wtorek, 29 kwietnia 2014

Polowanie

Nawet nie uwierzycie co się dzisiaj stało? Po spacerku i śniadanku zostałem całkowicie sam. Opuścili mnie na całe tysiąclecia. No i co z tego, że zjadłem szpony orła, no i co z tego że się wyspałem? Byłem samotny, chciało mi się płakać i nie mogłem znaleźć sobie miejsca. No dobra, spałem w swoim legowisku, ale tu chodzi o symbol, a nie o jakieś tam głupie fakty. Nie szczekałem, nie wyłem i nie nawoływałem ich, bo wiem, że i tak by nie przyszli, po prostu cierpliwie czekałem.

Nagle słyszę dźwięk gmerania przy zamku. To pewnie włamywacza, porywacz albo co gorsza - akwizytor. Czekam w pełnej gotowości, by rzucić się na szyję i uśmiercić na miejscu, ale w drzwiach pojawił się Pan. Mój świat zmienił się o 360 stopni. Tak wiem, że to pełen obrót, ale taki nie jeden wykonałem w osi pionowej i poziomej, a to wszystko z radości. Pan o dziwo się ze mną przywitał jak tylko się uspokoiłem. Początkowo mnie zbywał wyraźnym "nie skacz" i "nie wolno". Obejrzał film z moim udziałem i muszę Wam powiedzieć, że czułem, iż był ze mnie zadowolony. W sumie naprowadziły mnie na to jego słowa - "o, nie płakałeś, nie wyłeś i nie szczekałeś, jestem z ciebie zadowolony". Tak więc teraz już mogliśmy ruszyć na spacer. Początkowo trochę niepewnie wyszedłem, zastanawiając się czy to aby nie podpucha i spędzę najbliższe długie godziny na dreptaniu przed siebie podążając za Panem, podczas gdy miałem ochotę tylko na siusiu i do domku.
ale chyba nie idziemy jakoś daleko?


Początkowo wszystko wyglądało tak jak w mojej głowie. Pod domkiem na trawniczku, tu siusiu, tam kupka i znowu siusiu, ale potem się zaczęło. Ruszyliśmy przed siebie daleko.
zgadnijcie co tutaj robię?

Tak więc szliśmy przed siebie, dreptaliśmy dobre kilkadziesiąt minut lub dni, teraz nie pamiętam już dokładnie. Musieliśmy pokonać liczne i straszne przeszkody.
o takie wielkie schody to jedna z tych przeszkód

Koniec końców dotarliśmy nad jeziorko. Znane mi, choć dawno nie odwiedzane. Powiecie pewnie "ojej znowu jeziorko, co w tym fajnego" albo "tyle jezior, to pewnie pełno komarów i śmierdzi brudną zbutwiałą wodą", czy też "o Świętochłowice, przemysłowy teren, a udaje Mazury". Może się wydawać, że mamy kilka jeziorek i macie rację, a to jeziorko jest najbardziej zurbanizowane. Łatwy dostęp do wody, wszystko uregulowane, a na wodzie pływał jakiś Pan na sznurku.

Obeszliśmy całe jeziorko chyba z jeden raz, a ja ciągle próbowałem upolować pasące się chlebem leżącym na trawie ptaki. Oczywiście nie omieszkałem spróbować owego chlebka. Koniec końców z moich polowań nic nie wyszło. Mimo, iż skradałem się jak kot, niewidzialny kot, w dodatku udający, że chce się napić wody, wszystkie moje potencjalne ofiary uciekały jeszcze nim miałem szansę chociaż spróbować je złapać.
podchodzę skrycie i niepostrzeżenie od zawietrznej

Moje plany na obiad z dzikiego ptactwa spełzły na niczym, a Pan widząc mój smutek postanowił mnie pocieszyć, rzucając mi do zabawy mój sznurek.
 nie rzucaj mi tak daleko w brzozy, bo się szur rozbije 
 biegnę do ciebie oddać sznur
olewam swój ukochany sznur! Znalazłem patyczek!!!

Koniec końców mimo, iż takiej wyprawy nie chciałem, to byłem z niej zadowolony. Znowu zaczepiali mnie miłośnicy mojej urody, poznałem kilka piesków i ćwiczyłem swoje instynkty łowieckie. Jednak wiedziałem, że skoro taka droga długa była aby tu się dostać, to teraz będę musiał wracać, a byłem już bardzo zmęczony, więc poprosiłem o chwilę czasu na odpoczynek i mogliśmy już ruszać do domku.
muszę chwilkę odpocząć, położę się więc na 5 minut albo może na 13445 godzin

Po krótkiej regeneracji sił ruszyliśmy w drogę powrotną. Była ona jakaś szybsza i znacznie łatwiejsza. Całą drogę gdzieś w oddali dało się słyszeć głosy "patrz jaki fajny piesek". Byłem z siebie dumny, że jestem tak cudownym i docenianym pieskiem. Praktycznie całą drogę szarpałem się z Panem o sznur, przez co szliśmy troszkę wolniej.

W domku jak to w domku, prosiłem o kawałek czegokolwiek, gdy Pan szykował obiad. Pospałem, gdy Pan pracował na komputerze i poszedłem po Panią do pracy. Trochę się ociągałem, więc Pani mimo swojej kontuzji i kuśtykania na jedną nóżkę, była już prawie w 80% w drodze do domku. Mimo wszystko i tak się cieszyła z mojej eskorty.

Obiadek zjedli i nawet się nie podzielili, ale zdążyłem się już przyzwyczaić, za karę ja się z nimi też nie dzielę. A o moim jedzonku mówiąc, to zauważyłem, że już nie jestem taki zachłanny przy jedzeniu i się nim troszkę delektuję. Dobrze wracając do wydarzeń dnia. Ciągle dawałem Im do zrozumienia, że powinni mi otworzyć łazienkę, bo tam stało moje wiaderko, w którym była moja woda. Byłem tak spragniony, a Oni tego nie rozumieli, tylko sporadycznie otwierając mi drzwi. Potem tylko się śmiali jak piłem z wiadra. To nic, że pełna miska wody stała, ja chciałem wodę z wiadra. Na przed kolacyjny spacerek wyszedłem tylko na chwilkę, choć jak się okazało, chwilka była trochę dłuższa. Dlaczego? Bo spotkałem swoje sąsiadki, trochę za nimi poganiałem, trochę im podokazywałem. Za żadne skarby nie mogłem ich dogonić i zrozumieć. Po co one skakały nad Furaitem? No nic, wykończony i trochę smutny tak krótką zabawą wróciłem do domku i zjadłem kolacyjkę popijając woda z miseczki, bo wiadro było schowane, a łazienka zamknięta. Po jedzonku odzyskałem siły na psoty, więc pozabierałem trochę skarpetek z suszenia, za co trafiłem do izolatki. W końcu dzień się kończy, a po nocnym spacerku czuję się tak pusty, że mogłem iść spać, tylko nie mogłem się zdecydować gdzie!
 u siebie?
a może w sypialni?

Po wypróbowaniu obu opcji, zdecydowałem się na tę pierwszą i tu właśnie zastał mnie świt. Pierwsze promienie słońca w połączeniu budzików sprawiły, że już nie śpię i kończę pisać. Do ugryzienia i miłego wtorku życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz