sobota, 30 sierpnia 2014

Mechanicznie

Zjedliśmy i odwieźliśmy Panią bardzo szybko i ruszyliśmy w drogę, dalszą drogę ku zachodzącemu słońcu. No dobra, było jeszcze rano, ale kierunek drogi mniej więcej się zgadzał. Pojechaliśmy do Bojkowa, aby odpocząć. Coraz bardziej podobają mi się te spokojne i relaksujące poranki na łonie natury.

Zostałem sam, bo Pan gdzieś pojechał. Leżałem sobie spokojnie pod drzewkiem wyciszając się i wygrzewając. Czekałem tak sobie na powrót Borowskiego, w końcu przebąkiwał coś, że będziemy naprawiać pierdzenie LaBuni. No i w końcu się pojawił opiekun Freda. Tak więc się ucieszyłem, ale tak lekko, z dystansem. Potem sobie za Nim dreptałem i dalej czekałem, nastawiając się psychicznie na naprawę. W końcu przyjechała LaBunia, z oddali było ją wyraźnie słychać, ze względu na jej problemy. Trochę nie dowierzałem, że już wrócił Pan. Gdy wysiadł, od razu poleciałem i wsiadłem do autka po drodze się witając. W autku sobie podjechałem jakieś 5 metrów i byliśmy na miejscu. No na reszcie będziemy mogli troszkę pobrudzić łapki.

W końcu Borowski się przebrał i autko się podniosło. Po chwili Pan zabrał ze sobą kilka kluczy i wlazł pod autko, ale tak, że wystawały tylko kopytka. Po dłuższej chwili walki wyciągnął coś bardzo popsutego. Mnie już nudziła ta naprawa, więc wróciłem do leżenia na trawce koło opiekuna Freda i samego Freda. Pan po kilku kolejnych minutach Pan oznajmił, że gotowe. Tak więc odpalił samochód i posłuchaliśmy ciszy. Coś tam jeszcze dokręcił i autko ponownie stało na kołach. Od razu sygnalizowałem, że coś jest nie tak, ale On już się przebrał, umył i zbierał z opiekunem Freda gruszki. Od siebie dodam, że dobre te gruszki, bo kilka zjadłem. To "coś nie tak", to po prostu spod zderzaka wystawały rury wydechowe, a nigdy wcześniej tak nie było. Jednak najważniejsze, że LaBunia już nie pierdziała.

Z gruszkami w bagażniku szczęśliwie wracaliśmy do domku. Jeszce odwiedziliśmy Panią i byliśmy w domku. Na parkingu Borowski w końcu zauważył o co mi chodziło i jakiego babola zrobił. No trochę się zasmucił, ale powiedział  - przy następnej okazji to zrobić trzeba. Zabraliśmy się do domku i od razu spać, razem z Fuksją na kanapie.
śpimy

Pospaliśmy i przyszła pora na zabawę. Znaczy Fuksja się bawiła, a ja męczyłem się obserwując jej wygibasy.
znalazła piłkę, którą jej zgubiłem
też tak robiłem jak byłem młody

Wielce zmęczony zabawami Fuksji, w końcu mogłem udać się po Panią. Wsiedliśmy do autka i wio. Chwilę tam poczekaliśmy i w końcu zabraliśmy kilka rzeczy i w drogę. Małe odwiedziny sklepiku i do domku. Przyniesione pudło podłączyli do prądu i coś tam majstrowali. Po kolacji w końcu poszliśmy na spacerek po mojej dzielni. W centrum miasta znowu wywołałem wielką radość mijanych ludzi. Do domku dotarłem zmęczony i od razu wylądowałem na kanapie z Fuksją i spaliśmy tak bardzo długo. Pani i Pan w końcu sobie poszli do sypialni zostawiając nas na pastwę losu w salonie.
Fuksja na swojej nowej ulubionej podusi

Z Fuksją postanowiliśmy się udać do sypialni dopiero nad ranem. Co prawda było jeszcze ciemno, ale już bardziej rano niż bardziej w nocy. Tak więc nim się położyliśmy coś mnie siekło i niechcący się zsiusiałem. To niemal od razu obudziło Pana, który zobaczył co się stało i za karę wylądowałem w kagańcu, a Fuksja w swoim transporterku, za włażenie na łóżko. Posprzątane i emocje opadły i wszyscy razem znowu poszliśmy spać. Tak do rana, aż nie wstali Borowscy. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz