poniedziałek, 13 stycznia 2014

Angry day

Nawet nie będę się szczególnie rozpisywał, bo jak sobie wspomnę ten dzień, to coś mi się w brzuszku kręci i... musiałbym wyjść na zewnątrz. A to oznaczałoby konieczność zawołania Ich i przekonania, że to ONI chcą wyjść na dwór. A tego nie chcę. Czemu? Bo jestem obrażony. I to zdecydowanie, bardzo, bardzo, BARDZO obrażony.

Dziś, wyjątkowo, miałem bardzo spokojną noc. Kiedy zasnąłem nagle wszystko w domu ucichło. Obudziłem się przerażony - czyżby chcieli mnie porzucić? Nie mogę na to pozwolić! Ale nie - Pan i Pani siedzieli na kanapie i po cichu czytali (Pan książkę, Pani coś ze świecącego pudełka). Była późna noc, więc zdecydowałem, że jednak wrócę do mojej ulubionej czynności - czyli się zdrzemnę. Gdy się przebudziłem było już rano. Z salonu dobiegły mnie smaczne zapachy i zrozumiałem, że chętnie zjadłbym śniadanko. Niestety, musiałem poczekać, aż Oni spałaszują to, co mieli na swoich talerzach. Ewidentnie się zorientowali, że od karmy wolę ich smakołyki i teraz już mnie nawet nie chcą wpuszczać do pokoju, kiedy jedzą.



Po moim śniadanku przyszedł czas na spacerek (tak, tak - z siku i nawet kupką). W drzwiach, gdy już wracaliśmy z Panem do domu, minęliśmy Panią. Powiedziała: papa Furiat, pogłaskała, dała buziaka Panu i już jej nie było. Coś mi zaczęło nie pasować. Gdzie ona poszła? Przecież mieliśmy spędzić ze sobą super dzionek. Spacerki, swawole... a tu Ona znika. No nic - dobrze, że choć Pan został. I tu kolejna, tym razem już bardzo niemiła niespodzianka - nie minęło kilka minut, a ten zaś mnie zabrał na dwór - chyba sam chciał załatwić swoje potrzeby fizjologiczne, bo ja żadnych nie miałem! Pochodziłem z Nim chwilę i zaraz wróciliśmy do domu. Raz, dwa, trzy - Pan się spakował i oznajmił, że idzie do pracy. I wtedy zrozumiałem - JEST PONIEDZIAŁEK!!! Nie potrafiłem się otrząsnąć z szoku. No bo jak? Zostawili mnie samego? Tak zupełnie, zupełnie?

I o to właśnie ta moja obraza. Przez nich spędziłem bite 8- znaczy 5745154 godzin w kojcu. Bez jedzenia! (dobra jakieś uszy, kurze łapki i taki patyk, co się nieładnie nazywa zostały mi zostawione). Bez wody (pomijając tę w mojej misce z napisem WATER)! Bez miejsca do spania (poza całym kojcem, legowiskiem, trzema podusiami, 3 kocykami...)!. No po prostu bez niczego! Dlatego za każdym razem, gdy pobudka przerywała mi smaczny sen, uczułem się nowej sztuczki - wyłem. Wyłem ile siły z moich małych płuckach. Niestety gdy Oni już wrócili sąsiadka nie przyszła. Chyba jej nie było wtedy, gdy włączałem moją małą syrenkę. Może to i lepiej?

Po Ich powrocie było już lepiej. Dostałem jeść. Dostałem wodę (no dobra, nie musiałem dostawać, bo cały czas była w misce). Poszliśmy na spacerek. I nawet trafiłem na kanapę i spałem z Panem na kolanach Pani... Było tak fajnie, lizałem głowę Pana i łapki Pani... tylko w pewnej chwili Pani powiedziała, że już starczy tego gryzienia (jakie gryzienie, skoro ja przecież lizałem) i założyła mi kaganiec. No więc ponownie się gniewamy. Bardzo. Ale chyba będziemy musieli przestać, bo w brzuszku kręci mnie coraz bardziej, chyba zbliża się do wyjścia jakaś śmierdząca kupka, a przecież nie mogę zrobić jej w moim królestwie. Nie wypada! Idę więc Ich przekonać, że potrzebują spaceru. Oby na dworku wiał przyjemny wietrzyk. Tego sobie i Wam życzę.

ps. Czy jeśli jutro jest wtorek, to Oni znów idą do pracy?

Tu rano, chwilę przed brutalnym porzuceniem

Tu tulimy się z Panem, na kolankach Pani

Tu dalej się tulimy

No a tu już gryz.. znaczy lizałem Pana... chwilę później zostałem zakagańcowany :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz