piątek, 14 lutego 2014

sFurBRZUNIOwany

Dziś, jak się można było domyślić, jest sobota. To oczywiste, bo rano, po tym jak On wyszedł ze mną na podwórko, wrócił do łóżka i zaległ obok śpiącej Pani. Moje przypuszczenia potwierdziło to, co wydarzyło się później, mianowicie po jakimś czasie z cieplutkiego wyrka wstała Pani i poszła przygotowywać śniadanie. To ma miejsce tylko w weekendy, a skoro wczoraj Pani była w pracy, to musi być sobota. Ale zaraz. Dzień wcześniej Pani nie wyszła do pracy... Dziś też nie wyszła... Jaki w końcu mamy dzień tygodnia? Jako, że jestem bardzo mądrym i rezolutnym pieskiem postanowiłem to sprawdzić. Wybrałem się za Panią do kuchni i ustawiłem odpowiednio, by widzieć kalendarz. Poniedziałek, wtorek... hm. Jakbym nie liczył, wychodzi, że dziś jest piątek. Do tego jakiś wyjątkowy ten piątek, bo to podobno Walentynki, a to zaś (ponownie zmuszony jestem użyć sformułowania "podobno") jakieś bardzo ważne święto dla zakochanych. Nie zauważyłem, by moi Państwo jakoś szczególnie dziś wzdychali do siebie, ale skoro wszędzie trąbią, że tak należy, to starałem się ich przekonać, by choć raz się do siebie przytulili - niestety bezskutecznie. Usłyszałem tylko - my świętujemy jutro. No ok, stwierdziłem. Ale skro jutro - to znaczy że może dziś jednak był czwartek i Walentynki będą dopiero następnego dnia? Przyznam szczerze - pogubiłem się już w tym wszystkim. Nie mam pojęcia jaki jest dzień tygodnia. Nie wiem co myśleć! Chyba oszaleje z tego stresu. Co robić? JAK ŻYĆ?!!! Ale wracając do tematu...




Zaraz po śniadanku Pan się ogolił i zarządził, że wychodzimy. Ale nie sami, bo z Panią i nie na spacer, tylko daleko daleko. Jak się można było spodziewać pojechaliśmy do Gliwic. Pani poszła do lekarza, a my z Panem na spacerek. Potem, jak Pani wróciła, spacerowaliśmy razem. Na tym jednak dzionek się nie skończył. Potem wskoczyliśmy do samochodziku i oczywiście na objazd po sklepach. Raz po raz słyszałem tekst "Pilnuj". Szczerze powiedziawszy już mi się to zaczynało nudzić. Wolałbym pospać, a nie siedzieć i obserwować ludzi, czy nie chcą zabrać mnie ze sobą. Wiem, że bardzo by chcieli, ale przecież Państwo zamknęli autko, więc przecież nikt mnie nie wykradnie, prawda?

Kiedy już się najeździliśmy, a przynajmniej tak mi się wydawało, dotarliśmy do mojego drugiego ulubionego miejsca na świecie. W sumie nawet się zastanawiam, czy to jednak nie jest moje najulubieńsze miejsce. Tak, tak - mówię oczywiście o domu Freda. Już jak wysiadałem z samochodu, wiedziałem, że mój brzuszek zazna dziś wyjątkowych rozkoszy. Po schodach biegłem z wywieszonym jęzorem. Poniżej dowody.

Tu ciągnę Panią do Freda  - no dawaj, SZYBCIEJ!

Tu ciągnę Borowską za sobą. Strasznie się ociągała, a ja już bym chciał przeglądać pre... znaczy miski!

Oczywiście się nie zawiodłem. Pani od Freda (mama od Pani) przywitała mnie pełnym garnkiem ryżu z mięskiem. Podobno Fred kręcił noskiem na to (Fred, NIE WSTYD CI???), ja za to z chęcią pochłonąłem 3 miski. Jakby mi dali, pochłonąłbym i czwartą. Po tym jak ja zjadłem, do obiadu zasiedli Państwo. Myślałem, że się podzielą, ale Fred oczywiście nie wpuścił mnie do salonu. Już się powoli do tego przyzwyczajam. Nie wiem jak to będzie w wakacje. Co chwilę słyszę od Pani, że zostanę tam wówczas na dłużej. Jak mnie Fred będzie tak blokował na przedpokoju, to sobie za wiele nie podjem... No nic, do wakacji podobno jeszcze długa droga. 

Po skończonym obiadku zapakowaliśmy się do samochodu i w drogę do domu. Oczywiście akurat wtedy odezwał się mój brzuszek, w którym zaczęło się wielkie buzowanie. Aż mi łezki w oczach stanęły jak to poczułem. Pani powiedziała "trzeba mu kupić coś na brzuszek", i już wiedziałem, że wieczorem znów coś podjem. Mój chytry plan ponownie został wykonany. Niestety po powrocie do domu okazało się, że jednak nic nie jest tak piękne, jakby się to wydawało. Państwo wnieśli zakupy i... zaczęli się przebierać. Latali, krzyczeli, pryskali, malowali, ubierali się. Od razu poczułem, że to nie najlepiej świadczy. Chyba gdzieś się wybierają, i to na pewno beze mnie. Jak pomyślałem, tak też się stało. Szybko się zebrali, podłożyli mi kilka niespodzianek, zapalili kamerę i światełko i znikli. Na szczęście byłem bardzo zmęczony i po odkryciu i zjedzeniu przysmaków położyłem się spać. Gdy otworzyłem oczka Oni już byli. Nic strasznego się nie wydarzyło, wszyscy przeżyliśmy. Zostałem wyprowadzony na dwór, po powrocie wskoczyłem sprawnie na kanapę i zacząłem przysypiać. Jeszcze ostatkiem sił zacząłem się zastanawiać, jaki dzień tygodnia będziemy mieć jutro. Niestety nie znalazłem w swojej główce odpowiedzi. Mam nadzieję, że taki, w którym wszyscy są w domku cały dzień. Takiego życzę sobie, oraz Wam moi drodzy czytelnicy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz