poniedziałek, 24 lutego 2014

Łączę się w "bulu"

Ech, Poniedziałek. Dzień zaczął się nie najlepiej. Od rana Pan był jakiś taki markotny. Poranny szybki spacerek i śniadanko. Rano wiedziałem, że coś się święci, gdy Borowscy się ubrali i wyszli, zostawiając mi wędzone szpony orła. Czyżbym miał zostać sam? Tak i to jak się okazało na kilkaset godzin. Cały ten czas spędziłem na spaniu. Przewracałem się, wierciłem się i wypełniałem swoim ciałkiem całe swoje legowisko.

Wrócił Pan i tak samo, ale bardziej markotny. Coś chyba go bolało. Pomogę mu na pewno skacząc po Nim i próbując Go polizać po ręce. Ku mojemu zdziwieniu nie wystrzeliliśmy z domu jak zazwyczaj, ale najpierw pogadał przez telefon, potem mnie nakarmił, oraz umył uszka i chciał zakropić oczka, ale kropelki się skończyły. Spacerek był bardzo fajny. Trawniczek przed blokiem, śmietniczek i szybki atak na wyrzucony paprykarz szczeciński. Niestety udało mi się go tylko polizać, potem wielkie czochranie sierści i spacerek na ukryje łące. Pan dalej był bardzo markotny i czasami to aż zamierał w bezruchu na kilka chwil. Na szczęście mógł jeszcze prowadzić samochodzik i pojechaliśmy po Panią. Na początku jak zwykle w autku trochę popiszczałem. Pani na szczęście szybko wyszła i wracaliśmy do domu. Błąd, jechaliśmy na miasto - do centrum. To w praktyce oznaczało tylko jedno. Idziemy do Weta. Tam tylko chwilkę poczekałem, spotkałem miłą Panią i to nie jedną, koteczka, pieski. Chciałem połazić, a Oni trzymali mnie na uwięzi, wiec troszkę popiszczałem. Przyszła nasza kolej. Szybko wszedłem, Wet mnie dokładnie obejrzał, skupiając się na moich oczkach. Oznajmił - jest lepiej, ale jeszcze nie idealnie. Tak więc jeszcze trzy dni kropelek, ale już tylko trzy razy dziennie. Ponadto śmiał się z mojego groźnego looku w kagańcu. Ma szczęście, że miałem dobry humor bo odgryzłbym mu głowę.

Wróciliśmy do domku, a tam stała się rzecz niesamowita, moja kanapa się rozpadła znaczy rozłożyła. Pan i Pani się położyli, ja oczywiście obok nich. Jak się okazało na Pana plecach znalazł się plasterek. Ciekawe po co mu jak nie leci krew? No nic zasnął prawie od łapki. Pani przy komputerkach, a ja tuż przy nich. To pomagałem Pani w pracy, to Panu masowałem plecki i ogrzewałem.

Dzisiaj szybko i krótko, bo jestem zajęty pomocą Pani i Panu. No nic do ugryzienia i oby was nic nigdy nie bolało.

PS. Na koniec tylko jedna moja fotka, bo oczywiście z powodu markotności nikt nie dał dziś rady zrobić mi sesji...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz