Co tu dużo opowiadać, po spacerkach usłyszałem, że będziemy jechać do Bojkowa. Pomyślałem sobie, że to może oznaczać spotkanie z Fredem i może jakieś dobre jedzonko.
Do południa Pan robił coś przy komputerze, a Pani się krzątała po domu, a ja sobie ich oglądałem wylegując się na swoich podusiach. Nagle zaczęli się szykować, a to oznaczało, że ruszamy do w drogę. Byłem niemal w jednej chwili zwarty i gotowy. Torba wypchana różnymi rzeczami i już schodzimy do autka. Mały obchód po okolicy z Panią, bo Pan coś tam jeszcze robi przy komputerku - On go chyba naprawiał, co mnie dziwiło, bo nie korzystał z młotka, ani z mojej pomocy.
W drodze do celu zahaczyliśmy jeszcze o sklepik. Musiałem poczekać w autku, ale na szczęście szybko się wyrobili i znowu w drogę. Auto zgasło i gdy tylko otworzyły się drzwi ja wystrzeliłem jak torpeda. Nie było nikogo. Po chwili dopiero się zorientowałem, że jesteśmy przed wjazdem na posesję, tak więc czekało nas jeszcze chwilowe dreptanie. Otworzyła się brama i była masa ludzi, znanych mi ludzi oraz Fred i Franczesko, ale najważniejsze, to było jedzenie w moim zasięgu - na stoliku, niskim stoliku. Przywitałem się ze wszystkimi obecnymi tak dla niepoznaki i sru, szybki atak i nim się zorientowali, to już w pysku miałem dwie kiełbaski. Krzyki i wrzaski nic nie pomogły bo one były moje i tylko moje. Wszyscy się trochę śmiali, a najbardziej zdenerwowana to była Pani. Po konsumpcji, która trwała jakieś 20 sekund poszedłem szukać więcej na stoliku, niestety znalazłem jedynie kaganiec. Od tej chwili mogłem jedynie obserwować wszystko, a nic nie mogłem spróbować.
to tutaj pochowali wszystkie pyszności
ech. cierpienia młodego Furiatka
Na szczęście kara nie trwała zbyt długo i mogłem wracać do zabawy z Frankiem, bo Fred to w ogóle się nami nie interesował, tylko warczał i warczał - co za gbur! Za Frankiem ganiałem i go obszczekiwałem oraz próbowałem podgryzać. Lataliśmy po trawie, grządkach i betonie, jednym słowem byliśmy wszędzie.
jedna z nielicznych chwil wytchnienia Franka
Gdy Fred z opiekunami pojechali, ja z Frankiem poszedłem w długą, która okazała się bardzo krótka. Szybko Pan naprowadził mnie na właściwe tory. Z czasem zaczęli pojawiać się kolejni goście znani mi i nieznani, a ja z Franko staraliśmy się uciec przez chwilowo otwartą bramę. Nasz gigant się udał, ale nie trwał za długo. Szybko zostaliśmy złapani i nie pomogło moje chowanie się po rowach melioracyjnych.
Potem to było spokojniej wszyscy zjedli poza nami. Ja choć miałem ochotę coś przegryźć, i nie chodziło mi o suchą karmę, którą podsuwał mi pod nos Pan. Na szczęście po jedzonku przyszedł czas na spacer. W drogę ruszyła nasza czwórka. Pan, Pani, Pani Spaniel i Furiacik wędrowali polami i lasami zaostrzając sobie apetyt przed kolejną porcją potraw grillowych.
odkrywamy nieznane ostępy, dzikie ostępy
ej no chodźmy, bo Pani już jest daleko
za Panią!
wysoka trawa
takie tam zmarnowane wju, bo mnie na nim nie ma
Wróciliśmy, a na grillu wylądował boczuś i kaszaneczka. Nie mogłem się doczekać, aż będzie gotowe, co chwilę sprawdzając, czy to już. Z pragnienia nie mogłem już wytrzymać i zabrałem się za picie wody z wiadra.
Potem trochę powalczyłem z jubilatem. Siłowaliśmy się i niestety przegrałem mimo, iż on już jest taki stary. Byłem bardzo smutny co można zauważyć na poniższym obrazku.
Aby mnie pocieszyć, Pan postanowił porzucać mi piszczącą piłeczkę. Do zabawy dołączył się Franko, ale nie miał żadnych szans, by wygrać ze mną w tej zabawie.
mam piłeczkę i nikt mi jej nie zabierze
Nikomu jej nie oddałem i biegałem z nią jak szalony ciągle piszcząc. Do zmiany nastawienia przekonał mnie dopiero podany do stołu upieczony boczek. Niestety nic mi nie wpadło do mordki, a Franek wskakując na ławę uciekał przede mną. Takie dwa tragiczne wydarzenia się skumulowały i już niemal po ciemku, troszkę poszczekałem i robiłem inne super tajne rzeczy, jak mierzenie obszaru i zapamiętywanie dróg ucieczek. Gdy wróciłem do altanki jeszcze resztki jakieś były i coś tam mi spadło, ale jednak kiełbaska i pół kaszanki? Co to miało znaczyć?! Na pocieszenie dwóch imprezowiczów pomogło mi się wdrapać na ławę. Ledwo im się udało, a ja ze zmęczenia chciałem się położyć, a miejsca nie było, więc zaczepiałem jednego, aby zszedł robić mi zdjęcie. Skończyło się to moim powrotem na ziemię. Wówczas zjadłem swoją suchą karmę i położyłem się spać przed Panem. Drzemałem sobie na ziemi, a Franko na ławeczce - cóż za niesprawiedliwość! Do domku wróciliśmy sprawnie i szybko. Niestety najpierw musiałem się dzielić swoją kanapą z Panią Spaniel, a potem jeszcze przespacerować się do domku pełnego kafelek. W domku od razu położyłem się pod stołem i zasnąłem jak kamień. Nawet nie wiedziałem kiedy Borowscy poszli spać do sypialni, a tym bardziej nie wiedziałem w jaki sposób wylądowałem na legowisku, gdzie zastał mnie późny świt! Do ugryzienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz