czwartek, 17 kwietnia 2014

Picasso

Spanie w tysiącu i jeden pozycji nigdy mi się nie znudzi. Tak własnie spędziłem całe przedpołudnie w domku, sam. Wyspałem się chyba za cały świat. W końcu wrócił mój ukochany Pan. Coś mi się zdaje, że on nie zdaje sobie sprawy z tego, że wczoraj zostałem zaszczepiony i należy mi się całodobowa opieka, no albo zapomniał. Koniec końców wyszliśmy na spacerek i poszliśmy z torbą do Pani do pracy. Takie odwiedzinki. W trakcie drogi smycz mnie bardzo denerwowała, wiec ją gryzłem, w sumie wszystko mnie denerwowało bardzo i wszystko gryzłem, zwłaszcza smycz. Na miejscu zarówno ja, jak i Pani, bardzo się ucieszyliśmy. Pochodziliśmy to tu to tam, zostałem nawet troszkę pogłaskany i na odchodne zmieniała się zawartość torby. Szybko się pożegnaliśmy i wracaliśmy. Dogra powrotna była bardzo podobna. W domku działo się bardzo śmierdząco, bo Pan postanowił zakryć swoją murarską fuszerkę za pomocą farby. W oklejaniu taśmą malarską pomagałem całym sobą. Jak było nierówno, to odklejałem, a jak równo, to też odklejałem. Potem nastąpiło malowanie. W ruch poszedł wałek i pędzelek. Oczywiście też malowałem, a raczej, jak można się domyśleć, zbierałem nadmiar farb ze ściany. Tak właśnie i teraz można powiedzieć że nie jestem tricolor tylko cinque colori, czy jakoś tak. Malowanie na klatce nie było już takie zabawne. Najpierw jakaś stara gładź się zaczęła łuszczyć i wygląda to teraz jakby ktoś pokruszył coś do farby - fuszerka po prostu. Potem to już drzwi zostały zamknięte i ja ze środka płakałem, krzyczałem by wyjść. Moja rozpacz nic nie dała, więc poszedłem się zdrzemnąć. Malowanie się skończyło, a my mogliśmy iść po Panią. Tak wiec ponieważ na ziemi była mokra farba, ja latałem nad progiem i okolicami jak jakiś samolot albo superfuriat!

Do Pani doczłapaliśmy, bo ja w drodze przeszkadzałem Panu podgryzając nogawki, buty i smycz. Koniec końców dotarliśmy, a Pani wyszła po chwili czekania. Cała trójka skoczyła na spacerek, znaczy wracaliśmy do domku, ale trochę na około. Droga była dość długa, ale bardzo przyjemna. Miałem okazję się nawąchać, nabiegać, a co najważniejsze znaleźć patyczek. Pani w tym czasie rozmawiała przez telefonik. Jak tak można, zamiast interesować się mną, Ona rozmawia przez telefon!
 poszły furiaty po betonie


 niuszek
 mój patyczek
 nie wołaj mnie, bo poluje na gołębie
ciągle gada

W końcu dotarliśmy do domku i mogłem się spełnić w sprzątaniu, ale najpierw najważniejsze, najpierw jedzonko. Zjadłem popiłem to i ochota na sprzątanie jakaś większa się pojawiła. Najpierw w ruch poszedł odkurzacz.
wyczyścimy każdy okruszek, każdy włosek

Po sprzątaniu przyszedł czas na długie spanie. Między kolejnymi drzemkami obowiązkowe spacerki. Ja nie daję znać, że muszę iść - siadając gdzieś lub dając jakiś sygnał głosowy, ja po prostu zaczynam zaczepiać ząbkami. Jedne spacerki były krótsze inne dłuższe, koniec końców czas położyć się spać. Zazwyczaj nieświadomie wędruję między kolejnymi lokalizacjami sennymi, jednak od wczoraj jest to trochę utrudnione, bo  plakietka z imieniem i plakietka ze szczepienia obijają się o siebie powodując ogromny hałas i budząc mnie z mojego letargu. Na szczęście przespałem całą noc w swoim legowisku i nadto się nie kręciłem, a więc się wyspałem. Tuż przed snem jeszcze szybko odwiedziłem samochodzik, by zabrać kamerko budzik. No nic czas wstawać, bo słońce świata, a dzwonki Borowskich zaczynają rozbrzmiewać. Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz