środa, 30 kwietnia 2014

Lekarska kleszczoza

Poranny spacer to jest to, co uwielbiam. Jeszcze zaspany, ze śpioszkami w oczach i półprzytomny schodzę po schodach i gramolę się po trawniczku, aby zrobić to, co każdy robi rano. W głowie kołaczą mi się jedynie myśli by wrócić do domku, gdzie już z pewnością czeka na mnie śniadanko i ciepłe jeszcze legowisko. Wczorajszy poranek był trochę inny, najpierw wstała Pani, a dopiero, dłuższą chwilę później Pan, co mnie bardzo zszokowało i bardzo dziwiło, ale potem do śniadania było już jak zwykle. Po jedzonku kładłem się już spać, ale nie było tak pięknie. Okazało się, że muszę ruszyć z Borowskimi w drogę, bo Pani dalej się nie najlepiej czuła. Pojechaliśmy, a ja sobie smacznie drzemałem na tylnej kanapie i obudziła mnie dopiero wsiadająca Pani. Oj, jaki byłem zdziwiony, gdy pojechałem z Panem dalej zostawiając moją ukochaną Pańcię. Oj, jak rozpaczałem w aucie, bo na miejscu Pan również mnie zostawił. Całe wieki bylem sam, na szczęście spędziłem ten czas na spaniu. Dość szybko wrócił Pan i szybko odebraliśmy Panią i wracaliśmy do domku, a ja na nich przez pół drogi krzyczałem za to, że mnie zostawili samego. Zahaczyliśmy o centrum miasta, gdzie Pani poszła na zakupy, a ja z Panem chodziłem po nasypie pociągowym oczekując aż Pani wróci.
obserwujemy i Pani nie wraca!

wtorek, 29 kwietnia 2014

Polowanie

Nawet nie uwierzycie co się dzisiaj stało? Po spacerku i śniadanku zostałem całkowicie sam. Opuścili mnie na całe tysiąclecia. No i co z tego, że zjadłem szpony orła, no i co z tego że się wyspałem? Byłem samotny, chciało mi się płakać i nie mogłem znaleźć sobie miejsca. No dobra, spałem w swoim legowisku, ale tu chodzi o symbol, a nie o jakieś tam głupie fakty. Nie szczekałem, nie wyłem i nie nawoływałem ich, bo wiem, że i tak by nie przyszli, po prostu cierpliwie czekałem.

Nagle słyszę dźwięk gmerania przy zamku. To pewnie włamywacza, porywacz albo co gorsza - akwizytor. Czekam w pełnej gotowości, by rzucić się na szyję i uśmiercić na miejscu, ale w drzwiach pojawił się Pan. Mój świat zmienił się o 360 stopni. Tak wiem, że to pełen obrót, ale taki nie jeden wykonałem w osi pionowej i poziomej, a to wszystko z radości. Pan o dziwo się ze mną przywitał jak tylko się uspokoiłem. Początkowo mnie zbywał wyraźnym "nie skacz" i "nie wolno". Obejrzał film z moim udziałem i muszę Wam powiedzieć, że czułem, iż był ze mnie zadowolony. W sumie naprowadziły mnie na to jego słowa - "o, nie płakałeś, nie wyłeś i nie szczekałeś, jestem z ciebie zadowolony". Tak więc teraz już mogliśmy ruszyć na spacer. Początkowo trochę niepewnie wyszedłem, zastanawiając się czy to aby nie podpucha i spędzę najbliższe długie godziny na dreptaniu przed siebie podążając za Panem, podczas gdy miałem ochotę tylko na siusiu i do domku.
ale chyba nie idziemy jakoś daleko?

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Piknik

Jak to mówią, kto późno wstaje ten się wysypia. Tak więc wyspałem się za cały poprzedni tydzień, a dobrze Wiecie, że mi się należało. Tak więc jeszcze tylko wspomnę, że od rana czułem się wyśmienicie. Z takimi informacjami możemy przejść dalej. Borowscy od rana martwili się, że będzie zła pogoda i nici z planów, które snuli od kilku dni. Nim doszło do realizacji owych planów ja kilka razy byłem na spacerku pod blokiem. Można te spacerki nazwać pakietem minimum, polegającym na spacerku wokół bloku i do domku. Ponadto psociłem trochę przy praniu, zabierając suszące się, lub już suche skarpetki. Borowscy za mną ganiali jak rakiety, zabierali mi moją zdobycz, a ja wracałem po kolejną i tak zabawa toczyła się, aż do czasu gdy trafiłem za karę do izolatki. Po tym wszystkim pospałem sobie trochę w nogach Pani, aż do czasu gdy zostałem zmuszony do wyjścia. Ruszaliśmy w drogę, czyli na tytułowy piknik. Zacząłem szczekać, gdy już dojeżdżaliśmy na miejsce parkowania. Już znam te okolicę i już się orientuję. Zabraliśmy ze sobą przygotowany w domku koszyczek i plecak, no i ruszyliśmy w drogę. Co krok i co chwila dało się słyszeć głosy: patrz jaki fajny piesek, ale ma fajne uszy, albo moje ulubione: patrz jaki smutny piesek i wiele wiele innych. 
tu ja na zebrze, choć bardziej przypomina to pasy na jezdni

niedziela, 27 kwietnia 2014

Ryżowy bunt

O nie! Na śniadanie miska znowu wypełniła się z górką zatrważającą ilością ryżu. Ponieważ byłem bardzo głodny to postanowiłem trochę skubnąć. Jedynym przyjemnym akcentem który trafił na ząbek, było ciasteczko, zwane bez Borowskich tabletką. Ledwo ryżu ubyło w miseczce, na szczęście zapiłem to dużą ilością wody, lecz nie z miseczki - bo ta nie smakuje mi za bardzo. Najlepsza woda jest z prysznica, który uzupełnia wodę w wiaderku do sprzątania! Borowscy przed śniadaniem zabrali się jeszcze za małe sprzątanko. Oczywiście Im w tym pomagałem, jak tylko mogłem. Szczekałem to na parownice, to na odkrzacz, a nawet robiłem ślady łapkami.
 tutaj czekam, aż parownica się nagrzeje i ruszy w ruch

sobota, 26 kwietnia 2014

Na okrągło piątek

Wstałem i zażyłem swoją poranną dawkę jedzenia i oczywiście tableteczkę, a to wszystko oczywiście po szybkim porannym spacerku. Tak, muszę jeść tabletki jakieś, choć mi się wydaje, że to taka pyszna przekąska, takie ciasteczko. Zupełnie nie wiem dlaczego Borowscy wmawiają mi, że jest to tabletka, przecież widzę, że to przekąska. No ale nie ważne, będę udawał, że nie wiem. Obym tylko za szybko się nie skończyły. Zjadłem i obserwowałem jak się szykują do wyjścia. Niestety wszystko wskazywało na to, że dziś zostanę sam. Jakie było moje zdziwienie, gdy się okazało, że ja też idę, że nie zostanę sam. Wsiedliśmy do autka i odstawiliśmy Panią do pracy. Droga przed nami była długa, na miejscu wyszedłem na chwilkę na spacerek i wróciłem do autka czekać na Pana, który gdzieś sobie poszedł. Drzemałem sobie chyba z 10 godzin, gdy nagle usłyszałem otwieranie autka. Od razu stanąłem na równe nogi i wypatrywałem Pana. Pojawił się i znowu zwiedziliśmy okolicę autka. No ale to była tylko chwilka, bo przed nami dalsza droga. Jechaliśmy sobie spokojnie przez miasto, a ja obserwowałem świat ze swojej kanapy przez otwarte okna. Tak sobie jechaliśmy zahaczając o jakieś miejsca i w końcu dotarliśmy do Bojkowa.

piątek, 25 kwietnia 2014

Leśna dzicz

Dziś na śniadanko znowu był ryż, rozgotowany ryż. No cóż wiem, że nic innego nie dostanę u tych okrutnych i wrednych Borowskich, więc zjeść trzeba. Poranne spacerki były owocne, a po powrocie byłem gotowy do snu. Chciałem zaznaczyć, że już czuję się bardzo dobrze, a przede wszystkim ciągle mam wielki apetyt, czyli dawny i zdrowy Furiacik wrócił. No nic ze snu wybudziły mnie przygotowania Borowskich do wyjścia. Już miałem się z nimi żegnać, gdy nagle usłyszałem: zbieraj się kluska, jedziemy do Weta. Jak to do weterynarza, przecież byłem tam wczoraj?


znowu? Przecież już jestem zdrowy jak żaba!

czwartek, 24 kwietnia 2014

Zwroty na torach

Środowy poranek był całkiem spoko. Zjadłem sobie spokojnie śniadanko (nie całe, ale za to z apetytem), odprowadziłem Panią do pracy i wróciliśmy z Panem spokojnie do domku. Trochę na około, ale wróciłem szczęśliwy, zrelaksowany i lekko zmęczony, więc od razu poszedłem spać. Spałem sobie smacznie i tylko krzątający się Pan mnie czasami budził.
no przestań łazić, próbuję tu spać!

środa, 23 kwietnia 2014

Zakupy z czajniczkiem

Apetyt w dalszym ciągu mi nie dopisuje, śniadanko po porannym spacerku ledwo powąchałem. Razem z Panem odprowadziliśmy Panią do pracy. Dreptałem tak sobie z nimi, od czasu do czasu podgryzając im nogawki. Gdy dotarliśmy na miejsce z wielkim płaczem i smutkiem pożegnałem Panią. Wracając do domku, co chwilę obracałem się za siebie licząc, że Pani jednak za nami idzie. No niestety, nie było jej i musieliśmy sami wracać do domku. Może jej nieobecność była spowodowana tym, że wracaliśmy na około, poprzez łąki i lasy. Moja apatia nie została nawet przerwana przez piłkę, która pojawiła się znikąd. Nie chciało mi się w ogóle za nią biegać, tylko ją obwąchiwałem.
 o, tutaj jest piłeczka!

wtorek, 22 kwietnia 2014

Deszczowy spacer


Oj, dalej jakoś ze mną było najlepiej. Ani jeść mi się nie chciało, ani  w ogóle nic nie chciało mi się robić, no chyba że mówimy o spaniu. To mogłem i dalej mogę robić najchętniej. W każdym razie śniadanko zjadłem całe dopiero koło 14. Wcześniej byłem jakiś taki nie głodny. W ogóle zauważyłem, że jeśli chwilkę popiszczę i się przejdę w okolicy drzwi, to skoczymy na spacerek. Było takich wiele spacerków. Szybko na moją trawkę i powrót do domku. Na szczęście dostałem nową, świeżo gotowaną kosteczkę. Była taka pyszna, a co najważniejsze duża i nie odrzucało mnie od niej jak od mojej miski z jedzeniem.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Boli, ale imprezować trzeba

Jeśli ktoś z Was zaaferowanych świętami nie zauważył, że dzisiejszy post pojawił się znacznie później niż powinien, wynika to z nadmiaru wrażeń i emocji w dniu wczorajszym. 

Tyle tytułem wstępu, a teraz opowiem Wam jak było. Tak więc wszystko zaczęło się dawno, dawno temu, za górami, za lasami. No dobrze, może trochę bliżej i trochę wcześniej, ale nie było dobrze, choć w sumie nie! Było fajnie. Zaczynamy po kolei. Po pobudce nie zjadłem śniadania, całego śniadania. Od razu Borowscy wiedzieli, że coś się święci. Tak - bolał mnie brzuszek, a może po prostu już jestem stary i wybrzydzam? O moim nie najlepszym samopoczuciu i humorze mogły świadczyć również trzy różne niespodzianki zostawione w różnych miejscach mieszkania. Koniec końców start dnia nie był najlepszy. Nie przeszkodziło to nam jednak w ruszeniu w drogę. W autku od razu zasnąłem i nim się obejrzałem już byłem na miejscu. Podreptaliśmy do domku pełnego kafelków, gdzie z niecierpliwością czekała na nas wesoła parka. Zasiedli do stołu i jedli, a ja tylko mogłem zaglądać i się przeglądać jak znikają takie pyszności. Na ziemie spadła jedynie mała kiełbaska. Ech, małe to pocieszenie. Nie minęło wiele czasu i znowu ruszyliśmy w drogę. Minęła może minutka, albo godzinka i już byliśmy na miejscu. To był dom Freda. Od razu pełnym gazem popędziłem na górę zapominając o swojej melancholii i bólu, oraz wielu ciężkich problemach jakie mam na głowie, bo prawdopodobnie za drzwiami na czwartym piętrze po 1000000 schodach czekały na mnie miski, pełne pyszności, no po prostu Eldorado. Musiałem wolno dreptać, razem z Panem a moja cierpliwość została wystawiona na bardzo poważną próbę.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Wędkowanie

Od rana czułem, że coś się święci. Poleciałem na spacerek, dostałem śniadanko, a Borowscy leżeli w wyrku i leżeli. Ja próbowałem ich budzić ale to nic nie dawało. Poddałem się i zaległem pod łóżeczkiem obok nich. 
 ej no wstawajcie!

sobota, 19 kwietnia 2014

Wyjec

Wstali, tak więc czas na spacerek. Szybko i treściwie. Potem śniadanko i znowu spacerek. Odprowadziłem Panią do Pracy i poszedłem na daleki, bardzo daleko spacer. Nie myślcie sobie, że byłem sam. Jeśli spacerek, to oczywiście z Panem. Byłem bardzo zadowolony z przebiegu tego spacerku, bo nikt się nie denerwował, że go podgryzam lub szarpię - zabrali ze sobą mój sznur. Tak więc kilka długich godzin ciężkiego i wyczerpującego spacerku minęło jak z bicza strzelił, bo miałem sznur i do tego piszczącą piłeczkę. Trochę za nią pobiegałem, ale w nieswoich okolicach, więc to nie była taka wielka frajda. Ponadto wszędzie dookoła były jakieś obce pieski. W pewnej chwili zostałem otoczony przez ich głosy. Wywołało to we mnie atak paniki i lęku. Poniżej pare fotek ze spacerku.
 o i tak wącham trawkę

piątek, 18 kwietnia 2014

Listonosz

Śniadanko zjedzone i już szykowałem się na samotny pobyt. Widząc jak Borowscy się ubierają ja już leżałem w swoim legowisku i czekałem na zamknięcie kuchni, salonu i w końcu drzwi wejściowych. Stała się jednak rzecz niesłychana. Pan do kieszeni kurtki włożył woreczki na kupki i kaganiec, a do ręki smycz z obrożą i wypowiedział słowa do tej chwili rozbrzmiewające w moich uszach, po prostu miodek na me serce - idziemy na dwór. Nie zwlekając zebrałem się na wycieraczkę i wychodziłem jak król, jak pan na włościach
po co zamykasz ten zamek, chodźmy już!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Picasso

Spanie w tysiącu i jeden pozycji nigdy mi się nie znudzi. Tak własnie spędziłem całe przedpołudnie w domku, sam. Wyspałem się chyba za cały świat. W końcu wrócił mój ukochany Pan. Coś mi się zdaje, że on nie zdaje sobie sprawy z tego, że wczoraj zostałem zaszczepiony i należy mi się całodobowa opieka, no albo zapomniał. Koniec końców wyszliśmy na spacerek i poszliśmy z torbą do Pani do pracy. Takie odwiedzinki. W trakcie drogi smycz mnie bardzo denerwowała, wiec ją gryzłem, w sumie wszystko mnie denerwowało bardzo i wszystko gryzłem, zwłaszcza smycz. Na miejscu zarówno ja, jak i Pani, bardzo się ucieszyliśmy. Pochodziliśmy to tu to tam, zostałem nawet troszkę pogłaskany i na odchodne zmieniała się zawartość torby. Szybko się pożegnaliśmy i wracaliśmy. Dogra powrotna była bardzo podobna. W domku działo się bardzo śmierdząco, bo Pan postanowił zakryć swoją murarską fuszerkę za pomocą farby. W oklejaniu taśmą malarską pomagałem całym sobą. Jak było nierówno, to odklejałem, a jak równo, to też odklejałem. Potem nastąpiło malowanie. W ruch poszedł wałek i pędzelek. Oczywiście też malowałem, a raczej, jak można się domyśleć, zbierałem nadmiar farb ze ściany. Tak właśnie i teraz można powiedzieć że nie jestem tricolor tylko cinque colori, czy jakoś tak. Malowanie na klatce nie było już takie zabawne. Najpierw jakaś stara gładź się zaczęła łuszczyć i wygląda to teraz jakby ktoś pokruszył coś do farby - fuszerka po prostu. Potem to już drzwi zostały zamknięte i ja ze środka płakałem, krzyczałem by wyjść. Moja rozpacz nic nie dała, więc poszedłem się zdrzemnąć. Malowanie się skończyło, a my mogliśmy iść po Panią. Tak wiec ponieważ na ziemi była mokra farba, ja latałem nad progiem i okolicami jak jakiś samolot albo superfuriat!

Do Pani doczłapaliśmy, bo ja w drodze przeszkadzałem Panu podgryzając nogawki, buty i smycz. Koniec końców dotarliśmy, a Pani wyszła po chwili czekania. Cała trójka skoczyła na spacerek, znaczy wracaliśmy do domku, ale trochę na około. Droga była dość długa, ale bardzo przyjemna. Miałem okazję się nawąchać, nabiegać, a co najważniejsze znaleźć patyczek. Pani w tym czasie rozmawiała przez telefonik. Jak tak można, zamiast interesować się mną, Ona rozmawia przez telefon!
 poszły furiaty po betonie

środa, 16 kwietnia 2014

Wścieklizna

Wtorek jest zawsze bardzo dobrym dniem - każdy wtorek, jak daleko sięgam pamięcią. Borowscy spali niezwykle długo i niezwykle intensywnie. Nie wzruszało ich moje złe samopoczucie i moje problemy żołądkowe. Skończyło się tak jak skończyć się musiało, czyli zostawiłem w mieszkanku trzy różne niespodzianki. Chyba jednak Pan mnie kocha, bo tylko popatrzył na mnie wymownie i poszedł szykować śniadanko. W tym samym czasie ja również jadłem swoje jedzonko. Poranny spacerek był trochę później i był połączony z podróżą w autku. W ogóle nikt się dziś nie śpieszył i wszystko przebiegało bardzo spokojnie. W każdym razie po zrobieniu siusiu na trawniczku i przyszykowaniu LaBuni do przyjęcia Furiatka, ruszyliśmy w drogę. Jechaliśmy bardzo, bardzo długo. No dobrze, może tak długo nie było, ledwie 3352234 godzin. Robiliśmy mały przystanek w pracy. Okazało się, że tylko zostawili tam jakieś torby i oboje wrócili do autka. Ja oczywiście cały czas z tylnego siedzenia obserwowałem co się dzieje i czasami głośno szczekałem. Ruszyliśmy dalej i nagle Pani wysiada z autka, a My kilkadziesiąt kilometrów dalej zaparowaliśmy i wybraliśmy się na spacer. Tak wiem, jechaliśmy na spacer - to śmiesznie brzmi. Kręciliśmy się po nieznanym mi dotąd osiedlu. Minęło dobrych kilkaset godzin, gdy nagle usłyszałem Panią, ale nie miałem pojęcia skąd jej głos się dobywał. Pan tylko podsycał moją ciekawość słowami: gdzie jest Pani, szukaj Pani. Na szczęście siadłem na tyłku i wypatrywałem, aż w końcu znalazłem. Pani pojawiła się jak oaza na pustyni, czyli znikąd. Oczywiście od razu chciałem polecieć do niej i poskakać, ale nie było mi to dane, bo po pierwsze wiedziałem, że mam brudne łapki od parszywej deszczowej pogodny, a po drugie to nie wypada takim dużym pieskom. Pan nie miał z tym nic wspólnego!

wtorek, 15 kwietnia 2014

Pełnia szczęścia

Poniedziałek był pierwszym pełnym dniem, który spędziłem z Borowskim po weekendzie. Chyba nie tęsknili za mną tak mocno, jak ja za nimi. Po porannym spacerku i śniadanku zostawili mnie w przedpokoju sam na sam ze szponami orła. Mijały długie minuty, godziny, a w końcu lata. W końcu nie tak szybko wrócił Pan, nie było czasu na gadanie i zabawę bo musiałem wylecieć na dworek. Tam pełen relaks niemal od razu podlałem trawę i byłem gotów wracać do domku, ale nie było tak łatwo. Poszliśmy nową  i okrężną drogą przed siebie. Stawiałem kolejne kroczki, a drogi ciągle nie było końca. Mijamy kolejne łączki i ścieżki, aż w końcu od drugiej strony zachodzimy do pracy Pani. Tu już wiedziałem co i jak. Od razu poleciałem pod drzwi Jej biura i czekałem, aż w końcu się pojawi. Czekałem w nieskończoność, aż w końcu się pojawiła. Od razu mogliśmy wracać do domku. Na szczęście ze względu na pogodę udaliśmy się najszybszą i najprostszą drogą. Szybko nam to zleciało i już byliśmy w domku. Tu oczywiście zjadłem i nie zapomniałem poprzeszkadzać Borowskim w jedzeniu. Co prawda salon stoi na głowie i wszystko jest w nim powywracane, to ja nie omieszkałem sprawdzić, czy jednak dosięgnę coś na stole - nie dosięgłem! Potem trochę się pobawiłem i w końcu kolejny spacerek. Tym razem dreptaliśmy po pod blokowym trawniczku ganiając za pustą plastikową buteleczką. Tak spędziliśmy dobre kilka tygodni. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy i podreptaliśmy do domku na wieczorną drzemkę. Niewiele było mi trzeba, aby ten plan wdrożyć w życie. Rozłożyłem się jak długi na podusi i spałem, przerywając sobie jedynie na kolacyjkę i kolejny spacerek. Błogi sen przerwany został przez zamkniecie łazienki i odgłosy prysznica. Od razu poleciałem na miejsce i starałem się wybłagać o wpuszczenie - nie udało się! Po tym wszystkim usłyszałem od Pana, że idziemy na dworek, więc od razu poleciałem na wycieraczkę. Szybki spacerek sprawił, że jestem rozluźniony  i wypoczęty, a co najważniejsze pusty z wszelkiego ciśnienia. No, w takim stanie sen był niezwykle błogi! Oczywiście przed ostatecznym przymrużeniem oka doglądałem Borowskich, czy aby na pewno im wygodnie w wyrku. Na zakończenie kilka zdjęć ze spacerku . Do ugryzienia
 niucham
 co to za hałas?
 czy to słoneczko musi zawsze świecić?
 do domku - zdjęcie z Panem, znaczy z jego palcami
 wracajmy!
chwila relaksu na spacerku. Odpocząć trzeba!

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Z wygnania

Obudziłem się z rana i dalej byłem nie u siebie w domku, co było dla mnie wielką traumą. Miałem nadzieję, że gdy otworzę oczka, to będę mógł polecieć do sypialni moich Borowskich i ich obudzić. Niestety ciągle musiałem się dzielić jedzeniem z Fredem i poruszałem się na spacerach nie po swoich okolicach. No nic, jak dziś się nie pojawią to będzie epicki foch. Ponieważ jadłem na wyjeździe ryż i kaszę, a co jak ostatnio zaobserwowałem wpływa dość niekorzystnie na moje procesy trawienia. Dało to się wyraźnie odczuć gdy wracałem z Panią od Freda i zrobiłem co nieco w drodze na górę. Na klatce. Nie był to miły ani widok ani zapaszek, a wszystko to pod drzwiami sąsiadów i mało tego po ponad godzinnym spacerku.

Niemal cały dzień spędziłem na siusianiu po kątach i spaniu. W końcu słyszę otwierane drzwi, więc lecę sprawdzić. To moi Państwo, moi ukochani. No mówię Wam miałem być zimnym draniem, który ich oleje, ale nie wytrzymałem. Za to Oni zupełna olewka, przywitanie jak zwykle po powrocie Pana do domu. Nawet nie spojrzą, nawet nie pogłaszczą. Po chwili wszystko się zmieniło. Siedliśmy w kuchni i zaczęło się głaskanie, mizianie i czochranie. Posiedzieliśmy chwilkę, zjadłem po raz ostatni ryż z kaszą i poszedłem z Panem na spacer, długi spacer. Połaziłem wokół jeziorka - jednego i drugiego, wyrzłopałem trochę wody. Poziom wody w jeziorku obniżył się o jakieś 5 do 10 metrów. Jakiś biały pływający wróbel ze śmiesznym dziobem na mnie syczał - jejku jakbym mu niszczył dom, albo coś. Oczywiście go olałem i poszedłem sobie dalej. Spotkałem wiele wesołych piesków, ze wszystkimi się przywitałem. Były małe, puchate i bardzo strachliwe. Spotkałem czarnego niewielkiego chudzielca, podeszliśmy do siebie, zrobiliśmy noski noski eskimoski i rozeszliśmy się jak prawdziwi maczo. Potem spotkałem pieska rozmiarami i kształtem podobnego do mnie, jednak jego uszka były malutkie i śmiesznie wywinięte. No powiem Wam, że jakbym patrzył w lustro, ale takie bardzo zniekształcające, rozjaśniające, skracające uszy i zmieniające budowę ciała - jakby nie te kilka różnic, to po prostu mój brat bliźniak. Jeszcze spotkaliśmy wielkiego czteronogiego kosksa, o wzroku mordercy. Jego Pan od razu ja nasz zobaczył to przypiął swojego pupila do obroży - pewnie się bał, żebym go nie pogryzł i nie zaatakował. Miał szczęście przywitaliśmy się i rozeszliśmy w pokoju. Niech zna moją łaskę.

Odwiedziliśmy mieszkanko z kafelek, zabraliśmy małą walizeczkę i poszliśmy po Panią. Na schodach spotkaliśmy wychodzącego Freda. Tam się od razu położyłem spać.

Pospałem chyba dobre 454534 godzin i w końcu zebraliśmy się na spacerek. Cała trójeczka zdreptała na dworek. Powiem Wam kochani zrobiłem siusiu ze cztery razy w czasie, gdy Pan montował moją matę na siedzenia. Nie miałem siły wskoczyć do autka i Pani musiała mi podać pomocną dłoń, znaczy się pomocnego "kopaska w pupaska". Zasiadłem i od razu zasnąłem. Pojechaliśmy na zakupy. Ja nie wyszedłem, bo chciałem spać. Jak wrócili to założyli mi ni z gruchy, ni z pietruchy kaganiec. Jakiś inny nowy czy coś, bo ładnie pachniał i był taki wielgachny i czysty. Może tylko wyprali?! Na szczęście szybko zdjęli, zapakowali się i ruszyliśmy w drogę, już wiedziałem, że do domku. Skwitowałem to spokojnym snem. Obudziłem się dopiero pod domkiem, już mijaliśmy pysznie pachnący budynek zwany pizzerią, gdy nagle mnie dopadło. Pan tylko zauważył, że zaśmierdziało troszkę. Nie chciałem nic mówić, ale już nie miałem się gdzie położyć, wszystko było mokre. Auto się zatrzymało pod domkiem, z Panią szybko uciekłem na trawniczek, bo Pan poszedł sprawdzić co się stało. Mata była cała morka i okazał się, że jednak jej nieprzemakalność jest trochę przereklamowana. Kanapa też lekko zmokła. Tymczasem ja na trawniczku robiłem trzecie siusiu - to wina tej strasznej wody z tego strasznego jeziora. Pewnie te przerośnięte białe wróble, sikały do wody! Na szczęście wielkiej bury nie było. Skwitowali to słowami, że jestem złym, bardzo złym pieskiem. Było mi przykro, ale na prawdę nie wiedziałem co się dzieje i tak jakoś się stało, a poza tym kanapa przecież się wypierze, zwłaszcza tą parownicą!

Dopóki Pan, lekko porządkujący autko, nie zebrał się z matą, ja leżałem na chodniczku i ani nie myślałem o wchodzeniu. W końcu cała nasza trójka wdreptała na górę. Otworzyły się drzwi i zacząłem sprawdzać co i jak ze stanem faktycznym mojego domku. Obszedłem wszystkie kąty, ale nie widziałem mojej podusi, ani mojego legowiska. Gdzie ja teraz będę spał? Na szczęście wszystko szybko się znalazło i położyłem się spać!

Wyspałem się za wszystkie czasy, znaczy za noc z soboty na niedziele. Troszkę się poprzewracałem i obudził mnie Pan mówiący coś o spacerku. Wyszliśmy już ciemną nocą sprawdzić, czy w autko nie zostało kilka naszych rzeczy i czy kanapa choć trochę nie śmierdzi. Noc spędziłem u siebie na legowisku, szczęśliwy i radosny wiedząc, że moi Borowscy są tak blisko. Kocham ich. Do ugryzienia

niedziela, 13 kwietnia 2014

Porządki

Sobota, dzień wypoczynku i relaksu po długim i męczącym tygodniu pełnym wrażeń. Nawet nie chciało mi się wstawać na poranny spacerek. Znaczy rano trochę pobuszowałem, zwłaszcza w sypialni, ale to nic nie dało. Kiedy w końcu wstał Pan, to mi się nie chciało już iść. Prezent zostawiłem w kuchni. Mimo wszystko w końcu się zwlekłem z legowiska i podreptałem na szybki spacerek. Oczywiście pełna profeska - wszystko zrobione. Po powrocie zjadłem, a Pan położył się dalej spać. Ja nie wiedząc co ze sobą zrobić, cierpliwie czekałem aż wstaną. Czekałem i się doczekałem kolejnego spacerku. Poszliśmy po zakupy. Ech, ja nie wiem co oni widza w tych zakupach. Ciągle tyko zakupy tu, zakupy tam, a ja muszę siedzieć jak ten głupek w aucie lub przypięty do słupka.

Po powrocie zasiedli do pysznie pachnącego śniadanka, które Pani z wielkim trudem przyszykowała. Nim siedli ja już jedną kromeczkę zwędziłem z talerzyka Pana. Dostałem niezłą burę, a nawet nie spróbowałem ani kęsa, najmniejszego, no po prostu nic a nic. W ogóle zazwyczaj jak udaje mi się coś zwędzić, to z talerza Pana. Nie wiem, stoi on jakoś tak bliżej, albo może bardziej wystaje. Po śniadanku chwilka relaksu i zabraliśmy się do roboty. Pani w kuchni znowu pichciła, a ja z Panem sprzątaliśmy. Odkurzanie, mycie mebli i w końcu mycie podłóg, ale po kolei. Początkowo sprzątanie nie było fascynujące, więc pomagałem Pani w kuchni., jednak gdy w ruch poszedł odkurzacz, to ja byłem na pierwszej linii ognia. Stała się rzecz niesłychana, pokoik znowu się poprzestawiał, czyżby znowu szykowała się jakaś imprezka?

sobota, 12 kwietnia 2014

Znaki

Piąteczek, a zaczął się jak zwykle. No, może nie do końca, bo niespokojnie się kręciłem w łóżeczku i w końcu z samego rana zmoczyło się to i tamto. Ech, na szczęście moi Borowscy wykazali się odrobiną wyrozumiałości. Spacerek i śniadanko, wszystko szło w jak najlepszym porządku. Już się cieszyłem, że wspólnie spędzonych chwil, w końcu piąteczek. Na ale oni sobie poszli i to jeszcze wcześniej niż zwykle. Zresztą wrócili  też później. Długie godziny oczekiwania spędziłem na spaniu, zabawie kosteczką i gmyraniu przy wiszącym wysoko płaszczyku Pani.

Pan wrócił z pysznie pachnącymi zakupami, ale nie miałem czasu ich oglądać, bo śpieszyło mi się na dworek. To nie był jakiś tam zwykły spacerek, ale bardzo długi i wyczerpujący spacer, na koniec którego odzyskaliśmy Panią z okowów pracy. Spacerowaliśmy sobie to tu, to tam.
o, trawka za blokiem

piątek, 11 kwietnia 2014

Furek przyniósł sznurek

Zostając samemu nawet się nie spodziewałem, że dostanę taką dużą i wspaniale smakującą  kostkę. Umiliła mi ona długie godziny samotności. Pan powrócił jak zwykle milczący i ignorujący mnie, nawet na mnie nie patrzył. Jedyne co z jego ust się wydobywało to "Furiat idziemy na dwór". Ja dobrze wiem co to oznacza, dokładnie wiem, co mam wtedy robić. Pędzę jak szalony na wycieraczkę i czekam na założenie obroży i smyczy. Tak więc raz dwa trzy to uczyniłem. Na schodach mało się nie zabiłem, ale szczęśliwie dotarłem na sam dół. Tam mój trawniczek już się dla mnie zielenił. Po prostu tak wielka ulga za każdym razem mnie tam nachodzi, że brak słów. Dopiero wtedy się Pan ze mną wita. Głaszcze mnie po całym ciałku, a jest tego dużo do głaskania, mówię Wam. Spacerek był krótki, ze względu na panującą aurę. Z niczego nagle siup i jak nie lunie, jak nie zmoknę. W te pędy lecimy do klatki schodowej, a stamtąd prosto do domku. W domku mała pielęgnacja polegająca na suszeniu uszu i dokarmianiu syropkiem na sierść. Z tym lekiem, to mała przesada, bo to jest po prostu pyszne. Potem miejscowa aplikacja na miejsce po ataku bestii - kleszcza i można iść już spać.

Obudziło mnie znowu głośne "Na dwór". Byłem zaskoczony, ale trudno, trzeba iść. Tam okazało się, że co nieco jest do zniesienia do piwnicy. Tym zajął się Pan, a ja głośno pilnowałem auta, bardzo głośno. Ponadto autko znowu zostało wyposażone w matę dla mnie, a to oznaczało, że dzisiaj gdzieś jedziemy. Nie myliłem się, jakąś godzinkę później zdreptaliśmy ponownie na dół i pojechaliśmy po Panią, a potem na zakupy.

Jak ta lala pilnowałem autka, gdy Borowscy wypełniali koszyki po brzegi. Ponieważ w sklepie skończyły się banany, pojechaliśmy więc jeszcze do trzech kolejnych. Te banany to musi być coś bardzo cennego, bo tak im na tym zależało. Minęło trochę czasu i wróciliśmy do domku (bez bananów), w sam raz na kolację. Borowscy zaczęli się rozpakowywać, więc ja zacząłem szukać rzeczy dla siebie.
w tej torbie na 100000% jest coś dla mnie, dajcie mi to!

czwartek, 10 kwietnia 2014

Czyściec

Środa była jak zwykle bardzo specyficznym dniem tygodnia. Samotnie spędzone przedpołudnie pozwoliło mi na przemyślenie kilku spraw. Po pierwsze to ledwo dwa dni tygodnia minęły, ale już tylko dwa dni i będzie piąteczek, a więc weekend zbliża się wielkimi krokami. W sumie jak to mówi mój Pan "już tylko dwa dni, więc nie ma się co brać za robotę". Przez to wszystko jestem w takim zawieszeniu. Cieszyć się, już czy jeszcze smucić? Po drugie obserwowałem ostatnią murarską pracę mojego Pana i muszę powiedzieć, że jak bym miał narzędzia, to na pewno bym to poprawił, ale On szczwany schował to na balkonie. No nic jak przyjdzie to mu nagadam, a raczej naszczekam. Po trzecie kosteczki, które mi zostawili były bardzo dobre, ale zdecydowanie było ich za mało, a co za tym idzie chciałem ich zdecydowanie więcej - jak wstaną to im nagadam!

W końcu łaskawie wrócił Pan i pobiegliśmy od razu na spacer. Z całego podekscytowania zapomniałem wspomnieć o murarce, no ale najważniejsze, że mogłem się swobodnie wysiusiać na swój ulubiony trawniczek. Ech, pobiegałem trochę za buteleczką, ale ze względu na panującą mokrość trawy i wilgotność powietrza jakoś nie miałem nastroju na zabawy. Wróciliśmy więc tak szybko jak wyszliśmy. W domku trochę się posiłowaliśmy ze sznurem i zjedliśmy obiadek, znaczy ja zjadłem, bo Pan wcześniej wszamał kanapeczki i okrutnik się nie podzielił.

środa, 9 kwietnia 2014

Drzwi, tuż przed otwarciem

Wczoraj stała się rzecz niesłychana. Pan został w domku ze mną. Po śniadaniu i po pożegnaniu Pani jeszcze się zdrzemnęliśmy, ja w swoim legowisku, Pan na kanapie. Pani była bardzo niezadowolona - podobno Pan jej wczoraj obiecał, że skoro nie idzie do pracy, to ją odprowadzimy. Niestety, rankiem bardziej chciało mu się spać, niż dotrzymywać danej obietnicy... Po pobudce przeszliśmy się na spacerek. Wyrzuciliśmy śmieci i zabraliśmy kilka rzeczy z autka, a dokładniej moją matę i worek z jedzeniem chyba. Jeszcze troszkę pobiegałem i już byłem gotowy by iść do domku. W domku się działo. Najpierw otworzył drzwi, a ja byłem pewien, że znowu idziemy na dworek. Jak to - przecież dopiero wróciliśmy, ale na wszelki wypadek szybko wyleciałem przez nie i czekałem w ułamku sekundy na półpiętrze. Pan tymczasem nie wychodził, a zaczął oklejać framugę jakąś tam taśmą. Korzystał z drabinki, a ja z ciekawości wróciłem i oglądałem jego pracę. Tak sobie patrzę i naglę zza drzwi odezwała się sąsiadka. Szczekała, a ja z ciekawości słuchałem i naszła mnie siła i zaszczekłem sobie. Mój szczek jest dość doniosły, tak więc Pan szybko mnie zganił i kazał zwrócić do domku. Nie poddawałem się i pomimo przeszkody w postaci drabiny starałem się wydostać. Potem Pan otworzył worek karmy i wsypał do pojemniczka po moim bigosiku i dolał wody. Rozmieszał to, a ja tymczasem już się śliniłem na myśl o jedzonku. Tymczasem On zaczął to rozsmarowywać wokół drzwi za pomocą jakiegoś płaskiego dużego noża, czy coś. Oczywiście nie rozumiałem tego zupełnie, ale postanowiłem nosowo i językowo sprawdzić jak owa mieszanina smakuje. Oznajmiam, iż było to raczej niesmaczne, acz wydawało się jadalne. Byłem oburzony faktem, że tym czymś karmi się ścianę, a nie mnie! Ech, oczywiście nosek i uszka pozostały całe wypaplane w tej mazi. Kiedy Pan karmił ściany wokół drzwi, ja nie ociągając się po raz drugi i trzeci ba, nawet po raz czwarty, zbiegłem na dół. Nawet byłem troszkę dalej, ale Pan natychmiast przerywał karmienie ściany i mnie gonił. Dość szybko mnie łapał i zanosił do domku, a to za cztery literki, a to za karczycho - no po prostu nie było szansy uciec. Już nie wytrzymywałem i chciałem iść i na szczęście Pan oznajmił, że już kończy i żebym chwilkę poczekał. Ja już nie mogłem, tak więc popuściłem nadmiar ciśnienia. Wiedziałem, że będzie kara, ale na prawdę musiałem. Po kilku chwilkach już byliśmy na dworku. Pospacerowaliśmy trochę, pobiegałem i pogryzłem patyczek, ale trzeba było wracać, gdyż w domku trzeba było jeszcze posprzątać, a umówiliśmy się z Panią, że się z nią spotkamy. Tak więc szybko kurze, odkurzanie i mycie podłogi. Nie przeszkadzałem za bardzo, bo wiedziałem, że trzeba  się śpieszyć. Skupiłem się natomiast na ocenie pracy Pana. No i ta ściana to jakiś niejadek. Wszystko zostało na niej  i nic nie zjadała. Ech, w dodatku było to trochę nierówne. Powiem szczerze, że zrobił bym to lepiej. Gdy tak obserwowałem owo dzieło, Pan skończył sprzątać, podszedł i powiedział: spokojnie, może i nie równo, ale jeszcze to trzeba oszlifować. Ech, skwitowałem to wymownym spojrzeniem mówiącym: "spaprałeś i nie ma się co tłumaczyć".

Koniec końców byliśmy gotowi. Znieśliśmy do autka moją odkurzoną matę, którą już zdążyłem wypróbować oczywiście. Podreptaliśmy co sił po Panią. Spotkaliśmy Ją mniej więcej w pół drogi. Byli byśmy szybciej, gdybym nie szarpał Pana za nogawki - przynajmniej On tak mówi. Panią poznałem z oddali, już biegłem i pędziłem do niej, robiąc sobie przerwę na obwąchanie kamyczka, trawki i słupka. Przywitałem się z Panią, ciągnąć ją za nogawkę. Po wytarzaniu się w piasku poszliśmy w trójeczkę razem na spacerek.
    rzeczony obwąchiwany słupek

wtorek, 8 kwietnia 2014

Nowa formuła - poniedziałek

Pierwszy dzień tygodnia jak zwykle jest najcięższym dniem. Muszę się przyzwyczaić, że Borowscy po weekendzie spędzonym ze mną wychodzą  z samego rana. Boli mnie to trochę, ale w zamian mam spokój i mogę robić to, co żywnie mi się podoba, czyli spać, smacznie spać, czasami bawiąc się kosteczką, lub inną zabawką. Koniec końców odpocząłem, ale byłem smutny. Takie sytuacje budzą we mnie (uwaga trudne słowo) ambiwalentne uczucia.

Koniec końców Pan wrócił i bez zbędnej zwłoki wyszliśmy na spacerek. Szybko zrobiłem to, co powinienem i ziewałem licząc, że szybko wrócimy do domku. No i się przeliczyłem, bo podreptaliśmy na spacer dalej przed siebie. Było to bardzo długie doświadczenie. Poszliśmy w zupełnie nowe dla mnie miejsca i choć nie były one wyjątkowo daleko, to jęzor wylądował niemal po kilku krokach na ziemi, a gdzie tam jeszcze do celu. Na miejscu spotkał mnie taki oto widok:
Próbowałem polować na to, co chodzi po wodzie, ale się nie udało

niedziela, 6 kwietnia 2014

Niedziela przygód

Jak wyobrażacie sobie, że po wczorajszym imprezowaniu ja dzisiaj byłem wykończony i nie do życia, to Jesteście w wielkim, ale to wielkim błędzie. Co prawda spałem sobie bardzo długo i nie miałem ochoty wstawać. Poranny spacerek był prawie o godzinkę opóźniony, ale nie owijamy w bawełnę - był bardzo owocny. W domku spokojne śniadanko i mogę już poprzeszkadzać przy Ich śniadanku. Oni się potem położyli na kanapie i leniuchowali. Chciałem się do nich dołączyć, ale nie było mi dane. Co prawda miejsce było, ale oni ostatnio są bardzo na nie, na moje przebywanie na kanapie, MOJEJ KANAPIE! Za karę zostawiłem im prezent w pokoju nr 3. Jak tylko się zorientowali to mi się bardzo dostało. Muszę Wam powiedzieć, że z odkryciem niespodzianki nie było problemu. Zapaszek był bardzo charakterystyczny i wyczuwalny nawet z mojego legowiska, na którym bardzo szybko się znalazłem.

No kara karą, ale spacerki obowiązkowe trzeba odbyć. Poniżej kilka zdjęć z jednego z nich. Nic specjalnego, po prostu mój trawniczek i moje bieganie wszędzie.
 ej ten ktoś przeszedł obok mojego trawniczka - dlaczego?!

sobota, 5 kwietnia 2014

Imprezowo

Od samego rana sytuacja była bardzo interesująca. No po prostu mówię Wam istne szaleństwo. Spaliśmy bardzo długo, nie zadzwonił ani jeden budzik. Nagle moja natura się odezwała i musiałem działać. Tuż po fakcie wstał Pan i zniesmaczony posprzątał. Zebraliśmy się na dworek. Dokończyłem rozpoczęte w domku sprawy i poszliśmy na zakupy. Pan zniknął za drzwiami sklepu. Ja zza parkingu wyglądam za nim i nagle wychodzi - dzierży w dłoniach torbę wypełnioną bułeczkami jak się później okazało, oraz bukiet pachnących kwiatków. Szybko wróciliśmy do domku. Pan ciągle mnie zaskakiwał, wstawił mleczko na ogień, kwiaty umieścił w wazonie i przygotował śniadanko. Ja natomiast ciągle byłem głodny, a moja miseczka była ciągle pusta. Gdy mleko się zagotowało i przelane zostało do kubków, ja w końcu dostałem jedzenie. Gdy pałaszowałem Pan przeniósł wszystko co przygotował na tacy do sypialni. Chyba moje mlaskanie i wycie Pana obudziło Solenizantkę - bo jak się okazało Pani dziś miała urodzinki, co prawda nie wiem co to jest, ale bardzo się cieszyłem. Pani też się cieszyła, ze śniadanka i kwiatków. Zjedli razem i jeszcze się zdrzemnęli a ja oczywiście chciałem z Nimi w łóżeczku, ale musiałem zadowolić się podłogą i mordką na kołderce, ale muszę Wam powiedzieć, że i tak było super.

piątek, 4 kwietnia 2014

Za butlą

Zgadnijcie kto rano poszedł na spacer, zjadł śniadanie, a potem został sam na całe wieki. Musiałem obgryzać kość, spać i bawić się swoimi zabawkami. Po prostu katorga, kto to widział, tak traktować biednego i starego Furiacika. Na szczęście gdy tylko wrócił Pan, to od razu polecieliśmy na spacerek z butelką. Poganiałem za nią jak szalony. Bo musicie wiedzieć, że uwielbiam jedzenie, uwielbiam spać, ale również bardzo lubię ganiać za plastikową butelką. Najpierw troszkę pospacerowałem i zrobiłem to co każdy piesek musi zrobić na dworku.
 piękny dzionek, słoneczko, zielona trawka to i sobie powącham wszystko

czwartek, 3 kwietnia 2014

Tortowo

Spałem sobie smacznie, gdy nagle obudził mnie dźwięk budzika. Już miałem wstawać i lecieć do łóżeczka, ale jak szybko się rozpoczął tak szybko zamilkł. No więc jeszcze mogłem podrzemać. Rzuciłem tylko okiem na Borowskich czy na pewno śpią. Drugi i trzeci dzwonek - w końcu wstają, więc i ja wstaję. Pan jak co rano ubiera się w dresik, idzie do kuchni, wstawia wodę na paróweczki, ubiera buty, zakłada mi smycz na wycieraczce i już jesteśmy na schodach. Szybki marsz na dół i drzwi, a za nimi wolność. Trawka, zrobienie tego i owego i szybki powrót do domku, bo już w brzuszku burczy. Szybkie śniadanko, a tymczasem Pani już szykuje się do Pracy, a Pan przygotowuje śniadanie. Podoba mi się to, jak tu wszystko jest poukładane i zharmonizowane, po prostu wszystko jest zgrane. Zasiadają do śniadania, a ja jak zwykle z nimi, licząc, że coś uda mi się upolować tym razem.

środa, 2 kwietnia 2014

Zawsze na 200%

Witam, nawet Sobie nie wyobrażacie ile dziś musiałem zrobić. Po pierwsze od rana spacerek, krótki ale bardzo intensywny, potem szybkie śniadanko. Borowscy zjedli swoje i widać było wyraźnie, że mają zamiar zaraz wyjść i zostawić mnie samego w domku. Na szczęście cały czas samotności nie został przeze mnie zmarnowany. Ot, po prostu musiałem obgryźć kość, pobawić się zabawkami i spać. Może się wydawać, że to jest takie proste, ale co to, to nie! To ciężka praca wymagająca wiele uwagi, skupienia i dokładności. Powiem Wam, że to jest strasznie męczące. Mało tego, gdy przyszedł Pan to od razu mieliśmy misję. Trzeba było zanieść do Pracy Pani jakieś śmieszne kolorowe foremki do babeczek. Niby nic wielkiego, ale to przeszło 500 metrów spaceru, pod górkę, z wiatrem i słońcem w oczy! Na szczęście się udało, a całą drogę tylko słyszałem od Pana: skończyły się worki, więc uważaj! Tak bardzo uważałem, że potem do sprzątania Pan musiał wykorzystać znaleziony kubek z pewnej restauracji z klaunem i kijem. Ten mój Pan jest bardzo pomysłowy, przy okazji stworzył najpotężniejsza broń na świecie.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Mechanik pełną gębą

Rano mnie zaskoczyli, bardzo mnie zaskoczyli. Wstałem i nie było od razu spaceru, nawet nie było jedzenia - musiałem czekać, aż łaskawie zjedzą i się ubiorą. Za karę zmoczyłem im podłogę troszeczkę. Już byłem pewien, że mnie zostawią, że sam będę musiał spędzić cały dzień. Stało się coś co mnie zupełnie zaskoczyło. Dali mi jedzonko, poczekali aż zjem i cała nasza trójka wyszła na spacerek. Dreptaliśmy sobie w stronę pracy. Okazało się, że odprowadzamy Pancię do Pracy. Powrót mi się już zdecydowanie mniej podobał. Ciągle obracałem się za Panią, czemu została, czemu nie idzie z nami, gdzie ona jest?'

W domku Pan dalej siedział przy komputerach i coś tam naprawiał, postanowiłem wówczas, że jak nie naprawi do wieczora to mu pomogę. Ech, w sumie to niewiele więcej się działo, no bo zjadłem pyszną kosteczkę, tą którą wczoraj gotowali moi Borowscy i po domku roznosiły się takie wspaniałe zapaszki. Oni ciągle narzekali, że strasznie śmierdzi, zupełnie nie wiem dlaczego
ja i resztka kosteczki (poduszeczka mokra z powodu mojej paszczki)