niedziela, 26 stycznia 2014

Szybki jak Furiat

Dzisiejszy dzień zaczął się jak każdy z ostatnich jakie przeżyłem, tylko wcześniej. Obudziłem się skoro świt, w sumie było jeszcze ciemno. Pan mi wyraźnie dał do zrozumienia, że 5.20 to zdecydowana przesada, a ja nie chcąc go kłopotać zrobiłem siusiu w domku. Ech, mimo wszystko i tak poszliśmy - zupełnie bez sensu, ale nie chciałem się kłócić! Potem poszliśmy spać. W ogóle całą noc spędziłem na podusi pod stołem. Po spacerku przeniosłem się na swoją wycieraczkę.

Tu zastali mnie Borowscy, gdy wstali. Gdy oni jedli śniadanie ja przeniosłem się obok stołu oczekując, aż coś spadnie. 

Oczywiście podusię przenieśli mi Oni, bo ja przecież nie będę kalał się ciężką pracą, która nie powoduje przyrostu zawartości mojego żołądeczka. Kilka spacerków i kombinowanie, jak zdjąć rzeczy z oparcia kanapy oraz spanie sprawiły, że kolejne godzinki mijały niczym z bicza strzelił. Oni zasiedli do obiadu. Była to lazania, którą wczoraj przywieźli od Freda. Teraz już nie czekałem biernie na resztki. Gdy tylko pojawił się talerze z jedzeniem, ja zacząłem działać. Było mnie pełno z każdej strony. Udało się, gdy tylko Pani na chwilę się odwróciła, ja niczym nindża, bezszelestnie i błyskawicznie wynurzyłem się spod stołu i ciach połowa lazanii była moja nim zdążyli się zorientować. Zjadłem i oczywiście potem zostałem zakagańcowany - było warto!

Popołudniu zaczęli się zbierać i o dziwo ja też wychodziłem, a nie tak jak wczoraj. Pod domem się rozdzielili i nie wiedziałem za kim mam iść - byłem w kropce, ale skoro zwędziłem lazanie od Pani, to Jej należała się nagroda. Szliśmy wyrzucić śmieci i potem dołączyliśmy do Pana przy samochodzie. Niestety po drodze byli ludzie, więc się z nimi przywitałem, a że mieli otwarte auto to nawet chciałem wsiadać. Dopiero Pani skierowała mnie na właściwy tor. Okazało się, że jedziemy na spacer, co brzmi dość ciekawie. Powiedzieli mi, że jedziemy do Parku. I mieli racje, było pełno ludzi i zwierzaczków, a wszyscy stąpali po białym puszku. Okazało się, że mnie już tam znają, bo na wejściu była moja podobizna:

Troszkę niedokładna, ale zawsze miło jest wiedzieć, że ma się fanów, nawet jak do końca nie potrafią rysować. Wszyscy obecni w Parku byli mną zachwyceni, a ja  niczym nie ja śmigałem jak rakieta. Dreptałem dziarsko przed siebie i obserwowałem otaczający świat i inne pieski. Ba, nawet pobiegałem.


oto dowody

Chodziliśmy po mostkach, ulicach a wszystko po kolei musiałem obwąchać. Sprawdzałem każdy krzaczek, schodek i słupek. Mimo, iż było zimno to było bardzo fajnie. 

Nawet zostałem obsypany puszkiem, co było śmieszne dla wszystkich, tylko nie dla mnie. Na szczęście potrafię się z tego bardzo szybko i łatwo otrzepać.
no przezabawne, naprawdę!

Koniec końców wróciliśmy do autka i oczywiście, skoro już byliśmy w trasie, to musieli iść na zakupy. Wygląda to tak jak byśmy w domu mieli pustkę, zawsze i wszędzie. Odwiedziliśmy dwa miejsca, ja oczywiście pilnowałem autka, a Oni za każdym razem wracali obładowani torbami - gdzie Oni to wszystko w domu chowają, bo ja niczego nie mogę znaleźć!

Gdy wysiadłem z autka pod domkiem, poszliśmy się przespacerować. Z wcześniejszych obserwacji piesków wynika, że podczas siusiania należy podnieść jedną nóżkę. Chciałem spróbować. Muszę przyznać, że na razie mi to nie wychodzi, bo ciężko mi złapać równowagę na dłużą chwilę na trzech kończynach - w ogóle po co tak sikać z jedną nogą w górze?

Pomogłem w rozpakowywaniu zakupów i postanowiłem się zdrzemnąć. Ponieważ wszędzie było mi niewygodnie, to postanowiłem spróbować wdrapać się na kanapę. Na szczęście obok leżała poduszka, a ja skojarzyłem fakty. Poduszka mnie podniesie i łatwiej wejdę na kanapę. Ni stąd, ni zowąd się udało. Kanapa była moja. Byłem bardzo zmęczony więc jakoś nie przyszło mi do głowy obmyślanie sposobu zejścia - no cóż, będę szedł na żywioł albo płakał. No dobra spałem jak zabity, gdy usłyszałem dźwięk przesypywania jedzonka. Nie zastanawiają się ani sekundy podniosłem się i przez oparcie kanapy widziałem pokoik, a tam Pana z jedzeniem. Zawahałem się raz, czy aby nie za wysoko. W końcu to jakieś 70 cm. Skoczyłem bo przecież jedzenie mi ucieknie jak będę powoli schodził. Lądowanie było mało majestatyczne, troszkę twarde mimo, iż podwozie mam takie niskie. Dobiegłem i zjadłem. Teraz wracam się przespać na kocyku w nogach Pani, ale wcześniej jeszcze napiszę posta.
Na koniec życzę Wam miłego tygodnia pełnego pozytywnych wrażeń!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz