środa, 18 lutego 2015

w Gliwicach

Rano poszliśmy na spacerek, szybciutko i mimo, że słoneczko świeciło, to musieliśmy się bardzo śpieszyć, bo jechaliśmy, bo czekała nas misja do wykonania. Jeszcze nie wiedziałem co, ale wiedziałem, że to coś ważnego.
znajdź basseta na zdjęciu!
Droga była standardowo długa. Odwiedziliśmy szybciutko mieszkanko z kafelkami. Przywitałem się z mieszkańcami i wybrudziłem podłogę aby wszyscy dobrze wiedzieli kto tu był! Wsiedliśmy do autka i pojechaliśmy dalej, pojechaliśmy do centrum miasta zwanego Gliwicami. Dość długa chwilę się kręciliśmy się aby znaleźć miejsce do parkowania, niestety ze względu na trwającą ważną budowę. W końcu trochę zirytowany Pan pojechał na miejsce drugiego etapu naszej misji i tam zostawiliśmy LaBunie. Czekało nas 10 minut spacerowania przez miasto. Dreptaliśmy sobie wzdłuż ulicy, potem przejściem podziemny i znowu ulica. Dla nagrodzenia mojego grzecznego chodzenia dostałem od Pana jabłuszko, bardzo duże. Od razu zjadłem je, bałaganiąc przy tym i śliniąc się bardzo - taka chwila przerwy. Idąc dalej ciągle tylko widziałem uśmiechających się do mnie ludzi i mówiących jaki jestem słodki. Gdy dotarliśmy na miejsce Pan przyczepił mnie do stojaka na rowery i poprosił abym grzecznie poczekał. Oczywiście jak tylko zniknął za drzwiami wielkiego budynku ja szczekałem najgłośniej jak mogłem i najbardziej wytrwale jak tylko mogłem, aż zszokowani siłą mojego głosu ludzie uciekali najdalej jak się dało. Ja tylko komunikowałem Panu, że nie jestem rowerem i że chcę iść z nim, bo to przecież nie jest sklep spożywczy tylko jakiś zwykły urząd czy coś. Tak więc szczekałem i szczekałem, z czasem trochę mniej, aż w końcu Pan wrócił.
to ja twój grzeczny rower!

No droga do autka a wiec do naszego drugiego etapu misji minęła mi na gryzieniu smyczy, którą byłem przypięty do stojaka na rowery. Pan się za bardzo nie denerwował, bo prowadził mnie na rozwijanej. No i tak sobie szliśmy i teraz w zasadzie skupiłem się na podziwianiu uroków centrum miasta. Starsze kamienice, uśmiechnięci ludzie i słońce. To wszystko sprawiało, że aż chciało mi się radośnie dreptać przed siebie. W końcu doszliśmy do tej wielkiej budowy, przez którą całe miasto stoi na głowie. Wielkie wykopy, dużo robotników i wielkie hałasujące maszyny mają w efekcie dać wspaniałą kontynuacje drogi DTŚ. Ech jak to otworzą to ekspresem przejedziemy całą naszą okolicę. To oznacza wiele ciekawych miejsc do spacerowania i fotografowania, jak w końcu nasz aparat wróci z naprawy!!!
ułamek wielkiej budowy i ja!

Budowę rozciągającą się jak okiem sięgnąć minęliśmy dość szybko, bo Pan zabronił mi pouczania robotników jak mają kopać i gdzie. W każdym razie doszliśmy do przejścia podziemnego, które właśnie okazało się być dworcem kolejowym, który również był, jest a nawet długo będzie remontowany. Na szczęście byliśmy tam w takich godzinach, że panowały tam pustki i spokojnie mogliśmy sobie przespacerować. 
ja na dworcu kolejowym!

W końcu dotarliśmy do autka i musiałem w nim poczekać na Pana, bo sobie gdzieś poszedł beze mnie. W zasadzie to dużo bardziej wole czekać w autku, w swoim bagażniku niż gdzieś przy budynku udając rower lub coś podobnego. Na szczęście dość szybko wrócił i pojechaliśmy do Bojkowa, gdzie zabraliśmy się za serwis, malutki serwis LaBuni. Najpierw przykręcaliśmy coś w silniczku. W sumie mała pierdołka a zeszło trochę, bo ciągle jakaś śrubka nie pasowała a to coś się nie chciało przykręcić. Potem oglądaliśmy co tak hałasuje w silniczku. No i razem z Panem doszedłem do wniosku, że to takie wielkie koło, które się szybko kręci przy silniku i powoduje obracanie się takiego kawałka paska. Tak nam się wydaje, że to to bo tak dziwnie się ruszało. Potem zabraliśmy się za próbę naprawy kapryśnych czujników cofania. Coś tam ze wtyczką robiliśmy. Mnie to trochę nudziło wiec pochodziłem sobie po całym placyku. Trawka, błoto śnieżek to jest to co lubię. Ponadto wspinałem się na górę ziemi, która jak zapewne pamiętacie powstała przy kopaniu kanału/basenu a jeszcze nie było kiedy jej posprzątać. Potem taki brudny wróciłem do pomocy przy tej wtyczce. Po długich minutach doszliśmy do wniosku, że to nic nie daje i trzeba poczekać aż LaBuni samo przejdzie - bo to taka kapryśna istota.
no i co, że jestem brudny - lepiej zobacz ten biały kabelek a nie się gapisz na mnie!

Gdy wszystko poskładaliśmy do kupy to przyszła pora na odkurzanie. To było całkowicie nudzącą czynność się wydobyłem z bagażnika swojego misia i poszedłem się nim bawić. Pan tymczasem był bardzo załamany, bo jedyne co odkurzacz zbierał to piasek i kamyczki. Moja piękna sierść zostawała praktycznie niewzruszona w obiciach i tapicerce. 
ciamkam misia

jaki ja lubię swojego misia

Po długich bojach w końcu ruszyliśmy w drogę. Pan kilka razy sprawdził, czy wszystko pozamykał i w drogę. Okazało się, że pojechaliśmy znowu do domku z kafelkami. Zjadłem sobie trochę kiełbaski i obserwowałem co się dzieje. Wszyscy rozmawiali o jakiś ważnych sprawach a potem coś robili z jakimiś nogami drewnianymi, czy coś. To chyba te brakujące nogi do naszej kuchni. W każdym razie nabrudziło się bardzo a ja to wszystko grzecznie i spokojnie obserwowałem z podłogi trochę przysypiając.
ale jestem śpiący

W końcu znowu się zebraliśmy do autka, z tymi wszystkimi tobołkami. Wsiadłem do autka i po chwili okazało się, że kapryśna dama LaBunia znowu o sobie przypomniała - pokazała, że nie jest zwykłym wozidłem a damą, którą trzeba szanować - nie dała się odpalić, ba nawet nie rozpoznała kart. No nic zostawiliśmy ją i poszliśmy szybko odwiedzić Freda zanosząc jakieś rzeczy jego opiekunom. Niestety ta wizyta była bardzo krótka. Nawet nie miałem okazji sprawdzić miseczek Freda. Dostaliśmy pyszne kosteczki i do obrażonej LaBuni. W między czasie odbywały się konsultacje telefoniczne z opiekunem Franka. W końcu LaBunia odpaliła po odpięciu akumulatora. Nie będę mówił, że proponowałem to na samym początku, ale ja jestem tylko psem.
Szczęśliwie wróciliśmy do domku bez żadnych przygód. No dobra tylko jedna przygoda była. Miałem ochotę na te kosteczki, więc nim ruszyliśmy wdrapałem się na półkę nad bagażnikiem. Tak siedziałem cały na 20 centymetrach plastiku i materiału. Jak tyko zobaczył to Pan to płacząc ze śmiechu wysiadł z auta i dał mi jedną wielką kosteczkę do bagażnika- dopiero co odkurzonego bagażnika. 
W domku przywitała nas i Fuksja i Pani. Szybko zjadłem i poszedłem spać. Fuksja trochę poszalała i trochę mnie pozaczepiała, ale w końcu i ona poszła spać. Do końca dnia było już całkiem normalnie i całkiem spokojnie. A to spacerek a to spanie na foteliku. Ostatecznie przez zbędnych ceregieli poszedłem spać do sypialni gdy tylko poszła tam Pani. Pan do nas chwilę później dołączył. Spałem twardo i mocno, ale niestety po pobudce w kuchni zostawiłem małą plamkę na podłodze (prawie pół podłogi zalane! - dodatek Pana). Oczywiście znowu była draka. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz