środa, 16 kwietnia 2014

Wścieklizna

Wtorek jest zawsze bardzo dobrym dniem - każdy wtorek, jak daleko sięgam pamięcią. Borowscy spali niezwykle długo i niezwykle intensywnie. Nie wzruszało ich moje złe samopoczucie i moje problemy żołądkowe. Skończyło się tak jak skończyć się musiało, czyli zostawiłem w mieszkanku trzy różne niespodzianki. Chyba jednak Pan mnie kocha, bo tylko popatrzył na mnie wymownie i poszedł szykować śniadanko. W tym samym czasie ja również jadłem swoje jedzonko. Poranny spacerek był trochę później i był połączony z podróżą w autku. W ogóle nikt się dziś nie śpieszył i wszystko przebiegało bardzo spokojnie. W każdym razie po zrobieniu siusiu na trawniczku i przyszykowaniu LaBuni do przyjęcia Furiatka, ruszyliśmy w drogę. Jechaliśmy bardzo, bardzo długo. No dobrze, może tak długo nie było, ledwie 3352234 godzin. Robiliśmy mały przystanek w pracy. Okazało się, że tylko zostawili tam jakieś torby i oboje wrócili do autka. Ja oczywiście cały czas z tylnego siedzenia obserwowałem co się dzieje i czasami głośno szczekałem. Ruszyliśmy dalej i nagle Pani wysiada z autka, a My kilkadziesiąt kilometrów dalej zaparowaliśmy i wybraliśmy się na spacer. Tak wiem, jechaliśmy na spacer - to śmiesznie brzmi. Kręciliśmy się po nieznanym mi dotąd osiedlu. Minęło dobrych kilkaset godzin, gdy nagle usłyszałem Panią, ale nie miałem pojęcia skąd jej głos się dobywał. Pan tylko podsycał moją ciekawość słowami: gdzie jest Pani, szukaj Pani. Na szczęście siadłem na tyłku i wypatrywałem, aż w końcu znalazłem. Pani pojawiła się jak oaza na pustyni, czyli znikąd. Oczywiście od razu chciałem polecieć do niej i poskakać, ale nie było mi to dane, bo po pierwsze wiedziałem, że mam brudne łapki od parszywej deszczowej pogodny, a po drugie to nie wypada takim dużym pieskom. Pan nie miał z tym nic wspólnego!
Udaliśmy się do autka i pojechaliśmy, jak się okazało, na zakup! Ja mimo płaczu i chęci musiałem zostać w autku. Trochę mi się zdrzemnęło i nawet nie wiedziałem kiedy wrócili. Ja skoczyłem na szybki spacerek, w czasie gdy Pan pakował autko górą zakupów, no dobra nie tak dużą, ale pakowanie trwało kilka chwil.
tu spaceruję wśród aut na parkingu - spacer bezowocny!

Szybko wsiedliśmy do autka i jechaliśmy do Weta. Tak moi drodzy Czytelnicy, do Weta. Celem wizyty u weterynarza było szczepienie na wściekliznę. W drodze cieszyłem się z tego faktu bardzo mocno!
 radość ze mnie aż bucha
oj jak ja się cieszę

Koniec końców zaparkowaliśmy nieopodal punktu docelowego i pozostało Nam niewiele drogi dreptania. U weterynarza była niezbyt duża kolejka, ale za to pełna ciekawych piesków. niektóre były duże, inne małe, a jeszcze inne obolałe. Wycofane, przestraszone, a przede wszystkim znużone. Moje oczekiwanie na przyjęcie w gabinecie wydłużało się w nieskończoność. Nudziłem się niemiłosiernie, a żaden z piesków nie był zainteresowany zabawą, zresztą Pan mi wyraźnie tego zabraniał, a ponadto mnie ciągle głaskał. Tyle miłości to ja dawno nie zaznałem.

co tak hałasuje?

To czekanie urozmaicały mi krótkie spacerki. Jedne mniej, inne bardziej owocne. Dodam tylko, że wszyscy mną się zachwycali. W końcu poczekalnia opustoszała, a to oznaczało, że moja kolej będzie lada chwila. I nagle drzwi się otworzyły. Pożegnałem się z dużym i wycofanym pieskiem. Pan Weterynarz od razu mnie przywitał ciepłymi słowami. Dzięki Panu wdrapałem się na dopiero co wypucowany stół. Weterynarz mnie obejrzał z każdej strony, sprawdził zdrowe spojówki i oznajmił, że moje węzły chłonne są ok. To że chłonę wszystko to ja wiem, ale że mam jakieś węzły to nie wiedziałem. Ciekawe czy to takie supełki, czy raczej kokardki? Co się stanie jak się rozwiążą te węzły? Mimo, iż jestem niezwykle gorącym pieskiem, to moja temperatura ciała jest książkowa - 38,6. Po oględzinach i wbiciu mi wielkiej igły w szyję zostałem zważony. Mogłoby się wydawać, że dwukrotne badanie musi być poprawne. Otóż nie. Oba wskazania były identyczne 21,8 kg, ale przecież każdy wie, że to nieprawda!

Ech, trochę smutny wyczekiwałem na zakończenie papierkowej roboty! Wypisywanie trwało chwilę czasu. Wet wpisywał do kartoteki moje znaki szczególne i wymyślił: niezwykle słodki! No niezwykle zabawne, przecież na takie rzeczy nie poderwę żadnej psiej koleżanki. Mam nadzieje, że On tam tego nie wpisał! Własnie wspominając o koleżankach, dociekliwa Pani zapytała się o inne basseciki w okolicy. Okazało się, że są jeszcze trzy, a co najlepsze, to są to same bassetobabeczki! Mam nadzieję, że będzie mi dane je poznać.

Powrót do domku był szybki i senny. Obudził mnie dźwięk zaciąganego hamulca ręcznego. Krótki spacerek i w domku. Pan obrócił jeszcze kilka razy i narobił bardzo dużo bałaganu. Szlifował swoją nieudolną murarkę. Mieszkanie wyglądało jak po wojnie. Ja wolałem się nie wtrącać i spałem w salonie, w nogach Pani. Na szczęście szybko posprzątał i miał zabrać się za malowanie, ale o dziwo jedna z farb była całkowicie wyschnięta. I nici z ukończenia prac. Kolejne spacerki i chwile zabawy oraz przygotowanie pizzy sprawiły, że się nawet nie zorientowałem jak szybko nastała noc, głucha noc! O dziwo podczas kolacji ja sobie spałem, w ogóle się nie wtrącałem. Zresztą od tego momentu ciągle spałem. Obudziło mnie tylko pragnienie i Pan zmuszający mnie do spaceru. Po tym chciałem się trochę pobawić, a w zamian za to zostałem przytulony i zagłaskany. To mnie tak zmęczyło, że położyłem się spać. W końcu musiałem wypocząć przed snem. Gdy Borowscy się zebrali spać, ja podążałem za Nimi. Trochę posprawdzałem jakość materaca, kołderki i podrażniłem się z nimi. To wszystko po to, by móc z satysfakcją oddać się w objęcia snu na moim legowisku. Budzić się wraz z pierwszymi promieniami słońca, zawsze tam gdzie Borowscy.... Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz