O wczorajszym dniu nie ma co pisać, bo się prawie nic nie działo. Od samego rana zostałem sam i dokończyłem resztki kosteczki oraz spałem. W sumie to przede wszystkim spałem, ale przecież muszę napisać, że leniuszkiem nie jestem. Gdy wrócił Pan poszedłem z nim od razu na spacerek, krótki spacerek. Głównie pobiegałem za piłeczką i wróciliśmy do domku szykować obiadek. Znaczy Pan obrał ziemniaczki i chwilkę posiedział przy komputerku i poszliśmy po Panią i na spacerek. Na dwór schodziłem bez smyczy. Gdy widziałem Pana to siedziałem jak kamyczek i się nie ruszałem, a jak znikł mi z oczu, to pędziłem za nim jak wariat, rzekłbym jak furiat.
schodzę
Poganiałem troszkę za patyczkami, ale niestety z powodu gorąca bardzo szybko chciało mi się wracać do domku, ale nie było tak łatwo. Trzeba było iść do sklepu. Jak zwykle nie wszedłem do środka, a jedynie czekałem, aż moi Borowscy wrócą z pełnymi siatami.
Jakie było moje zdziwienie, gdy wyszli z jedną malutką torbą. No cóż naczekałem się jak głupek, a efekty były mizerne. No nic, wróciliśmy do domku, a raczej wróciliśmy pod domek, gdzie pobawiłem się jeszcze chwilkę na trawie.
Po kilku chwilach w końcu wykończony i wyczerpany oraz spragniony dotarłem do domku. Opiłem się jak bączek i w końcu położyłem się spać, ale nie na długo, bo przecież Borowscy jedli obiadek i trzeba było im poprzeszkadzać. No i tak mój dzionek zleciał, a to na przeszkadzaniu, a to na spaniu. Moje spacerki były dość ograniczone i sprowadzały się do krótkich wypadów, a ze względu na dużą ilość picia, którą wchłonąłem, zdarzyło mi się na przedpokoju zostawić kałużę, co w połączeniu z poranną małą kupką w mieszkaniu uczyniło mnie wrogiem publicznym nr 1. W ogóle ta historia z poranną kupą jest ciekawa, jeśli taka historia w ogóle może być ciekawa. W każdym razie to wina kapusty, którą jakiś czas temu zjadłem, nagle zatkało mnie na porannym spacerku i nie miałem wyboru - musiałem dokończyłem w domku. Na szczęście jeszcze byli Borowscy i posprzątali, przy okazji krzycząc na mnie!
No ale gdy się ściemniło, to poszedłem z Panem na spacer z piszczącą piłeczką, której dawno nie widziałem. No więc poszliśmy na parking pod sklepem. Było pusto, niestety trybun też nie było, ale rozegraliśmy meczyk. Biegałem za piłeczką jak szalony ścigając się z Panem.
odpoczynek przed drugą połową
Do przerwy wynik był bezbramkowy, choć powiem szczerze, że ciężko było jakąś bramkę strzelić, bo nie było bramek wytyczonych. Tak czy siak bardzo mocno się zmęczyłem. Po przerwie tempo gry trochę spadło, ale nie dawałem za wygraną.
spalony
Tak - Pan zakrzyknął w pewnej chwili spalony. Nie mogłem się z nim zgodzić, w końcu nie było czuć żadnego zapaszku charakterystycznego dla przypalonej potrawy. Nie wiedziałem o co mu chodzi i to był ostatnia akcja meczu. Zmęczeni wróciliśmy do domku, w sam raz przed deszczem, który zaczął intensywnie padać, gdy tylko zamknęły się drzwi do klatki schodowej. Zmęczony wdrapałem się i zasnąłem jak kamyk pod stołem. Państwo poszli spać, ja za nimi na swój szlafroczek. Obudziłem się wraz ze słońcem i chciałem do tego nakłonić Borowskich, a zwłaszcza Panią. Tak minął dzień, jak mówiłem - spokojnie i bez żadnych rewelacji. Do ugryzienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz