sobota, 5 kwietnia 2014

Imprezowo

Od samego rana sytuacja była bardzo interesująca. No po prostu mówię Wam istne szaleństwo. Spaliśmy bardzo długo, nie zadzwonił ani jeden budzik. Nagle moja natura się odezwała i musiałem działać. Tuż po fakcie wstał Pan i zniesmaczony posprzątał. Zebraliśmy się na dworek. Dokończyłem rozpoczęte w domku sprawy i poszliśmy na zakupy. Pan zniknął za drzwiami sklepu. Ja zza parkingu wyglądam za nim i nagle wychodzi - dzierży w dłoniach torbę wypełnioną bułeczkami jak się później okazało, oraz bukiet pachnących kwiatków. Szybko wróciliśmy do domku. Pan ciągle mnie zaskakiwał, wstawił mleczko na ogień, kwiaty umieścił w wazonie i przygotował śniadanko. Ja natomiast ciągle byłem głodny, a moja miseczka była ciągle pusta. Gdy mleko się zagotowało i przelane zostało do kubków, ja w końcu dostałem jedzenie. Gdy pałaszowałem Pan przeniósł wszystko co przygotował na tacy do sypialni. Chyba moje mlaskanie i wycie Pana obudziło Solenizantkę - bo jak się okazało Pani dziś miała urodzinki, co prawda nie wiem co to jest, ale bardzo się cieszyłem. Pani też się cieszyła, ze śniadanka i kwiatków. Zjedli razem i jeszcze się zdrzemnęli a ja oczywiście chciałem z Nimi w łóżeczku, ale musiałem zadowolić się podłogą i mordką na kołderce, ale muszę Wam powiedzieć, że i tak było super.
Potem dzień potoczył się jeszcze ciekawiej. Ciągle biegałem od kuchni do salonu. Ta pierwsza była czasami dla mnie zamknięta, co wyrażałem dobitnym i głośnym piszczeniem - tam przygotowywały się pysznie pachnące jedzonka. Torcik, faszerowane bułeczki i sałatka. Ja też chciałem pomagać, a przede wszystkim próbować, ale niestety nie udawało się. Pan natomiast powoli zabierał się za sprzątanie i o ile wycieranie kurzu nie było fascynujące, to już odkurzanie bardzo. Szczytem zabawy było mycie podłogi parownica. To fascynujące urządzenie robi cieplutki dym i dodatkowo podgrzewa podłogę wycierając ją przy tym - no po prostu magia.

W końcu wszystko zostało zrobione. Salon zmienił się nie do poznania, ani nawet nie do Warszawy czy Katowic. No wszystko stanęło na głowie. Ława zamieniła się miejscami ze stołem, który został bardzo kolorowo przyozdobiony.
Czekamy na gości

Wyszliśmy na spacerek i pobiegaliśmy za butelką. Spotkaliśmy rodziców Pana, tych od domu pełnego zimnych kafelek. Przyjechali do nas. Bardzo się cieszyłem, chwilkę jeszcze pochodziliśmy i przyprowadziłem ich do domku. Chwilę potem zjawiła się cała familia Freda. Przy stole było głośno, ja się kręciłem i próbowałem coś zwędzić - udało się porwać małą szyneczkę, ale przecież to nic dla mnie! Zająłem się więc tajnymi operacjami w kuchni. Zwędziłem kawałek bułeczki a jakiś czas potem większy kawałek szynki! Ech ,za to dostała mi się bura i kaganiec.

Chwilę potem moje legowisko wylądowało pod ławą, gdzie wcześniej stał stół. Czułem się tam bardzo bezpiecznie, bo nad głową miałem daszek. Ech, z Fredem początkowo było super, leżeliśmy razem, chodziliśmy razem pod stół prosić biesiadników o jedzenie. Było tak do czasu, aż wyszliśmy razem na spacer, przypięci do jednej smyczy. Mnie się to podobało, bo byłem blisko i towarzyszyłem mu na każdym kroku, przez co nie mógł się skupić. Ech, ja chciałem się tylko pobawić, a on ciągle warczał. Na szczęście nie mógł uciec - hihi. Mało tego nie chciał iść do sklepu, a musieliśmy skoczyć po chleb. Zostaliśmy więc z Panem z fajką, a mój Borowski poleciał do sklepu. Nie było go dłuższą chwilę, ale wrócił, poznałem go z daleka i pobiegłem. Poszliśmy do domku i Fred się zapominał. Był u mnie w domku i na mnie warczał. No cóż jestem dobrze wychowanym pieskiem i nie kłócę się z moimi gośćmi i niech sobie siedzi, gdzie chce, a ja poczekam z dala od stołu. Przyszli jeszcze opiekunowie Franka, oczywiście to skwitowałem małym popuszczaniem. Tak sobie siedzieliśmy, nastał już wieczór. Było gwarno wesoło i kolorowo, tylko ten Fred!

Goście powoli zaczęli się wykruszać. Zostali tylko ci co przyszli jako ostatni. Ja położyłem się koło Pana, który siedział na fotelu i głaskany zasnąłem jak kamyk. Skoczyłem jeszcze na spacerek, a jak wróciłem to musiałem się z nimi pożegnać. 

Już głucha noc za oknem, a więc pora podsumować dzień i się położyć spać. Mieszkanko jeszcze poprzestawiane i zapowiada się, że dzisiaj się to już nie zmieni. Kładę się spać zmęczony dniem pod swoją ławą na swoim legowisku. Pełen smacznych zapachów dom również powoli kładzie się spać. Urodziny Pani można uznać za udane, choć nie dostałem żadnego prezentu, ale podwędziłem kilka pyszności i spróbowałem kwaśnego dżemu oraz niezwykle słodkiej i puszystej bitej śmietany. Trochę żałuje, że nie było mi dane spróbować wody ze szklanej butelki stojącej na stole. Niemal wszyscy z niej pili i chyba im nie smakowała, bo musieli popijać innymi napojami. Skoro była taka nie dobra, to po co oni to ciągle piją i się nie dzielą? No trudno, może następnym razem. Do ugryzienia młodzi i starzy (jak moja Pani) czytelnicy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz