piątek, 25 kwietnia 2014

Leśna dzicz

Dziś na śniadanko znowu był ryż, rozgotowany ryż. No cóż wiem, że nic innego nie dostanę u tych okrutnych i wrednych Borowskich, więc zjeść trzeba. Poranne spacerki były owocne, a po powrocie byłem gotowy do snu. Chciałem zaznaczyć, że już czuję się bardzo dobrze, a przede wszystkim ciągle mam wielki apetyt, czyli dawny i zdrowy Furiacik wrócił. No nic ze snu wybudziły mnie przygotowania Borowskich do wyjścia. Już miałem się z nimi żegnać, gdy nagle usłyszałem: zbieraj się kluska, jedziemy do Weta. Jak to do weterynarza, przecież byłem tam wczoraj?


znowu? Przecież już jestem zdrowy jak żaba!

No niestety, albo stety zebraliśmy się. Trochę pobuszowałem wkoło auta i wsiedliśmy. Znaczy moje wsiadanie teraz wygląda bardzo śmiesznie. Zarzucam przednie łapki na kanapę i wymownie patrzę czekając, aż ktoś podsadzi moją tylną oś. Na miejsce szybciutko dojechaliśmy w rytmach skocznej muzyczki lecącej z głośniczków. Otwarte okienko sprawiło, że miałem fajne widoki oraz wiatr w uszach.

Zaparkowaliśmy niemal pod samym domem weterynarza. Szybciutko weszliśmy. Znowu pustka i znowu nikogo nie ma. Postanowiłem się rozejrzeć po przedpokoju.
coś tu pachnie strachem

Zanim otworzyły się drzwi to jeszcze zrobiłem siusiu na wycieraczce, niech wiedzą wszyscy kto tu był. W gabinecie jak zwykle zachwyty, ochy i achy oraz to mało godne wnoszenie na stół operacyjny. Wet się chwilkę pozachwycał i przeszedł do dzieła. Badanie temperatury i ogólne oględziny oraz zastrzyk. Znowu dostałem wielką strzykawką w szyję. Wczoraj trzy, dzisiaj jeden. No za niedługo braknie mi miejsca na ciałku. Dziś już nie wytrzymałem i zapiszczałem sobie z cicha. Wet jeszcze zrobił mi zdjęcie swoim prywatnym telefonem, by się pochwalić mną przed swoimi współplemieńcami. Oczywiście kaprysiłem troszeczkę, jak już miał cyknąć fotkę, to się okręcałem. No co, przecież nie mogę tak łatwo dać się fotografować. Koniec końców po wypełnieniu formalności i jakiejś tam opłacie wyszliśmy.

no może już wracajmy do domku

Wróciliśmy do domku okrężną drogą. Zahaczyliśmy o pracę Pani. Zostałem w autku z otwartymi okienkami i czekałem, głośno przypominając o sobie co jakiś czas. Poznałem kilka miłych osób i w końcu wróciliśmy do domku i w końcu mogłem się udać na długo wyczekiwany wypoczynek. Spałem sobie smaczne i bardzo długo, zastanawiając się dlaczego moi kochani Borowscy cały czas są ze mną. Przez ich obecność ja nie mogę sobie spokojnie spać przez wiele godzin, tylko ciągle się kręcą i mnie budzą.
Ludzie dajcie się wyspać, a nie ciągle się kręcicie. Co znowu spacer?

Tak spacer, jak się okazało nie był to spacerek, ale spacerzysko i tyle. Najpierw spotkałem miłą Panią, którą już wcześniej się mną zachwycała. Teraz była z pieskiem, z którym się przywitałem. Trochę czasu się poobwąchiwaliśmy i ruszyłem z Panem dalej. Przed nami była długa droga, o czym jeszcze nie wiedziałem. Na początku dreptałem dobrze znaną mi łączko-drogą na której poganiałem za piszczącą piłeczką
biegnę po piłeczkę 
 mam ją i nie oddam nikomu, no dobrze już Ci niosę!
 to ja z profilu
 biegnę zmęczony, ale z piłeczką.
wącham i wyraźnie czuję, tutaj już byłem i dobrze to wiem

Dreptaliśmy sobie laskiem zagłębiając się w dzikie ostępy, co chwilę zatrzymując się, bo przecież Pan musi zrobić zdjęcie. Cykał zdjęć co nie miara, ale nasza wycieczka kroczek za kroczkiem posuwała się do przodu.
nieśmiało zza kijka wyglądam.

Leśne ostępy były bardzo fascynujące, pełne zapaszków i pełne szeleszczących liści i pękających patyczków. Dreptałem sobie swobodnie, tylko smycz mi ciążyła, ale Pan zawsze ją zostawia w razie jakby strzeliło mi do głowy jakieś uciekanie, albo coś!
zmęczony, ale idę za Panem krok w krok
 no i zabawa w chowanego, połączona z obwąchiwaniem kamyczków
no i kto mnie tu znajdzie?
no skończ już robić to zdjęcie i idźmy dalej, bo już mnie wkurzasz!

Tak sobie dreptaliśmy i nagle, ni stąd ni zowąd, wyszliśmy z lasu wprost na jakieś małe bloczki mieszkalne. Tam poznałem jakiegoś miłego i małego pieska.
witam się z nowym kolegą

Wyczuwałem w kościach, że już powolutku wracamy do domku. Nie myliłem się z tym, że droga była bardzo na około. Zwiedziłem jeszcze klika miejsc i w końcu dotarłem do domku. Tam pełna miska ryżu już na mnie czekała. Po konsumpcji i uzupełnieniu płynów od razu walnąłem się spać. Spałem sobie tak dość długo, aż poczułem obiado kolacje Borowskich na talerzach. To był już koniec spania na razie, a zaczęło się żebranie o jedzenie. W końcu jestem taki bardzo głodny i taki bardzo chory. 
nie chcecie mi dać jeść, to się obrażam

Znowu głodny położyłem się spać, a co. Obudziłem się w sam raz na kolacje, zjadłem dwie miseczki świeżego ryżu z mięskiem. No powiem szczerze, że mimo tego, że to dalej ryż, to całkiem bardzo dobre to. Po wszystkim wydreptałem z Panem na spacerek. Już ciemno się robiło, a ja bawiłem się w szukanie piłeczki. Na mojej trawie było to łatwe, schody zaczęły się, gdy poszliśmy trochę dalej. Tam już tak łatwo się nie szukało. Poznałem nawet miłych Państwa z ich pieskami, które były znacznie mniej miłe, choć bardzo małe. Wróciłem do domku, a ja znowu byłem zmęczony, więc położyłem się spać. Oczywiście spałem najbliżej jak się dało moich Borowskich. Najlepiej w ich nogach, bo ktoś mi zabrał i wyprał moje poduszki, które teraz muszą schnąć. Ostatni spacer przed snem związany był z wizytą w piwnicy. Pan pogrzebał za jakimiś obręczami, czy też dystansami. Nie wiem czy je znalazł, bo byłem zajęty obwąchiwaniem ziemniaczków. W domku od razu położyłem się spać przy łóżeczku na szlafroczku. Tam zastał mnie świt. Tu kończę, bo lecę na spacerek, Wasz w pełni zdrowy Furiat. Do ugryzienia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz