piątek, 11 kwietnia 2014

Furek przyniósł sznurek

Zostając samemu nawet się nie spodziewałem, że dostanę taką dużą i wspaniale smakującą  kostkę. Umiliła mi ona długie godziny samotności. Pan powrócił jak zwykle milczący i ignorujący mnie, nawet na mnie nie patrzył. Jedyne co z jego ust się wydobywało to "Furiat idziemy na dwór". Ja dobrze wiem co to oznacza, dokładnie wiem, co mam wtedy robić. Pędzę jak szalony na wycieraczkę i czekam na założenie obroży i smyczy. Tak więc raz dwa trzy to uczyniłem. Na schodach mało się nie zabiłem, ale szczęśliwie dotarłem na sam dół. Tam mój trawniczek już się dla mnie zielenił. Po prostu tak wielka ulga za każdym razem mnie tam nachodzi, że brak słów. Dopiero wtedy się Pan ze mną wita. Głaszcze mnie po całym ciałku, a jest tego dużo do głaskania, mówię Wam. Spacerek był krótki, ze względu na panującą aurę. Z niczego nagle siup i jak nie lunie, jak nie zmoknę. W te pędy lecimy do klatki schodowej, a stamtąd prosto do domku. W domku mała pielęgnacja polegająca na suszeniu uszu i dokarmianiu syropkiem na sierść. Z tym lekiem, to mała przesada, bo to jest po prostu pyszne. Potem miejscowa aplikacja na miejsce po ataku bestii - kleszcza i można iść już spać.

Obudziło mnie znowu głośne "Na dwór". Byłem zaskoczony, ale trudno, trzeba iść. Tam okazało się, że co nieco jest do zniesienia do piwnicy. Tym zajął się Pan, a ja głośno pilnowałem auta, bardzo głośno. Ponadto autko znowu zostało wyposażone w matę dla mnie, a to oznaczało, że dzisiaj gdzieś jedziemy. Nie myliłem się, jakąś godzinkę później zdreptaliśmy ponownie na dół i pojechaliśmy po Panią, a potem na zakupy.

Jak ta lala pilnowałem autka, gdy Borowscy wypełniali koszyki po brzegi. Ponieważ w sklepie skończyły się banany, pojechaliśmy więc jeszcze do trzech kolejnych. Te banany to musi być coś bardzo cennego, bo tak im na tym zależało. Minęło trochę czasu i wróciliśmy do domku (bez bananów), w sam raz na kolację. Borowscy zaczęli się rozpakowywać, więc ja zacząłem szukać rzeczy dla siebie.
w tej torbie na 100000% jest coś dla mnie, dajcie mi to!



Skoro nie torba, to może w tym pudełku. Pani przytachała je z pracy i mieli coś w nim grzebać, czy tam nagrywać albo instalować - ja tam jednak wiem swoje, to na pewno było dla mnie.
hej, no pokaż co tam masz, jak to komputer to ci pomogę w naprawianiu!

Ech, potem zainteresowałem się grzebaniem na stole i zupełnie specjalnie, znaczy niechcący wylałem colę. Oj ją dostałem karę, oczywiście poza kagańcem, były krzyki i niezadowolenie. Dałem im czas na przemyślenie swojego postępowania, leżąc w swoim legowisku. Dziś zorientowałem się, że moje legowisko mogę sobie sam przesunąć. Tak więc już je sobie ustawiłem na noc. Potem przeniosłem się na podusie, które sobie ułożyłem w kąciku pokoju. Koniec kary nastąpił wraz ze spacerkiem. Po powrocie, tuż przed snem naszła mnie ochota na zabawę liną. Już jestem mądrym pieskiem, wiem, że mogę go im przynieś. Zacząłem od Pani
 to sznur i ja
 ja+Ty+sznur= dobra zabawa
 widzę, że tylko piszesz
 no nie daj się prosić
dziwi mnie Twoje postępowanie - wszyscy inni by się ze mną bawili

No i w końcu się udało najpierw chwilę bawił się ze mną Pan. Chwilę po tym Pani zabrała się za to na całego. Dała z siebie 243235453% i się wyszalałem. Zmęczony zabrałem się za rozmowę z moim pieskiem. No i stała się rzecz niesłychana, Borowscy wcześnie położyli się spać, więc piszczący czajniczek (tak na mnie mówią zwłaszcza, gdy idą się kąpać i zamykają łazienkę przede mną), też położy się spać. Jeszcze chwilkę pobuszowałem po sypialni i wygodnie rozłożyłem się na swoim legowisku, które sam sobie przestawiłem, o czym wspomnę tylko dla przypomnienia. Koniec końców do ugryzienia moi drodzy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz