poniedziałek, 5 maja 2014

Jezioro radości

No i stało się, wczoraj był ostatni dzień długiego majowego weekendu i razem z Panem postanowiliśmy to wykorzystać na spacer. Całe przedpołudnie staraliśmy się przekonać Panią, aby poszła z nami, ale niestety oznajmiała nam, że musi poprasować całą górę ubrań i Pan ma jej puścić seriale. Gdy Pan przygotowywał życzenie Pani, ja w tym czasie realizowałem chytry plan sabotażu planów Pani. Cały kosz czystego prania stał już na podłodze gotowy do prasowania, więc ja systematycznie wszystko obśliniałem, by nie było co prasować. Wszystko miało nadawać się do kolejnego prania, ale niestety zostałem przyłapany i plan spalił na panewce, zaraz na samym początku.

Na spacer ruszyliśmy we dwójkę. Szliśmy dziarsko przed siebie w kierunku niemal identycznym ze wczorajszym. Koniec końców po dłuższym spacerku wylądowaliśmy nad jeziorkiem, tym które można obejść w cywilizowany sposób. Dziś było znacznie mniej ludzi niż ostatnio i pełno obiektów do polowań.
niestety za każdym razem gdy się zbliżałem te uciekały


Zupełnie nie rozumiem dlaczego uciekały te kolorowe kwaczące stworzonka, w końcu chciałem się tylko przywitać, w zamian za to trafiałem na suchy pyszny chlebuś.
 przyczajony wpatruję się w cel
pędzę do celu

Niestety kolejna, już chyba z dziesiąta próba zakończyła się niepowodzeniem. Nie było nawet chlebka, więc musiałem zadowolić się obgryzaniem znalezionego patyczka
o jaki pyszny patyczek, tylko się połamał

No ta próba zaprzyjaźnienia się z kwaczkami była ostatnią, dałem sobie z tym spokój, bo zrozumiałem, że chyba zazdroszczą mi urody. Zrobiliśmy kilka kółeczek wokół jeziorka, spotykając kilka piesków. Jeden z nich skakał do wody robiąc przy tym masę hałasu, jakiego nigdy nie słyszałem. Jego pływanie w mojej wodzie, trochę odebrało mi apetyt na jej popijanie. Jeden z poznanych piesków był super. Trochę młodszy ode mnie i taki malutki jak kwaczki, ale znacznie od nich przyjaźniejszy. Chwilę się powąchaliśmy, trochę się poganialiśmy i posiłowaliśmy na łapki. Niestety trwało to zdecydowanie za krótko i szybko musieliśmy się rozstać, bo szliśmy w przeciwnych kierunkach. Ech, wielka szkoda, ale żeby mnie pocieszyć Pan postanowił porzucać mi ulubiony sznur. Poganiałem za nim jak dziki, zapominając przy tym o trapiącym nie smutku.
znalazłem sznur, który wyrzuciłeś, czy Jesteś tak szczęśliwy jak ja? 
 biegnę szukać sznura!
 gdzież on jest?
znalazłem i biegnę go przynieść

Jednak nie przyniosłem tego sznura tylko sobie ległem na trawce (zapewne łapiąc tysiąc kleszczy) i pogryzłem w spokoju relaksując się.
 pełen relaks, trawka i sznur
"artystyczne" ujęcie psa!

Niestety cała ta przyjemność bardzo szybko się skończyła (trwała jedynie jakieś 3 godziny) i trzeba było wracać do domku. Po drodze trochę jeszcze podokazywałem gryząc nogawki i smycz, przez co zostałem ukarany. Znowu zostałem przyczepiony do słupka i osamotniony. Jak się uspokoiłem to mogłem spokojnie wracać. W domku Pani kończyła prasowanie (znaczy była w połowie), a ja niemal od razu po zjedzeniu obiadku wylądowałem na ziemi i zasnąłem. Spałem sobie tak smacznie, że nawet nie zauważyłem jak nadeszła noc. No może nie noc, ale leka ciemność. Postanowiłem się przypomnieć, że czas na dworek. Z Panem wyszliśmy i mogłem poganiać za butelką, ale nie jedną lecza za dwoma. Na koniec spaceru byłem niemal na wykończeniu. Ledwo wróciłem do domku. Tam chwilkę pobawiłem się z Panią, znaczy Ona trzymała sznur, a ja go w spokoju ciamkałem w paszczy powoli wdrapując się na łóżeczko. Nawet się nie irytowali jak sobie leżałem na nim, ale nie byli też z tego faktu zadowoleni. Tak więc zupełnie sam bez ich interwencji postanowiłem zejść. Na koniec dnia dostałem jeszcze kartonik po soczku do zabawy. Jest to na tyle fajna zabawa, że nie muszę za nim biegać po całym mieszkanku. Mogłem się w spokoju położyć i obgryzać, by dostać się do resztek soczku.
o jaki smaczny soczek, zaraz się do niego dobiorę

Koniec końców chciałem już spać, ale nie mogłem, bo moje podusie były całe zabrudzone resztkami kartoniku. Zadręczałem Panią, aż nie posprzątała. Dopiero wtedy mogłem się położyć na jednej z nich. Tak sobie drzemałem, gdy Pani i Pan mówili, aby sprowadzić kolejnego bassecika do domku. Takiego biało -brązowego. W sumie fajny pomysł, miałbym z kim się bawić, ale z drugiej strony musiałbym się z nim dzieli swoim jedzeniem zapewne i uwagą oraz miłością. Trochę się zaniepokoiłem tym co mówili. Miałem przez to straszne koszmary, że mnie zamieniają na młodszy model, ładniejszy albo coś. Tak wiem, ciężko znaleźć ładniejszego niż ja ale, różne rzeczy się zdarzają, Wiecie operacje plastyczne i przeszczepy.

Koniec końców drzemka przed snem się skończyła, gdy Borowscy szli spać do sypialni, tak więc mogłem spokojnie udać się do legowiska i spać. Nie pamiętam czy miałem jeszcze takie koszmary, ale obudziłem się wraz z pierwszym dzwonkiem i razem z Panem szykuję się już do wyjścia na spacer. Tak więc do ugryzienia drodzy czytelnicy. Jakby co to dołączajcie się do kręgów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz