środa, 19 lutego 2014

Jednak się udało

Dzisiejszy dzień był znowu głośny. Poranne spacerki i zabawy zakończyły się z chwilą, gdy Pan wyciągnął swoją wiertarkę. Na szczęście wiercił tylko cztery dziurki w ścianie - tym razem między kuchnią a przedpokojem. Znowu trzymałem dystans, choć wszystko miałem pod kontrolą. Dokładnie widziałem co się dzieje. Wszędzie gruz, olbrzymie ilości pyłu i do tego zapach palonego metalu. Po wszystkim wzięliśmy się za sprzątanie.  Trwało to może z 15 minut i szliśmy na spacerek. Okazało się, że szliśmy do Pani zanieść jej etui na telefon. Oczywiście wzięliśmy nie to co trzeba, znaczy Pan wziął nie to co trzeba, bo ja mu tylko towarzyszyłem. Tak bardzo chciałem zostać z Panią, ale Ona podobno pracowała. No nic, wróciliśmy do domku bez Pani. Na miejscu Pan nałożył sobie wczorajsze chruściki na talerzyk i położył na stoliku. Niestety było to strzeżone. Obmyśliłem więc plan. Udawałem, że smacznie śpię i czekałem na moment gdy Pan gdzieś na chwilkę wyjdzie. Niestety w tym udawaniu stałem się zbyt realistyczny i przespałem kilka okazji. Bo orientowałem się, że Pan gdzieś wychodził gdy już wracał. Ech, na szczęście w końcu się udało. Wyszedł, choć stół był dobry metr od kanapy na której siedziałem - udało się. Hop i przednie łapki miałem na stoliku. Wysiłek się opłacił. Pan zastał mnie z mordką w talerzu, zajadającego się jego chruścikami. Nerwy i kaganiec, które nastąpiły później były bardzo dotkliwe dla mnie, ale warte tego wszystkiego. Do teraz jeszcze oblizuje cukier puder z  noska.

Potem poszliśmy na zakupy, ja oczywiście gryzłem smycz, za co trafił mi się znowu kaganiec. Kara była do czasu, aż grzecznie szedłem na smyczy przy nodze. Może jak zawsze będę grzeczny, to już nigdy nie założą mi kagańca? Pan wyniósł ze sklepu co potrzebowaliśmy, a ja cierpliwie na niego czekałem. Następnie poszliśmy spotkać się z Panią. Oczywiście nie obyło się bez konfliktów, bo ta smycz jest taka przyjemna w gryzieniu i smaczna. Ech, Pani się bardzo cieszyła, że po nią przyszliśmy i w końcu mogliśmy spokojnie wrócić do domku. Tam tylko przygotowanie kolacji i już można iść spać. Oczywiście w robieniu kolacji pomagałem czynnie. Najpierw zbierałem okruszki z podłogi, potem dojadałem kawałeczki jedzenia, które Pan nieumyślnie zrzucał mi na ziemię. Ostatecznie jednak spotkała mnie straszliwa kara - wyrzucenie z kuchni za wysypanie kosza na śmieci! Kara była, ale co oblizałem i zjadłem to moje!

Dobrze czas już spać, ale wspomnę Wam jeszcze, że ciągle dostaję kropelki do oczu, a Borowscy są coraz bardziej skuteczni w ich aplikowaniu. Moje protesty nie dają nic i są zupełnie bezcelowe, więc zastanawiam się, czy ich nie zarzucić i pozwolić im robić co muszą.

Do ugryzienia.
 no zejdź z kompa, bo posta muszę wstawić
ej, no złaź
 jejku Ona nie chce zejść. Ile można czekać!
 weź jej coś powiedz!
Kobieto napisz to w końcu, a nie zdjęcia robisz!
to że nie włączyłaś flesza to nie znaczy, że nie widzę, że zrobiłaś mi zdjęcie
zakazany owoc! Obserwujeę i czekam na okazjeę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz