czwartek, 19 lutego 2015

Byłem, widziałem, kupiłem

Rano udawałem, że śpię gdy Borowscy już wstali, a to wszystko dla tego, że w kuchni zostawiłem im malutka ciekłą niespodzianką. Cały czas udawałem, że to nie ja i w zasadzie obyło się bez większej awantury, tylko Pan się krzywił jak sprząta i pytał się "co to ma być" i mówił "zły pies". Ja to tylko obserwowałem spod drzwi łazienki i udawałem skruszone niewiniątko. Po całej przygodzie ruszyliśmy w drogę, zapominając nawet o moim śniadanku, a może to była kara? No bo przecież jedna kosteczka to żadne śniadanie.
Mimo wszystko dziarsko ruszyliśmy przed siebie. Pani cieplutko pożegnana i pojechaliśmy z Panem na stacje benzynową, a raczej "ropopój". LaBunia poprzedniego dnia była trochę kapryśna i może było to spowodowane głodem lub coś takiego, choć przy połowie zbiorniczka to trochę dziwne. No w sumie ja też wole mieć pełen brzuszek niż w połowie pusty. Tak więc LaBunia była już najedzona, ale dalej coś tam na nas buczała. W każdym razie jeszcze dopompowaliśmy koła i ruszyliśmy w drogę.
Pojechaliśmy do pewnego niebieskiego sklepu z hot dogami i z jakimś tam wyposażeniem wnętrz. Niestety przyjechaliśmy na tyle wcześniej, że sklep był jeszcze zamknięty, więc na pustym parkingu wybraliśmy najdogodniejsze miejsce i poszliśmy na spacerek, ot tak się przejść i zobaczyć okolice.
ruszamy!

Udaliśmy się w zupełnie nieznane mi miejsce. Ba nawet Pan mówił, że nigdy tu nie był. Tak więc oboje staliśmy przed wielka przygoda. Dreptaliśmy spokojnie i powoli wzdłuż ulicy, ja spokojnie obwąchiwałem kwiatki, krzaczki i tym podobne. Nigdzie się nie śpieszyliśmy i take spacerki lubię najbardziej. Powolutku załatwiałem swoje sprawki i wesoło czytałem wieści z tej okolicy!
idziemy tam!

na chodniczku

ojej taka wielka ulica a tam daleko stoi ciufcia

Obecność ciufci zapowiadała obecność torów, tak więc razem z Panem udaliśmy się na ich poszukiwanie. Nie było to jakieś wyjątkowo trudne, bo były zaraz po przejściu przez zebrę i parking. Tory wyglądały na trochę nieużywane, ale na pewno w pobliżu krążyły jakieś pociągi. Tak więc dreptaliśmy wzdłuż torów bacznie obserwując, czy coś nie chce nas przegonić. 
no i tory znalezione

idziemy po torach

Te doprowadziły nas do tętniącej życiem  dzielnicy Katowic. Tam chwilę pokrążyliśmy między kamienicami i innymi kamienicami. Ładne miejsce, przynajmniej to co zobaczyliśmy, a aktualnie patrząc na mapę widzieliśmy bardzo niewiele.  No więc postanowiliśmy tam kiedyś wrócić. 
ja i kamienice

ja i kościółek

Tym czasem przyszła pora aby wrócić do sklepu, bo już zaraz miał być otwarty. Tak więc podreptaliśmy w drogę powrotną. Szybciutko wskoczyłem do autka na pełnym już parkingu. Pan zniknął w sklepie, ale dość szybko wrócił z hot dogiem dla mnie i jakimś prostokątnym czym, wyglądającym jak obraz. W trakcie drogi do domku dowiedziałem się, że to ramka na zdjęcie, które jechaliśmy jeszcze odebrać. Mam nadzieje, że na moje zdjęcie. Pod drugim sklepem zaparkowaliśmy i o dziwo LaBunia się odwdzięczyła za jedzenie i czujniki parkowania ożyły, jak się okazało później tylko na chwilkę. W każdym razie chwilę posiedziałem w aucie i czekałem na Pana. Ten pojawił się z torba pełną jedzenia i znowu zniknął, ale po chwili wrócił ze zdjęciem. Jeszcze nie wiedziałem z jakim, ale byłem pewien, że z moim zdjęciem. Już wracaliśmy do domku aby spać. No może nie do końca, bo Pan powiesił ramkę, ze zdjęciem, nie moim zdjęciem, tylko jakimś wspominkowym z ostatnich wakacji - tych na które mnie nie zabrali. Tak więc wisiała ramka ze zdjęciem, która była prezentem dla Pani. Potem jeszcze małe odkurzenie i można iść spać. Reszta dnia aż do powrotu Pani była spokojna. Upłynęła nam na śnie i jedzeniu oraz na spacerku, ale krótkim i w takich sobie warunkach pogodowych. W końcu wróciła Pani w sam raz na przygotowany obiadek. Jak słyszałem domofon to nawet nie szczekałem, bo wiem, że Pan tego nie lubi. Zjedli obiadek i pojechaliśmy w drogę. Na miejscu okazało się, że na chwilkę odwiedziliśmy Franka. W zasadzie to pomogliśmy trochę jego Pany w naprawie drzwi. No dobra ja ganiałem się z Frankiem mimo iż byłem ciągle na smyczy. Franek ze stresu to nawet zwymiotował. Ech też chciałem ale nie umiałem. Nagle się pożegnaliśmy z Frankiem, który został w domku. Ech jak tak można samemu w domku zostać, bez szczekania. Absurd!!! Po krótkiej jeździe zostałem na chwilkę sam. Potem pojechaliśmy już do domku do Fuksji, która na nas czekała. Mała kolacyjka z suchego jedzonka i w końcu spać. Spałem wszędzie , na podłodze, na fotelu, na nogach Pani ale nie w kojcu. Fuksja natomiast spała na swoim grzejnikowym legowisku. Wraz z Borowskimi udałem się do sypialni, gdzie padłem jak kawka i zasnąłem. Do ugryzienia!
co mi robisz zdjęcie?

daj spać!

na podłodze






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz