszkę pogrzebaliśmy, przyjechał duży Pan z wąsem od Freda, na szczęście bez Freda. Ja się natarczywie, znaczy uprzejmie przywitałem. Chwilę potem przyjechał opiekun Franka. Ten szybko się przebrał niemal unikając mojego przywitania. Zabrał się za grzebanie w LaBuni. Oczywiście, byłem na pierwszej linii frontu walki z nakrętkami, kołami i śrubami. Byłem wszędzie pierwszy, a Oni mi przeszkadzali i ciągle mnie odganiali. W takich warunkach nie da się pracować, obraziłem się i poleciłem powitać się z sąsiadem, śmiesznym psem w łatki. Wcześniej gadaliśmy na odległość, a teraz w końcu się widzimy, przez płot, ale jednak. Nagle przyjechało jeszcze jedno autko. Wysiadła z niego ruda Pani, którą znałem z obcinania głowy mojej Pani. Ech, coś tam w jej autku naprawiane było, a ja dostałem kosteczkę, bo zbyt uprzejmie się ze wszystkimi znowu witałem. Obgryzałem ją, a kiedy mi się znudziła, to Pan podał pomocną dłoń. Przytrzymał ją i od razu było lepiej - znowu mogłem się bawić kosteczką. Na sam koniec za tą kostką aportowałem. Piłem wodę z wiadra z siekierą. To bardzo fajny dzień. Z czasem ludzi ubywało i została nas tylko dwójka (Ja i Opiekun Franka), zaprawionych w boju grzebaczy w autach, i mój Pan. Już myślałem, że jedziemy do domku, bo zostałem zapakowany do autka, ale nie zostałem przypasowany. Płaczliwie się żegnałem z opiekunem Franka, którego dosłownie miałem na wyciągnięcie nosa, gdy siedział w swoim aucie kilka centymetrów ode mnie. Ruszyliśmy, zawróciliśmy i już koniec. Ujechaliśmy ledwo 15 metrów. Ja wypuszczony z auta pobiegłem się na nowo przywitać z Opiekunem Franka. Ech, i zaczęło się dalsze grzebanie. Już byłem trochę śpiący, ale twardo trwałem przy walce. Gdy pomogłem w największej pracy, mogliśmy spokojnie zostawić Opiekuna Franka i jechać do domku. Wiedziałem, że już sobie da radę i skończy naprawę. W drodze pospałem jak suseł. Z autka szybki przemarsz do domku i od razu w kimono. Co chwilę tylko zmieniam miejsce spania. To nóżki Pani lub Pana, jedna z dwóch podusi, a czasem nawet swoje legowisko. Dobrze - ciężko spracowany, brudny, obolały oddaję się w błogie ręce morfeusza. Do ugryzienia.

1 komentarz: