sobota, 22 lutego 2014

Przejęcie

Dzisiejszy dzionek w całości stanął pod znakiem... PAŃCI.

Pani musiała iść dziś do pracy, choć zgodnie z moimi wyliczeniami, dziś jest sobota. Bardzo nad tym bolałem, bo już wczoraj o tym mówiła, dlatego postanowiłem obudzić ją skoro świt, by jej milej było. Nie za bardzo jej się to spodobało. Odwróciła się do mnie plecami i zawołała "idź sobie". Ja się jednak łatwo nie poddaję, postanowiłem wdrapać się na Ich łóżko i obudzić ich z bardzo bliska. Niestety i ta sztuczka mi się nie udała, bo Pan zrzucił mnie bardzo, bardzo szybko. Już, już chciałem za karę zrobić im kałużę w pokoju, gdy Pańcia powiedziała do Pana: "chyba trzeba z nim iść, bo się zaraz zeszcza". Ja sobie wypraszam, ja nie szczam, ja robię dostojne siusiu. I tak proszę o tym mówić, a nie jakieś obleśnie szczanie.

No, ale wracając do tematu...




Pani do pracy, więc my z Panem... o dziwo, również do pracy! Byłem w szoku, tak bez zapowiedzi, mam iść ciężko pracować? I to za co? Dostanę jakieś wynagrodzenie? Jakieś dodatkowe gratyfikacje? Pan powiedział - chcesz obiadek? To marsz do pracy! No więc grzecznie pozwoliłem założyć sobie smycz, sprowadzić do auta, a na miejscu, w więź... znaczy w pracy u Pani, starałem się (no bez trudu, przyznam) być grzeczny. Ani razu nie zsiusiałem się w pomieszczeniu. Grzecznie czekałem, aż Pani zrobi co ma do zrobienia i Pan przejrzy komputery, którym coś ewidentnie dolegało. Później wybrałem się z Borowskim w daleką podróż, przejechaliśmy jakieś 20 metrów (jeśli nie 200) i... Pan się wziął za odkurzanie samochodziku. Ja oczywiście nie mogłem siedzieć bezczynnie, więc pobaraszkowałem po magazynie i odrobinę się wybrudziłem.

Kiedy skończyliśmy okazało się, że i Pani już kończy. Pełen nadziei, że wracamy do domku i będę mógł spokojnie położyć się na mojej kanapie, wsiadłem do auta. No i wtedy to się zaczęło. Któreś z nich rzuciło: mamy filtr do wody? Drugie odpowiedziało: eee, nie. No i jak się można było spodziewać - pojechaliśmy do sklepu. Jednego. Drugiego. TRZECIEGO!!! Już myślałem, że się ten korowód nie skończy. Muszę przyznać, miałem dość. A do tego Pan postanowił zaśpiewać Pani serenadę - czytajcie - wył do księżyca. Gorzej niż Ja, przysięgam. Musiałem się do niego dołączyć, inaczej Pani zaczęłaby płakać.

W końcu udało nam się, szczęśliwie, wrócić do domku. Pani otworzyła bagażnik i zapytała: Po co pojechaliśmy na zakupy? Pan na to: po filtr do wody. A kupiliśmy go? Eeeee, no właśnie... Na szczęście w domku okazało się, że filtr był. Uf, chociaż tyle dobrego. Jak się można było spodziewać, Państwo nie za bardzo mieli czas fotografować dziś swojego Furiatka. Na szczęście Pani, tuż przed tym jak przystąpiłem do pisania posta, zrobiła kilka telefonem. Sorki więc za jakość. Poniżej możecie podziwiać mła. Do ugryzienia.
Tu mła śpi

Tu mła ogląda telewizorek

 A tu pokazuję, co myślę o fleszu z aparatu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz