Niedzielny poranek był bardzo interesujący. Pomimo, że w sobotę bardzo późno położyliśmy się spać, to ja o standardowej godzinie budziłem Pana aby iść na spacerek. Udało się i Pan z ledwo otwartymi oczami poszedł ze mną na pole. Cały świat był zasypany niemal po sam czubek nosa
ja i LaBunia
Spacerek odbywał się w bardzo niesprzyjających warunkach atmosferycznych. Nie zrozumie mnie źle, było fajnie, bo dużo śniegu a w dodatku jeszcze padał i to momentami bardzo intensywnie. Jednak chodzenie w głębokim śniegu w dodatku prawie nic nie widząc jest bardzo męczące. Brodząc dotarliśmy do naszego pola, ale okazało się, że idziemy ciągle dalej przed siebie. Sami przecieraliśmy szlaki w tym nietkniętym przez psia i ludzką nogę zakątku. No dobra po prostu chodzi o to, że na śniegu nie było jeszcze żadnych śladów, a nasze niemal natychmiast były zasypywane.
ledwo wyszliśmy a tu tyle śniegu
ledwo coś czuć
na polu na szczęście nie bitwy
wącham pod krzaczkiem
Z pola nie wróciliśmy jak zawsze do domku a poszliśmy przed siebie obchodząc całe pole na około. Ba nawet przeszliśmy niedaleko miejsca, gdzie karmione są dziki i inne takie straszne zwierzęta jak sarny i zające. Podczas spacerku ten padający śnieg już mnie bardzo denerwował i miałem ochotę go zjeść!
zjem go całego!
W końcu całe poletko zostało okrążone i nim się zorientowałem a mijaliśmy już bloki i podchodziliśmy pod naszą klatkę schodową. Szybciutko się wdrapaliśmy i dostałem śniadanko. Znowu pasztecik. Zacząłem się zastanawiać, czy taka zmiana jedzenie nie oznacza, że moje kuleczki się skończyły a to przez logiczne rozumowanie może prowadzić tylko do jednego wniosku - umrę z głodu. No nic trochę smutny poszedłem za Panem do sypialni i tak jak on położyłem się spać. Smacznie sobie chrapaliśmy i nim się zorientowaliśmy było już południe. Borowscy więc z wolna zebrali się z wyrka aby przygotować i skonsumować śniadanko. Potem to już tylko przy TV sobie leniuchowaliśmy. Kot od czasu do czasu sobie przypominał o tym, że jest diabłem wcielonym i skakał po całym mieszkaniu zaczepiając wszystkich. Na szczęście większa część czasu przespał.
pobaw się ze mną!
Popołudniu postanowiliśmy z Panem pójść na długi spacerek a pogoda temu bardzo sprzyjała, bo zmieniła się diametralnie od poranku. Po pierwsze już nie padał śnieg, a po drugie to świeciło słoneczko. Spacer był samą przyjemnością. Nie tylko od czasu do czasu biegałem bez smyczy za piłeczką to jeszcze poszliśmy do lasu gdzie spotkaliśmy bardzo miłe i fajne pieski. Jednak ze względu na swoją szaloną naturę powąchałem się z nimi i poszedłem w swoją stronę a one poleciały w swoją. W lesie było bardzo pięknie, słoneczko prześwitywało przez drzewka pozwalając ładować zbiorniki pozytywnego nastawienia. Naprawdę było bardzo wiele ciekawych rzeczy do wąchania przez to nasz spacerek bardzo się wydłużył a my musieliśmy jeszcze iść do sklepu. Tak więc wyszliśmy z lasu i udaliśmy się w stronę sklepu, aby skrócić sobie drogę przeszliśmy przez pole równego śniegu. Bardzo szybko zorientowaliśmy się dlaczego nikt tamtędy nie chodził. Śnieg był tak głęboki, że momentami cały w nim tonąłem. Aby posuwać się dalej musiałem skakać jak zając. W dodatku Pan wytarzał mnie w śniegu i w nim "wyturlał" głaszcząc przy tym obficie. Bardzo mi się to podobało i zapomniałem o trudzie związanym z przejściem przez pole. W końcu się udało i dotarliśmy po oblodzonej drodze do sklepu. Poczekałem chwilkę i wróciliśmy do domku.
co tak patrzysz? mam coś na nosie?
rzeczone pieski
chwilkę poczekaj, wygrzewam się!
oooo czuję przygodę
brniemy przez pole
tarza mnie!
troszkę obsypany śniegiem
W domku obiadek i to nie byle jaki bo Pan przez cały dzień, znaczy od obudzenia coś gotował. W zasadzie myślałem, że to dla Borowskich, ale okazało się, że dla mnie. Moja miseczka wypełniła się gotowanym ryżem, marchewką i żołądkami kurzymi oraz kiełbaską prosto z lodówki. Miska oczywiście wylądowała w klatce (Pani i Pan mówi kojec) ale ja już się nie boję tam wchodzić po jedzonko. Wskoczyłem i zjadłem z apatytem. No i powiem szczerze, że takie jedzenie to mi się podoba. Zjadłem i poszedłem spać, ale nie na długo bo zaczęliśmy w kuchni robić jakieś pyszności.
Mikser ugniatał ciasto potem jest wałkował. Wszystko szło sprawnie i szybko. Na stolnicy ciasto było krojone w trójkąty. Każdy z nich wypełniany był odmierzoną częścią marmolady a potem ciasto było zawijane i na blaszkę i do pieca. Praca szła sprawnie, ale tylko dla tego, że ja i Fuksja bacznie się tej pracy przyglądaliśmy i pomagaliśmy. W między czasie udało nam się zwędzić kilka nieupieczonych ale gotowych rogalików. No powiem szczerze, że surowe są dobre, ale coś czuję że drożdżowe ciasto jeszcze pokaże mi swoją prawdziwą naturę!
oo co się tam robi!
Fuksja się czai!
gotowe rogaliki
Po tym przyszedł czas na jeszcze jedne malutki spacerek, bo go bardzo wypiszczałem. Po powrocie przyszła chwila na bardzo długie i przyjemne mizianie w kojcu a Fuksja oglądała to wszystko ze swojego legowiska na grzejniku. Położyłem się spać na foteliku, ale tylko na chwile bo szybko uciekliśmy do sypialni. Wyjątkowo wcześnie. Pokłóciłem się jeszcze z Panią za leżenie na łóżku. Gdy kazała mi zejść ja warczałem i zrobiłem groźną minę. Za pokazywanie ząbków i nerwy szybko trafiłem w kaganiec. Na szczęści nim światło zgasło to został mi on zdjęty. Mam nauczkę na przyszłość a Pani ciągle jest na mnie pogniewana. Do ugryzienia!
mizianie
obserwatorka i zazdrośnica
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz