wtorek, 6 maja 2014

Wszystko w nogach

Zostać samemu w Poniedziałek to nie grzech. To wszystko w sumie prawie jest fajne. No właśnie prawie robi różnicę. Mogę wylegiwać się do woli i nikt mi w tym nie przeszkadza i nikt nie karze mi chodzić na spacery. No właśnie nikogo nie ma i przez to czuję się trochę, a nawet bardzo samotny. Na szczęście ten czas samotności upłynął mi bardzo szybko i w drzwiach pojawił się Pan. Po chwili przygotowań, które ja aktywnie wypełniałem licznymi skokami, wypiłem wodę i byłem gotowy do drogi. Dziś nie braliśmy ze sobą ani piłki, ani sznura. Zupełnie goli ruszyliśmy na spacer. Poszliśmy zobaczyć czy pole konwalii już jest gotowe do zbiorów. Niestety okazało się, że ktoś nas uprzedził. Smutni ruszyliśmy dalej. Przeszliśmy naprawdę bardzo dużo kroków w miejscach, których do tej pory nie znałem. Ciągle naszym oczom ukazywał się las lub łąki, gdy nagle pojawiło się coś naprawdę dziwnego.

Najpierw zobaczyliśmy popsute tory z których pozostały jedynie podkłady i to gdzieniegdzie. No muszę przyznać, że widok szokujący. Las, las i nagle ciach - tory, a zaraz za nimi góra. 
wywącham i znajdę tego huncwota, który to popsuł!

Oczywiście nie omieszkaliśmy się na nią wspiąć, choć było bardzo stromo, niemal pionowo. Nie wiem jak daliśmy radę wejść. Okazało się, że na szczycie była droga, ciekawe kto ją tu wybudował, na szczycie tak wielkiej góry?
rzeczona droga

Bardziej szokujący był widok jaki rozpościerał się po drugiej stronie wielkiej góry. Jak okiem sięgnąć ani jednego drzewka tylko wszędzie kamienie i goła ziemia. 
goła ziemia

Gdy tak patrzyłem na to zastanawiałem się, jaki piesek tak wygrzebał trawę z ziemi i usypał takie wielkie górki. Zapewne był to jakiś duży piesek. Moje przemyślenia zostały przerwane, bo ruszyliśmy w drogę powrotną. Jak się okazało nasza wspinaczka była nie potrzebna, bo droga na szczycie góry schodziła w dół do poziomu, z którego się wdrapywaliśmy. Ech, jak mogliśmy przeoczyć takie ułatwienie? No cóż, wracaliśmy. Spotkaliśmy po drodze dwa wielkie i futrzane pieski. Bardzo ciekawskie. Przywitałem się z nimi po kolei i ruszyłem dalej. Droga powrotna była dłuższa i trochę inna, bo jak się okazało poszliśmy po Panią. Trochę się pokręciliśmy i jeszcze musieliśmy wyczekać pod drzwiami, aż Pani wyjdzie.
no kiedy Ona wyjdzie?

W końcu wyszła i cała nasza trójka wróciła do domku, oczywiście zahaczając o sklepik. Tak - znowu robili zakupy i przez to ja znowu musiałem na nich cierpliwie czekać i to długo czekać. Pojawili się w końcu z jedną torba i mogliśmy wracać do domku, w końcu.
czuję , że wracamy!

W domku sobie zjadłem i podkradłem paczuszkę chipsów ze stołu, co prawda była niemal pusta to i tak była kupa zabawy.
o chipsy, moje chipsy!

Gdy już byliśmy w komplecie, to nie omieszkałem im trochę podokazywać. Za to, że mnie zostawili rano to ciągle ich podgryzałem i chciałem, aby się mną zajmowali. Tak więc ciągle się na mnie denerwowali i mnie besztali. Z drugiej strony jednak bawili się ze mną w przeciąganie sznura i zagłaskiwali mnie na śmierć, no prawie, bo przecież żyję. Byli bardzo pozytywnie nastawieni, gdy tylko przestawałem być napastliwy. Ciągle rozmawiali o jakimś śmiesznym imieniu i grozili mi, że jak się nie poprawie to sprowadzą jeszcze jednego bassecika, słodszego i skończy się rumakowanie. Przemyślałem to i postanowiłem się udać na spanie, aby wypocząć przed właściwym spaniem. Sen okazał się zbawienny, uspokoiłem się i zająłem obgryzaniem kijka. Gdy tylko Pani udała się do sypialni, ja przewędrowałem do legowiska, gdzie padłem jak kawka. Obudził mnie budzik i wstający Pan. Czas iść na spacer! Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz