czwartek, 27 lutego 2014

Ciężkie życie pasażera

O dziwo, dziś, po porannych rytuałach, do których powoli zaczyna zaliczać się wskakiwanie na Panią jak jeszcze śpi i próba jej zalizania, Pan został w domu. Miał to być dzień jego pracy na miejscu, wyszło jak zawsze czyli... poszliśmy razem spać. Oj, gdyby Pani z nami była, to by dopiero było, trzy śpioszki. A tak, budziłem się co chwilę i przez kilka sekund łączyłem się w bólu z Panią. Zaraz po tym ponownie zasypiałem. Później, kiedy Pan zdecydował, że dość tego leniuchowania, wziął się do ciężkiej pracy. Siedział przy komputerze (przy okazji donoszę, że nie włączył mi lapka Pani i nie mogłem pobuszować po Internecie) i coś wytrwale pisał. Nie wiem czy szło mu dobrze, co jakiś czas widziałem, że na ekranie zamiast edytora Word pojawia się przeglądarka Internetowa i jakieś strony, które go ewidentnie bardzo śmieszyły (wnioskuję to na podstawie jego częstych wybuchów śmiechu). Szkoda, że nie dzielił się ze mną tymi śmiesznymi opowiastkami. Jak Pani jest w domu, to Pan zawsze czyta na głos. Pani się denerwuje, chyba ją te wesołe historyjki wcale nie interesują, ale takie małe zdolne pieski jak ja, wiedzą co dobre, i lubią wysłuchiwać tych opowieści. No cóż, musiałem obejść się smakiem i tylko słuchać, jak on się śmiał.




Potem, kiedy cały Internet został już przez Pana przejrzany, a w Wordzie pojawiło się kilka nowych zdań (które zapewne wieczorem zostaną wymazane), Pan stwierdził, że czas pojechać "na miasto" i "załatwić ubezpieczenie samochodu". No więc poszedłem na przedpokój i dałem mu do zrozumienia, że czas ubrać mi smycz i obrożę. Jak pomyślałem, tak też on uczynił i już po chwili byliśmy w drodze do ubezpieczalni. Tam czekaliśmy w wieeeelkiej kolejce, już myślałem, że nigdy nas nie obsłużą. Na szczęście miła pani w końcu znalazła dla nas chwilę. Niestety, wyszliśmy tylko z jakimiś kwitkami, do tego okazało się, że Pan chciał ubezpieczyć jakieś inne autko, nie to którym wozi mnie jak króla. Dziwne.

Wkrótce potem, po odwiedzeniu jeszcze jednego sklepiku (podobno przy okazji), pojechaliśmy odwiedzić Panią. Tam Pan zajął się smakołykami, a ja zwiedzałem już odrobinę znane mi zakamarki jej biura. Nie zabawiliśmy tam jednak długo, wkrótce zebraliśmy się ponownie do autka (niestety bez Pani) i pojechaliśmy do domu. Tam Pan szybko zrobił porządek i ponownie zasiadł do komputera i włączył Worda. Długo jednak w nim nie popracował, bo Pani dała znać, że powoli kończy pracę i że trzeba jechać do apteki, po potrzebuje jakieś pastylki (pewnie to słodycz, tylko się przyznać nie chciała). W związku z powyższym Pan ponownie zapiał na mnie obrożę i wsadził do powozu.

Potem to już poszło ekspresowo: odebraliśmy Panią, pojechaliśmy do centrum, odwiedziliśmy sklep, aptekę, bank i sklep. Raz, raz - polecieliśmy do samochodu i kierunek dom. Tu to już w ogóle okazało się, że dzień chyli się końcowi. Pan siadł do swojego Worda, Pani siadła do programu i oboje zupełnie mnie olewając zajęli się pracą. Na komputer wdarłem się przed chwilą. Pani poszła pod prysznic, więc była okazja. Niestety słyszę, że już wychodzi, więc chyba muszę kończyć. Do ugryzienia!

Poniżej jeszcze kilka zrobionych na szybko przez Pana fotek. Jak się można było spodziewać, niewiele znalazł czasu na robienie mi zdjęć w ciągu dnia.

Szykuję się do biegu...

biegnę...

szykuję się do zwiedzania stanowiska pracy Pana

No co się patrzysz?

Sprawdzam co u Pani

Może dasz skorzystać z laptopa?

Jak nie, to zjem ci książkę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz