czwartek, 30 stycznia 2014

Święta bo prezenty

Ostatnie noce są bardzo wesołe. Mogę sobie spać, gdzie mi się żywnie podoba, oprócz sypialni. W nocy bojowałem z Panem o możliwość wejścia do sypialni. Tę walkę przegrałem, ale przed nami jeszcze długa wojna.

Dzień zaczął się jak zwykle w tygodniu i koniec końców południe i kilka kolejnych godzin spędziłem sam w zamknięciu. Oczywiście to wszystko przespałem, więc nawet nie wiedziałem kiedy wrócił Pan i przeszliśmy się na spacerek. Bardzo owocny i długi spacerek. Szliśmy co najmniej kilkadziesiąt kilometrów. Szło to wyjątkowo powolnie, co chwila zerkałem za siebie by przekonać się czy jeszcze widać domek. Poza tym było pełno nowych zapachów, a ja wszystko musiałem obwąchać i sprawdzić języko-zębowo.
 zaraz zaraz, czy ja tu kiedyś nie byłem

 wydaje mi się, że tak
prawie na 100% kiedyś tu byłem

Oczywiście jasne, że już tu byłem, w końcu to droga na łąkę. Tuż przed nią Pan wyczesał mi futerko. Było to bardzo fajne i zaowocowało znaczną ilością kłaczków. Na łące znalazła się nagle moja pomarańczowa piłka. Zupełnie nie wiem skąd ona się tam wzięła, ale nie przeszkadzało mi to być nią zainteresowanym przez 30 sekund.
 o moja piłeczka
 nie wołaj mnie, bo jest tu moja piłeczka
 o kawałek trawki, jakie interesujące źdźbło trawy 
nie rzucaj tej piłki, bo muszę za nią biegać, a tu takie ciekawe źdźbła trawy!

Wszytko co piękne szybko się kończy i nadszedł czas aby wracać do domku. Po drodze obsypał mnie niespodziewany opad śniegu. Zupełnie nie rozumiem jak to się stało, że ja byłem nim cały obsypany, a Pan nie.

 czemu ja jestem biały, a ty nie ?
 otrzepuje się ze śniegu
uciekam z miejsca obsypania
mimo ucieczki znowu spadł na mnie śnieg

Te anomalie pogodowe nagle się skończy i w spokoju mogłem biec do domku. To się obrażałem, a to się bawiłem z Panem. W każdym razie zaczepiałem go radośnie.
 po co mnie wołasz? Ja muszę do domku!
 no chodź szybciej, pokażę ci jak się biega!
 długo mam jeszcze szczekać na ciebie zanim się ruszysz?

Hm, w końcu się ruszył za mną i szliśmy znaną mi dobrze ścieżką do domku. Czekała nas długa droga, więc się bardzo śpieszyłem, gdy jak nagle nie stanę jak wryty. Przed moimi oczami pojawiła się ona -gałązka. Musiałem ją zabrać ze sobą do domku.

 szybko uciekam zanim się ktoś zorientuje, że zginęła mu gałązka
no dalej uciekamy, z tą super gałązką!

Oczywiście gałązkę po drodze zgubiłem. Taki łup, taki skarb, a ja to zgubiłem, przepadło. Na szczęście pod domkiem spotkałem znajomego pieska, z którym się przywitałem i który mnie pocieszył. No dobra przez zamieszanie z nim, gałązka wyleciała mi nie tylko z pyska ale i z głowy.

W domku szykowaliśmy obiadek, ale dziś się w jego produkcję zdecydowanie mniej angażowałem, nauczony poprzednimi dniami. Tak więc spokojnie obserwowałem i spędzałem czas w legowisku licząc, że tym razem coś do mojej miski wpadnie, a jak nie to przecież i tak nic nie robiłem, więc nic nie stracę. Przebieg mojego szczwanego planu zakłócił znajomy dźwięk domofonu. Już wiedziałem, że to idzie Pani. Poleciałem pod drzwi i piszczałem oczekując, aż je Pan otworzy, a ja będę mógł zbiec po schodach przywitać Panią po drodze. Szczęście w nieszczęściu. Pan otworzył drzwi, ale zabronił mi przez nie wychodzić. Więc niecierpliwie i nieskończenie długo czekałem, aż Pani się pojawi. Gdy Ją ujrzałem od razu ze szczęścia popuściłem i się przywitałem. Skakałem, merdałem ogonkiem, a Ona mnie głaskała i do mnie tak słodko mówiła.

Z ich obiadu u mnie nic nie wylądowało i musiałem się zadowolić swoim jedzeniem w misce. Ech, mają szczęście, że ono jest takie dobre. Gdy wszyscy zjedliśmy i się przespałem to nadszedł czas na otwieranie wielkiego czarnego zawiniątka, które przyniósł Pan. Kilka razy sprawdziłem co to może być, ale ani nie pachniało wesoło, ani nie smakowało, więc olałem sprawę (tym razem jedynie w przenośni). Gdy tylko zaczęli to otwierać od razu wiedziałem, że jest to moje!!!!
 nie wiem co to jest, ale na 10000000% to jest moje!
 no dalej, nie guzdraj się - otwieraj!
 ech wszystko muszę za Was robić!!! Tu się szarpie i schodzi
to jest moje. To jest jedzonko

Tak to jedzonko dla Furiatka, czyli dla mnie. Co prawda wygląda inaczej od tego, co poprzednio otwierałem i jest jakieś takie mniejsze, choć pisze na nim jak na tym poprzednim 15kg. Ech, coś tu nie gra. Pewnie ten napis oszukuje. Trochę niepokoi mnie inne opakowanie - może to jakaś zmyłka? Na szczęście nie, to było jedzonko. Dostałem je wymieszane ze swoim dotychczasowym, które nomen omen już się kończyło i martwiłem się, że już nie będę miał co jeść nigdy przenigdy!

Tak się kończy kolejny dzień, ale nie cieszcie się za bardzo, bo nie było aż tak różowo. Oczywiście moje gryzienie, znaczy lizanie po rękach kończyło się najpierw wymownym nie oraz wciskaniem mi zabawki, a w końcu ignorowaniem mnie. Dalsze moje działania kończyły się kagańcem. I muszę powiedzieć, że nie mam po co uciekać i się denerwować, kara jest nieuchronna!

Z pełnym brzuszkiem i pewnością, że nigdy nie zabraknie mi jedzonka, kładę się spać w spokoju, czego i Wam życzę. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz