czwartek, 24 kwietnia 2014

Zwroty na torach

Środowy poranek był całkiem spoko. Zjadłem sobie spokojnie śniadanko (nie całe, ale za to z apetytem), odprowadziłem Panią do pracy i wróciliśmy z Panem spokojnie do domku. Trochę na około, ale wróciłem szczęśliwy, zrelaksowany i lekko zmęczony, więc od razu poszedłem spać. Spałem sobie smacznie i tylko krzątający się Pan mnie czasami budził.
no przestań łazić, próbuję tu spać!
Nagle obudził mnie zew natury. Moje jedzonko postanowiło powrócić. Ech, tyle czasu się z nim męczyłem, a ono uciekło. Pan musiał to posprzątać, ja tymczasem poszedłem uzupełnić brzuszek resztą śniadania i położyłem się dalej spać. Wypoczęty i gotowy mogłem z Panem udać się na spacer. W sumie to miała być wyprawa po pazurki orła, ale okazała się być czym innym. Powędrowaliśmy sobie z Panem spory kawałeczek, wszystko wskazywało, że idziemy do sklepu, bo przedreptaliśmy przez rondo.
tam jest sklep, już go widzę

Faktycznie szliśmy do sklepu, ale minęliśmy go szerokim łukiem i trafiliśmy w nieznaną mi okolicę z najniższymi poręczami jakie widziałem. No dobra kiedyś już widziałem podobne, równie długie, ale znacznie wyższe.
jako buntownik nie chodzę wytyczonymi ścieżkami

Pan jak to Pan zabrał ze sobą sznur i mimo mojego zmęczenia i ograniczonej szybkości kazał mi za nim biegać. Ja jako kochany i cudowny piesek biegałem za nim i go przynosiłem.
 no weź go nie rzucaj
 ostatni raz poleciałem za tym, mówię ostatni raz
no dobra ten raz był już ostatni.
 ech i jeszcze rzucił mi to na schody, a ja idę obok. Jesteś potworem, nie widzisz jaki jestem zmęczony
koniec, ja chcę do domku

Rzeczywiście stało się to, czego sobie życzyłem i udaliśmy się do w stronę domku, zahaczając w końcu o sklep ze szponami. Po chwili głośnej rozpaczy przed sklepem w końcu wyszedł Pan z workiem zakupów. Całą drogę do domu próbowałem ukraść zawartość tegoż woreczka i w końcu się udało. Minęło chwilę czasu nim się Pan zorientował, że brakuje mu części ładunku. Sukces, smakowity sukces i co najlepsze Pan się na mnie nie denerwował, tylko cierpliwie poczekał, aż zjem sobie to co ukradłem.
 ja nic nie ukradłem
 ja sobie tu będę gryzł i sobie poleżę, poczekasz?
jejku, ale grubo wyszedłem na tym zdjęciu

Wróciliśmy do domku i jeszcze kilka razy próbowałem coś ukraść. Niestety musiałem się zabrać za sprzątanie. Odkurzanie podłogi, a potem furiatka i obowiązkowe obszczekanie parownicy. Tak ten dzień jest dobrym dniem. Już się zdecydowanie lepiej czuję, niż wczoraj. Posprzątane, trzeba teraz pozmywać i mogę iść spać. No niestety nie mogłem iść spać, po razem z Panem czekaliśmy, aż minie ogromna ulewa, by wyjść na dworek. Co chwilę słyszałem ogromny huk, który tylko na chwilkę odciągał mnie od zabawy piszczącą piłeczką. W końcu wyszliśmy, zrobiłem siku i mogłem już za Panem podążać do autka. Naszym oczom ukazał się obraz straszliwy. Pod kołami samochodu płynęła wielka rzeka, której nurt porwałby bizona, a nawet wiewiórkę. Trzeba było podjąć bardzo radykalne kroki. Obmyśliłem, że powinienem być rzucony na daszek auta i zsuwając się otworzyłbym drzwi, a potem prześlizgnąłbym się do środka i przejechał autem tak, aby Pan mógł wsiąść. No niestety ten plan nie trafił do realizacji, w zamian za to Pan odprowadził mnie w kierunku wyjazdu z parkingu i porzucił przypiętego do słupka. Rozpaczałem, płakałem i szczekałem, gdy On tymczasem wrócił pod auto, otworzył je i zrobił wielki krok wsiadając do środka. Podjechał po mnie i pomógł wsiąść. Pojechaliśmy po Panią, dziś jakoś wcześniej. Chwilkę poczekaliśmy i nagle się pojawiła. Pojechaliśmy do weterynarza. Tam o dziwo bez kolejek i całkowita pustka, a wszystkie drzwi były pootwierane - zupełnie jakby na mnie czekano. Wkroczyłem dumnie do gabinetu, zostałem przywitany i Pan umieścił mnie na stoliku lekarskim. Rozmawiali o moim stanie. O tym jak jem i jak nie jem. Pan weterynarz mnie obejrzał i oznajmił, że fizycznie jestem całkiem zdrowy, nawet brzuszek mi poprzyciskał i powiedział "Okaz zdrowia". Jednak oznajmił, że skoro jestem taki, a nie inny ostatnio, to trzeba podać mi leki. Spoko przecież ja uwielbiam tabletki. Niestety to były zastrzyki. Trzy wielkie strzykawki, których igły miał z 50 cm długości albo i więcej, miały wbić się w mojej ciałko. Pierwsza w szyję, nawet nie poczułem. Pozostałe dwie w pupcię i one też raczej powodowały lekki dyskomfort, niż ból. No w sumie nic wielkiego, więcej strachu niż rzeczywistego bólu. Niestety stała się wówczas rzecz najstraszniejsza. Weterynarz, który do tej pory był bardzo miły oznajmił, że muszę przez najbliższe dni przejść na dietę składającą się z rozgotowanego ryżu z kurczakiem i żadnych smakołyków oraz przekąsek. Szatan w ludzkiej skórze. Potwór jak ich mało. Smutny i rozgoryczony wyszedłem nie czekając na wypełnienie książeczki, niech wie, że jestem obrażony i zły na niego.

Wróciliśmy do domku i musiałem długo czekać na jedzenie, bo się robiło, długo się robiło. Niestety był to ryż, rozgotowany ryż. Smutny zjadłem to z apetytem. Niby smakowało i lekkostrawne było, ale czemu nie moje suche jedzonko?! Po leczeniu od razu lepiej się czułem i miałem więcej siły. Spacerki ok, zabawa w domku również ok. Przeciąganie sznura to bardzo fajna zabawa, jak się okazało.
nie interesuje mnie, że chcesz siąść, to teraz jest moje miejsce

Przed samym snem trochę podokazywałem i za karę lądowałem za zamkniętymi drzwiami, które otwierały się gdy się uspokajałem. Koniec końców poleżałem sobie koło łóżeczka Borowskich, a świt zastał mnie na szlafroczku. Tak, szlafroczek to moje nowe ulubione miejsce do spania. Zdrowszy Was żegnam, bo muszę iść na poranny spacerek! Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz