piątek, 2 maja 2014

Grilowa uczta

Słuchając ostatnich informacji o zbliżającym się długim weekendzie i modzie na grillowanie z niecierpliwością czekałem, aż przyjdzie ten wymarzony czas. Poranna pobudka i spacerek, a w końcu jedzonko przebiegło bez najmniejszych problemów i zaskoczeń. W końcu spojrzałem na kalendarz i widzę coś czemu nie mogę uwierzyć - ja nie umiem czytać! Naglę patrzę, a Pan oderwał z niego kartkę i mówi - no i mamy już maj. Od razu doszły do mnie dwie informacje. Po pierwsze jak ja odrywam kartkę z czegokolwiek to jest krzyk, a po drugie jest już maj, a więc czas na grilla. Nie pomyliłem się, bo ledwo minęło południe, a spakowaliśmy się i dzięki LaBuni ruszyliśmy w drogę.
weźmy te skarpetki, to moje ulubione skarpetki!

no jedźmy już, bo jestem głodny

Jechaliśmy sobie spokojnie, a ja przez większą część czasu wyglądałem sobie przez okienko, podziwiając szybko zmieniający się świat, pełen hałasów. Na miejscu, gdy tylko się zatrzymaliśmy, od razu dałem znać, że chcę już wyjść i zjeść. Co prawda wyszedłem zaraz po przejechaniu przez bramę, ale jedzenia jeszcze nie było i jak się okazało, trzeba będzie jeszcze na nie trochę długo poczekać. Tak więc spędziłem trochę czasu na zwiedzaniu i zabawie.
 tutaj się bawię
a tutaj zwiedzam

W tym czasie rozpalił się już ogień w grillu, a mięsko już na nim skwierczało. Oczywiście niejednokrotnie sprawdzałem, czy nic nie spadło i czy aby na stole nie pojawiło się co nieco. Gdy tak węszyłem przy grillu kapnął na mnie gorący olej, co początkowo mnie odstraszyło, ale domyśliłem się, że skoro kapnął na mnie, to musiał też na ziemie, a więc zacząłem go zlizywać z ziemi. Wiedziałem, że mięsko jest już prawie gotowe, więc zaostrzyłem sobie apetyt przed jedzeniem popijając soczek z miseczki.
 e, co tak trzymasz, nalej i zostaw!
jejku jak mało tego pysznego soczku

Soczek zabuzował w brzuszku, w główce się zakręciło, a na stole wylądowało jedzonko. Troszkę rzeczy mi spadło do pyszczka, jakieś kostki z żeberek, jakieś kiełbaski, kawałek kaszanki. No po prostu bajka, żyć nie umierać. Po takim obfitym jedzonku konieczny był spacerek, więc powędrowaliśmy po polach. Jak można zobaczyć na zdjęciach spacerek odbył się z z Fredem, który nie chciał się ze mną bawić, mimo moich licznych próśb i w końcu gróźb. Nic nie skutkowało więc za karę przeszkadzałem mu w jego sprawach. Nie odstępowałem go na kroczek.  
 podążam za Fredem jak cień
 ej poczekajcie na mnie, bo ja tu pilnuje Freda, aby się nie zgubił
 nie zostawiajcie mnie już biegnę
 no odłóż ten aparat i chodź!
 no pobaw się, pobaw się ze mną!
zabawa, gdzie jest Furiat?!

Spacerek był bardzo przyjemny, ale jęzor leżał mi już na ziemi i z powodu zmęczenie nie raz traciłem koordynację, przez co lądowałem efektownie na ziemi po wykonaniu salt i przewrotów. Fredowi się już chyba znudził ten spacerek i się od nas odłączył, tak więc my musieliśmy podążać za nim. Wróciliśmy na miejsce zbiórki, pod grill i po wypiciu wielu litrów wody, przyszedł czas na drzemkę. Kręciłem się między leżakami a kocykami, w końcu zalęgłem koło Pana który, potraktował mnie jak poduszeczkę. Przed powrotem do domku jeszcze przyszedł czas na wyczesywanie oraz usunięcie kleszcza z ucha. Ja nie wiem co się dzieje, ale płyn na kleszcze i obroża absolutnie nic nie dają. Muszę być wyjątkowo słodki i uroczy, skoro te krwiopijne potwory przyklejają się tylko do mnie! Ze smutkiem wracałem do domku, ale też i już się nie mogłem doczekać, aby sobie pospać we własnym legowisku. Jechaliśmy sobie, a ja ten czas spędziłem na spaniu. Na miejscu okazało się, że nie jesteśmy w domku, ale dalej na spacerku. Tak - pojechaliśmy nad jeziorko, do parku zwanego Skałką, czy jakoś tak. Pełno ludzi i piesków, zjadłem trochę lodów i trochę popiłem wody i po jednym okrążeniu wróciliśmy do domku. Tam od razu zaległem spać i tylko na jedzonko się obudziłem. Byłem tak zmęczony, że gdy moi Borowscy położyli się spać i pogasili wszystkie światła, ja dalej sobie smacznie spałem na podusiach w salonie. Dopiero po jakimś długim czasie, chyba nawet bardzo długim się zorientowałem i poszedłem sprawdzić czy śpią i w końcu wylądowałem na swoim legowisku. Spałem sobie tak smacznie, aż nie obudził mnie Pan słowami: Idziemy. Tak fajnie minął mi pierwszy dzień maja. Do ugryzienia i oby pogoda nam wszystkim sprzyjała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz